Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog Ewy Karabin

Okruchy dnia

blog Ewy Karabin
24 maja 2010

Samotny mężczyzna




W filmie Toma Forda jest dawka piękna, która zapiera dech w piersiach. Przy pracy nad tak skomplikowaną tematyką reżyser ten wykazał się także poczuciem taktu, rozumianym jako wiedza o tym, jak daleko można się posunąć, żeby nie posunąć się za daleko.

samotny mężczyzna

Od strony wizualnej „Samotny mężczyzna” zachwyca i olśniewa. Wysmakowane zdjęcia, eleganckie i precyzyjne, każde dopracowane w najmniejszych detalach – choć Tom Ford jest debiutantem w branży filmowej, widać, że ten kreator mody jest niesłychanie wrażliwy na faktury, kolory, światłocienie. Jego film jest niezwykle sensualny i zmysłowy, pomimo gorsetu sztywno podtrzymywanej, ale dość sztucznej przecież konwencji lat 60.

Tytułowy samotny mężczyzna to profesor uniwersytecki, George Falconer, któremu towarzyszymy przez jeden dzień z jego życia. Poznajemy go w czasie żałoby po śmierci jego partnera, Jima, z którym był związany przez 16 lat. Oczywiście wybór homoseksualisty na głównego bohatera nie jest przypadkowy, film jest ekranizacją książki uznawanej za jedno ze sztandarowych dzieł amerykańskiej literatury gejowskiej. Jednak reżyser nie epatuje widza scenami fizycznej bliskości głównych bohaterów, ale stara się przyjrzeć z bliska poczuciu straty po odejściu najbliższej osoby. Dlatego też w filmie nie pojawia się w mocny sposób tło społeczne Ameryki roku 1962, kontrowersyjny związek George’a i Jima wyłączony jest z szerszego kontekstu. Reżyser decyduje się na portret intymny głównego bohatera zamiast tworzyć narzędzia do agitacji światopoglądowej. Od tej decyzji zależał sukces filmu – jakakolwiek dosłowność mogłaby rozerwać misterną nić tej opowieści.

Ponieważ ta historia w warstwie fabularnej pozbawiona jest spektakularnych zwrotów akcji, drugim decydującym elementem tego projektu musieli być świetni aktorzy. I rzeczywiście, Colin Firth w roli Falconera przeszedł w tym filmie samego siebie. Od czasów „Kobiety z perłą” nie widziałam, żeby jakikolwiek reżyser zdołał tak dobrze wydobyć z niego emocje drzemiące pod maską angielskiego dżentelmena. Firth gra w sposób powściągliwy, ale wyraźnie widać jak miota się w klatce własnego ciała i znękanej duszy. Odważne zbliżenia jego twarzy w chwili, gdy dowiaduje się o śmierci Jima ukazują porażające cierpienie bez dramatycznych scen, chwytają sam początek jego obumierania. Wspaniała jest także Julianne Moore w roli Charlotte, beznadziejnie w nim zakochanej starej przyjaciółki – pięknej, ale zrozpaczonej i zgorzkniałej alkoholiczki.



Ewa Karabin poleca:

Dywiz - pismo katolaickie


Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (58)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?