Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog Zbigniewa Nosowskiego

Lepiej krótko niż wcale…

blog Zbigniewa Nosowskiego
11 kwietnia 2010

(Nie)zwykły ksiądz




Poniższe wspomnienie ukaże się, w skróconej wersji, w najbliższym numerze „Tygodnika Powszechnego”.

W sobotni poranek 10 kwietnia kilkoro przyjaciół otrzymało sms od ks. Romana Indrzejczyka: „Pozdrawiam z Katynia”. Mieli nadzieję, że może poleciał innym samolotem. Natychmiast dzwonili, chcieli dopytać. Poczta głosowa jego telefonu błyskawicznie się zapełniła. Obecnie już nie można tam nagrać wiadomości. „Proszę spróbować później” – głosi automatyczny komunikat. Niestety, kapelan prezydenta był w TYM samolocie. Esemesy wysłał tuż przed startem z Warszawy… Dlaczego???

Aby oddać sprawiedliwość ks. Romanowi Indrzejczykowi – temu, jak dobrym był człowiekiem, jak gorliwym chrześcijaninem, jak mądrym księdzem, jak zaangażowanym ekumenistą – trzeba by pół numeru „Tygodnika Powszechnego”. W tym krótkim wspomnieniu nie sposób nawet wymienić wszystkich powodów, dla których warto i trzeba o nim pamiętać.

Urodził się 14 listopada 1931 r. w Żychlinie. Tam skończył liceum ogólnokształcące. Święcenia kapłańskie przyjął 8 grudnia 1956 r.– z rąk Prymasa Wyszyńskiego, wkrótce po jego uwolnieniu z internowania. Przez ponad 20 lat (1964-1986) był kapelanem szpitala psychiatrycznego w Tworkach i proboszczem tamtejszej parafii św. Edwarda. Po 13 grudnia 1981 r. przestał się golić – jak starotestamentalni prorocy na znak żałoby. Nękany przez Służbę Bezpieczeństwa, odprawiał Msze za Ojczyznę, na które zjeżdżali się ludzie z całej okolicy.

W stanie wojennym ks. Roman przekazał swoją sutannę i dowód osobisty Zbigniewowi Romaszewskiemu, aby działacz opozycji – fizycznie podobny do księdza – mógł w ten sposób ukrywać się przed SB. „To był wielkoduszny gest, ale nigdy z tego nie skorzystałem. Wiedziałem, jak niebezpieczne byłoby to dla księdza, który i tak miał kłopoty z bezpieką” – wspominał później senator Romaszewski.

Od roku 1986 do 2004 ks. Indrzejczyk proboszczował na warszawskim Żoliborzu, w parafii Dzieciątka Jezus. Był także duszpasterzem służby zdrowia, przez kilka lat na szczeblu ogólnopolskim. Był również przewodnikiem górskim, w PRL współtworzył koła PTTK, które służyły jako „przykrywka” dla działalności duszpasterskiej.

W jego żoliborskiej parafii działy się rzeczy niezwykłe – choć ks. Roman cały czas mówił o sobie, że jest zwykłym księdzem, a nawet książka ze wspomnieniami parafian nosi tytuł „Zwyczajna parafia”. Wielkomiejską inteligencką parafię potrafił przemienić we wspólnotę, ponad wszelkimi istniejącymi podziałami.

W ramach Parafialnego Studium Religijno-Społecznego przy parafii Dzieciątka Jezus prowadzono wykłady historyczne oraz wieczory poetycko-muzyczne. Było miejsce dla wszystkich – od Jacka Kuronia i Jana Józefa Lipskiego po braci Kaczyńskich i Strzemboszów, a nawet dużo dalej na prawo. Nic dziwnego, że to w salkach katechetycznych u ks. Indrzejczyka zbierała się komisja krajowa nielegalnej „Solidarności”, a później tam powstawał Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie.

Ks. Roman działał w kręgach ekumenicznych. Był inicjatorem unikalnej współpracy ekumenicznej na poziomie parafii. Co roku, regularnie na Zesłanie Ducha Świętego, do Warszawy przyjeżdżali Holendrzy – ewangelicy reformowani z Hagi. Mieszkali w domach polskich katolików. Rozmowy nie były łatwe, bo sposób myślenia holenderskich protestantów dalece odbiega od polskich katolików, ale ks. Indrzejczyk uważał, że spotkanie z drugim, innym człowiekiem zawsze może być szansą. Sam tak żył. Mówił „Gościowi Niedzielnemu” w 2006 r.: „Mówić to pewno za bardzo nie umiem, ale ludzie twierdzą, że umiem słuchać. Nie zawsze potrafiłem odpowiedzieć. Ale słuchałem. Ludzie odczuwali, że ich szanuję, nawet jeśli coś w życiu poplątali”.

