Komentarze
blog ogólny
Mimo wszystko
20 października 2010
Agnieszka BrowarekKocham Kościół mimo wszystko
„Kościółek był tak brzydki, że nie powiem który
Brzydota wprost się lała, z każdej większej dziury…”
Takie słowa, nie tylko o wnętrzu współczesnego Kościoła, można usłyszeć ostatnio niemal na każdym rogu ulicy. Więcej, wskazuje się palcem konkretną parafię, a twarz niejednego księdza jest swoistym znakiem ostrzegawczym.
Dzisiejszy człowiek często na słowo „Kościół” doznaje swego rodzaju wstrząsu anafilaktycznego, zdarza się, że paruje ze złości, a na usta cisną się niezbyt wysokich lotów epitety dotyczące wszystkich księży, całego Kościoła powszechnego i Boga w Trójcy Jedynego z całym orszakiem zastępów i wszystkich świętych.
Dzieje się tak, gdyż coraz słabiej dostrzega się piękno duchowe Kościoła, a ocenia się go w aspekcie ludzkich ułomności. Zapominamy powoli o tej istocie, która stanowi jego fundament. Fundament, którym jest Jezus Chrystus. I z którego woli i mocy Kościół został ustanowiony.
Dzisiaj świat nabrał przyspieszonego tempa, a ludzie w tym świecie niejednokrotnie się pogubili. Potrzebują kogoś, kto by im to wszystko wyjaśnił, przełożył na życie, przefiltrował. Takie nadzieje niewątpliwie pokładają w Kościele. Kościół ma trudny orzech do zgryzienia, a jego misja polega na tym, aby wzrok ludzki skierować na swoje przesłanie, w sposób przyciągający ująć ludzi ewangelią i tym im zaimponować.
Kościół nie stoi na przeszkodzie braniu udziału w życiu dzisiejszego świata. Pozwala weryfikować wartości i eliminować z życia to, co przeszkadza w dążeniu do świętości. Bo Kościół to przecież cała masa pytań o drogę, zawirowań, ludzkich znaków zapytania, wątpliwości, nieustannych poszukiwań, pobłądzeń i nawróceń. To wspólnota grzesznych ludzi, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie ołtarza. Wspólnota czyli jedność. A jednak wierni nie identyfikują się z Kościołem. Nie mówią „Kościół to my”. Dla większości Kościół to jeden opasły proboszcz (i nie daj Boże więcej), trzech wikariuszy, a nad nimi biskup i Watykan. A Kościół ma wiele twarzy. Ma wśród nich i tę Jana Pawła II, matki Teresy z Kalkuty, księdza Jerzego Popiełuszki i wielu, wielu innych, o których świat słyszał i niewątpliwie niejednokrotnie jeszcze usłyszy.
Jaki jest więc ten mój Kościół? Za co go kocham? A może mimo wszystko? Z całym dorobkiem inwentarza? Przede wszystkim za to, że zwyczajnie, po prostu jest, z całą gamą swoich przywar, wniosków i zażaleń. Za to, że coraz mocniej woła o tym, dokąd nas prowadzi i w czym nam przewodzi. I że nie jest to droga na manowce. Echo Kościoła niesie swego rodzaju „Quo vadis domine…”. Przypomina o tym, dokąd zmierza człowiek. A człowiek idzie w kierunku, w którym woła go miłość. Kościół zaś przypomina o tym, że po tamtej stronie życia będziemy sądzeni z miłości. I wskazuje na to, aby człowiek odważnie, ale i z pokorą szedł za głosem sumienia.
Kościół to wielkie bogactwo, które przejawia się nie tylko, jak zapewne będzie upierać się wielu, w ociekających złotem prezbiteriach. To bogactwo w szerokim rozumieniu spuścizny duchowej – tak wielkiej rzeszy świętych, ludzi, którzy mieli dość siły, aby opowiadać się po stronie chrześcijańskich wartości i nimi żyć. Ludzi, których wielkość nie była pozbawiona słabości, którzy z całą ludzką pokorą potrzebowali tej mocy z wysoka.
„Szczęście, którego szukacie, którego macie szansę zakosztować w Eucharystii ma imię. Jest Nim Jezus z Nazaretu. Tylko w Nim życie ma pełnię” – mówił Benedykt XVI. Bazą dla Kościoła jest Ewangelia, którą najchętniej chcielibyśmy pominąć, odrzucić. Szczególnie te karty Pisma Świętego, które są dla nas zwyczajnie niewygodne i uwierają w życiu. Bo czy na przykład taki fragment: „żony bądźcie poddane waszym mężom”, jest na rękę współczesnej kobiecie?
Na sprawy Kościoła składa się bardzo wiele czynników, w zależności od których tak, a nie inaczej jest on postrzegany. „Wiara rodzi się ze słuchania” – mówi św. Paweł. A Kościół to też koturnowy, niekiedy wręcz wirtualny język dla współczesnego świata. Język, który wzbudza uśmiech na niejednej twarzy. Ale niezależnie od tego, czy Kościół kocha, czy miłuje, czy cieszy się, czy raduje, czy wreszcie idzie, czy kroczy, cel jest ten sam. Cel się nie zmienia.
Pobożnym życzeniem staje się to, aby ci, którzy do Kościoła należą, wiedzieli dlaczego w Nim się znaleźli i mieli głębokie przekonanie o tym, co ich w Kościele łączy.
Jeden z dziennikarzy zapytał kiedyś matkę Teresę, od czego należy zacząć reformę w Kościele, które z jego win, bolączek należy uznać za priorytetowe? Na co ona odpowiedziała: „Trzeba zacząć od siebie, od własnego nawrócenia…”. Kościół to praca na cały etat i zaangażowanie, zarówno duchownych, jak i świeckich, które zaczyna się już dziś.
Komentarze:
Komentarze niepołączone z portalem Facebook
2010-12-13 15:20:59 - okosciele.blogspot.com
Kościoła nie można nie kochać. Przecież sami nim jesteśmy:)
http://okosciele.blogspot.com/
Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.