Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog Tomasza Wiścickiego

O co tu chodzi

blog Tomasza Wiścickiego
21 stycznia 2011

Błogosławiony, kochany, niesłuchany?




Stało się: Jan Paweł II będzie beatyfikowany 1 maja. Najpierw było powszechne, w skali zupełnie bezprecedensowej, oczekiwanie szybkiej beatyfikacji, potem sprawne wszczęcie kościelnych procedur, potem ich przebieg – dość szybki, ale nie piorunujący, wreszcie opinie – z dobrze poinformowanych źródeł, jak zwykle, że są problemy... No i nagle – gwałtowne przyspieszenie, zakończone wyznaczeniem daty, bardzo zresztą bliskiej.

To wszystko odbywało się – jak żaden inny podobny proces – dosłownie na oczach świata, coraz bardziej rozgorączkowanego, żądnego newsa już nie co godzinę, ale co chwilę. Od początku towarzyszy temu już nie nadzieja, ale wręcz pewność, że Jan Paweł II jest święty. Nie jest to święty ukryty, o którym większość świata dowiaduje się dopiero z chwilą wyniesienia na ołtarze. Nie jest też tzw. postacią kontrowersyjną. Owszem, miał wrogów, jak pewnie wszyscy, ale zważywszy skalę działania i wyrazistość postaci, zadziwiająco mało.

Po co nam więc beatyfikacja takiego oczywistego świętego? Co ona właściwie zmienia? Na ten temat powstanie pewnie spora biblioteka, teraz jedynie jedna myśl. Otóż beatyfikacja pozwoli nam wszystkim być z Janem Pawłem II dalej, gdy już – co nieuchronne – zblakną osobiste wspomnienia, gdy już przeważać zaczną ci, którym nie dane było poznać go osobiście.

Mieliśmy niezwykłą okazję spotkać, widzieć, słyszeć – niemodny patos jest tu moim zdaniem wyjątkowo na miejscu – jedną z najważniejszych postaci w historii świata. Nie w podręczniku, nie na obrazie czy zdjęciu albo starym filmie – bezpośrednio, nieraz na wyciągnięcie ręki. Takie spotkania z natury rzeczy stają się częścią przeszłości – beatyfikacja, początek oficjalnego kultu w Kościele, pozwala nam przenieść to spotkanie w teraźniejszość, która nie stanie się przeszłością. Oczywiście, jak zawsze, to tylko szansa, którą – jak każdą – można zmarnować. Ufam jednak, że tak się nie stanie, że to spotkanie we wciąż trwającej teraźniejszości będzie udziałem nadchodzących pokoleń.

Początek został uczyniony – wbrew zdaniu, które, wielokrotnie powtarzane, zwykle tonem tyleż odkrywczym, ile zatroskanym – wydaje mi się jednym z najgłupszych komunałów, którymi usiłujemy oswoić rzeczywistość: „My Papieża kochamy, ale go nie słuchamy”... Nie słuchamy – i dlatego rok po jego pierwszej pielgrzymce do Polski powstała „Solidarność” – ruch (znów trochę patosu) bezprecedensowy w historii. Nie słuchamy – i dlatego niemal bezkrwawo (przynajmniej w naszej części Europy) upadł komunizm, z niejakim naszym udziałem. Nie słuchamy – i dlatego kościoły są u nas pełne, mimo że mieliśmy chodzić tam głównie na złość komunie. Nie słuchamy – i dlatego wbrew całemu postępowemu światu opieramy się odmawianiu człowieczeństwa i wyjęciu spod prawa najsłabszych istot ludzkich. Nie słuchamy – i dlatego na wrogości do Kościoła i Pana Boga osobiście nie da się zrobić wielkiej kariery...

Oczywiście, można tej litanii przeciwstawić dużo dłuższą, równie prawdziwą: naszych win, zaniedbań i słabości. Widzimy, co się stało z dziedzictwem „Solidarności”. Młode pokolenie wydaje się dalsze od Kościoła i wiary. Ochrona najsłabszych jest mocno niepełna i wciąż kwestionowana. Osobistych nieprzyjaciół Pana Boga nie brakuje, a wrogość do Kościoła w wielu środowiskach nosi się niczym najmodniejszy strój. No i – co najgorsze i najważniejsze – my, Kościół, my chrześcijanie, wciąż nie zawsze jesteśmy czytelnym znakiem, a zamiast świadectwa nieraz dajemy antyświadectwo.

Wszystko to prawda – a jednak upieram się, że z tego, co mówił – słowami i życiem – Jan Paweł II, usłyszeliśmy niemało. Wystarczająco, by na tym budować. Szczególna odpowiedzialność spoczywa na nas – tych, którzy spotkali go osobiście, z bliska i trochę bardziej z dala, ale naprawdę też z bliska.

Pomocą może nam być sam (przyszły) błogosławiony. Obyśmy tylko – nie popadając ani w megalomanię, wciąż nam wmawianą, ale jakoś słabo widoczną w badaniach socjologicznych, ani w kompleks niższości – chcieli i umieli czerpać z tego olbrzymiego zasobu dobra, jakie wydarzyło się, wydarza i wydarzać będzie za sprawą Jana Pawła II; dobra, którego źródłem sam nie był, ale któremu pozwolił przez siebie przepłynąć. Bo przecież on nie prowadził nas do siebie...



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2011-01-25 10:53:59 - DS

Mądrze i ładnie.


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (15)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?