Był członkiem Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, przez pewien czas jej wiceprzewodniczącym. Bez wahania zgodził się, by to w jego kościele odbywały się modlitwy organizowane przez Radę przy okazji żydowskiego święta Simchat Tora. I tak od jesieni 1992 roku w żoliborskim kościele Dzieciątka Jezus chrześcijanie i Żydzi wyrażali swoją radość z Tory, która przecież jest im wspólna. Było tak aż do zmiany proboszcza – potem Rada musiała szukać nowego kościoła na modlitwę…

Gdy w lipcu 2004 r. przestał być proboszczem i przeszedł na emeryturę, mogło się wydawać, że to schyłek jego działalności. Nowo wybrany prezydent Lech Kaczyński zaskoczył jednak Prymasa Polski, prosząc, by to ks. Indrzejczyk (zaprzyjaźniony od lat z rodziną Kaczyńskich) został mianowany jego kapelanem. Nie bez oporów, Prymas Glemp nominację podpisał.

Do działalności prezydenta – i tak ceniącego tradycje Polski jagiellońskiej – ks. Roman wniósł specyficzny akcent duchowy. Przyczynił się do tego, że Lech Kaczyński zaczął zapraszać chrześcijan różnych wyznań na modlitwy ekumeniczne w prezydenckiej kaplicy. Największym echem odbił się jednak inny nowy zwyczaj: zapraszanie polskich Żydów na spotkanie z okazji święta Chanuki. W oknach Pałacu Prezydenckiego płonęły dzięki temu świece chanukowe (tu trzeba też wymienić wkład min. Ewy Junczyk-Ziomeckiej, dziś konsula RP w Nowym Jorku). Aż wreszcie Lech Kaczyński stał się pierwszym urzędującym prezydentem Rzeczypospolitej, który złożył wizytę w synagodze. Jego kapelan skromnie powtarzał: „Prezydent jest otwarty i nie chciałbym sobie przypisywać żadnych zasług”.

„Wybierając drogę kapłaństwa, wybierałem równocześnie drogę nauczyciela religii” – pisał kiedyś w „Znaku”. Katechizacja była jego pasją. Nic nie mogło go odciągnąć od kontaktu z młodzieżą, choć jako proboszcz mógł wysyłać do szkoły młodszych księży. Nauczycielem religii w żoliborskiej szkole muzycznej im. Karola Szymanowskiego pozostał także, gdy przestał być proboszczem i gdy został kapelanem prezydenta. Uczył religii nieprzerwanie od roku 1957. Aż do śmierci.

Ksiądz Indrzejczyk słynął z cierpliwości. Buntował się przeciwko złu, strukturom, układom, ale nigdy przeciw człowiekowi. Znał doskonale zło, do jakiego zdolny jest człowiek, ale wierzył, że w głębi serca każdego, prędzej czy później, uda się odnaleźć dobro. Może dlatego był tak cenionym spowiednikiem.

„Był jak Ewangelia: dobry i trudny” – powiedział mi jeden z jego przyjaciół. Sam tak pisał w „Znaku”: „Na pytanie, czy jestem szczęśliwy, odpowiadam: tak, oczywiście, jestem szczęśliwy, co nie oznacza, że zawsze jestem wesoły jak skowronek. Czasami jest mi bardzo trudno. Wielokrotnie jestem zgnębiony, niezadowolony, zmartwiony. Często padam ze zmęczenia, a widzę nieproporcjonalnie małe efekty swej pracy. Zdarza się też, że w moim poświęceniu inni dostrzegają tylko bezsens, albo przewrotność”. Doświadczał także ludzkiej niechęci, a wręcz nienawiści, ale nie było w nim goryczy. Nie mówił źle o innych ludziach.

Całym sobą dążył do pojednania. Przejawiało się to i w sposobie bycia, i w języku. Mówił z rozwagą i spokojem. Dokładnie dobierał słowa, dbając, aby język nie stał się źródłem konfliktu. Jeśli już musiał kogoś skrytykować, zawsze obudowywał tę uwagę mnóstwem zastrzeżeń.

Gdy byliśmy razem na seminarium żydowsko-chrześcijańskim w Jerozolimie, w grudniu 2008 r., przejmująco mówił o szukaniu pojednania. Postanowił przemawiać po angielsku. Czasem wyraźnie brakowało mu słów, ale może – paradoksalnie! – tym wyraźniej zabrzmiało jego przesłanie wyrażone w najprostszych możliwych formułach. Kapelan prezydenta Polski mówił w Instytucie van Leera, tuż obok rezydencji prezydenta Izraela, że Polacy i Żydzi, wyznawcy judaizmu i chrześcijaństwa, nie mają innej drogi niż szukać wzajemnego zrozumienia. A dziś rabin Kronish, nasz izraelski partner, przesłał kondolencje, wspominając pełne mądrości i troski słowa ks. Indrzejczyka.

Pisał wiersze. Może nawet raczej były to medytacje niż wiersze. Zapamiętałem zwłaszcza te jego słowa:

"Nie w każdym pociągu powinieneś jechać
Nie w każdym zespole możesz uczestniczyć
Nie we wszystkich sprawach musisz się odzywać
Nie o każdej rzeczy masz swoje mieć zdanie
Opiniować wszystko wcale też nie trzeba
Nie wszystko, co widzisz, musi się podobać
Nie z każdą pomyłką masz polemizować
Przestępstwa nie wszystkie koniecznie masz karać
Ważniejsze jest czasem zwykłe zrozumienie i uśmiech człowieka
Wszak nie wszystko musisz i nie wszystko możesz,
nie wszystko potrzebne...
Umiej się z tym zgodzić".


Często mówił o sobie, że jest zwykłym księdzem, a był niezwykłym. A może taki właśnie powinien być zwyczajny ksiądz? Wspominał, że kiedyś zainspirowały go słowa jednego ze zbuntowanych uczniów: „Nie mówcie nam tyle o świętości. Pokażcie, jak się to robi”. No więc pokazywał…

Fot. Robert Kowalewski, "Gazeta Wyborcza"



Polecamy książki Zbigniewa Nosowskiego:



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2010-04-25 00:00:47 - Maria Makowska

Odkąd pamiętam, zawsze był... Dzisiaj mogę tylko Bogu dziękować za wszystko, co dzięki księdzu Romanowi stało się moim udziałem. To, jak wygląda moje życie, jaki mam stosunek do ludzi i całego świata Jemu zawdzięczam. W czasie, gdy miałam -naście lat bywało, że był dla mnie bez mała jedynym dowodem na istnienie Boga: skoro ktoś taki jak On wierzy, to Bóg naprawdę jest... I całym swoim życiem, każdym słowem i gestem wobec drugiego człowieka był Świadkiem Tego, któremu wierzył. Wierzył też w człowieka, w jego dobroć i tego szukać nauczył nas, jego uczniów. Pokazał nam piękny świat, nauczył kochać góry, nauczył przyjaźni, sam będąc przyjacielem dla wszystkich, którzy tego chcieli. Kiedyś w dedykacji książki, którą od Niego dostałam, napisał: "Marysiu pozostań dobrym duchem". Nie mam wyboru... to traktuję jako zadanie... od Niego. Chcę tak postępować, żeby choć niewielki procent tego, co otrzymałam dać innym jako spłatę długu wdzięczności... za wszystko ...


2010-04-13 10:14:17 - Wiesław Dawidowski

Zbyszku, bardzo pięknie napisałeś. Czuję się naprawdę wyróżniony przez Boga, że mogłem poznać Księdza Romana i Was wszystkich. W niczym nie zasłużyłem przecież...


2010-04-12 09:22:39 - Jacek_D.

Zostałem ochrzczony przez księdza Indrzejczyka, gdy miałem 8 lat. Moja najbliższa rodzina była wówczas formalnie niereligijna, ale ten chrzest był ważnym, celebrowanym wydarzeniem. Ksiądz Indrzejczyk okazał się jedynym duchownym, który przedłożył wolę przystąpienia do Kościoła pewnego dziecka nad nie-biblijne regulacje, które dla większości hierarchów dyskwalifikowały mnie, jako nowego wiernego. Wcześniej bezwzględnie należało, w ich opinii, kazać moim rodzicom wziać ślub kościelny i załatwić jeszcze kilka innych, niezwiązanych z moją, tak przecież istotną w chrześcijaństwie, wolną wolą, spraw biurokratycznych. Byłem wtedy dzieckiem, później odszedłem od religijności i dziś nie mogę się nazywać katolikiem. Ale przestałem też akceptować określenie "niewierzący", jako mające definiować moją postawę w zakresie religijności, wiary, czy światopoglądu w ogóle. Księdza Indrzejczyka spotkałem po moim chrzcie może raz. Ale nie będzie to patos ani fałsz, jeśli powiem, że jego tragiczna śmierć nie obeszła mnie wyłącznie jako śmierć człowieka; że o jego wspaniałej postawie nie myślałem wielokrotnie przez te lata; że to, co się stało nie skłania mnie tylko do podjęcia żałoby, ale i do uczciwej refleksji nad sobą samym.


2010-04-11 17:05:20 - Marianna

Wszak nie wszystko musisz i nie wszystko możesz, / nie wszystko potrzebne... / - chce zapamiętać te słowa i stosować je w swojej codzienności. Dziękuję za tę niezwykłą opowieść o pięknym człowieku.


2010-04-11 14:11:50 - Bogdan Bialek

Tak, dokładnie taki. Taki był, takim pozostanie w naszej pamięci. Przede wszystkim Jego bezwarunkowa akceptacja.


2010-04-11 14:08:39 - mt

Szczególny wymiar osób dostrzega się lepiej, kiedy już ich nie ma.
Tak jest w moim przypadku z Księdzem Romanem.
Łatwo przechodziłam do porządku nad jego rzucającymi się w oczy przymiotami, jakby to było oczywiste i przynależne osobie duchownego.
Dopiero teraz dławią mnie w gardle wspomnienia i odkrywanie niezwykłego "zwykłego" wymiaru Księdza.
Myślę, że Pan nasz uradował się jego widokiem w swoim domu.


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (149)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?