Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog Tomasza Wiścickiego

O co tu chodzi

blog Tomasza Wiścickiego
26 stycznia 2011
Tomasz Wiścicki

Pożenić księży – teraz po niemiecku




Znani niemieccy katoliccy politycy zaapelowali do swego Kościoła o zniesienie obowiązkowego celibatu księży. Powód? Brak duchownych w ich skądinąd relatywnie mało (jak na Europę) zlaicyzowanym kraju. Na pozór to nic nowego – jest to jeden ze sztandarowych postulatów dzisiejszych reformatorów Kościoła. Jeśli coś może (nieprzyjemnie) dziwić, to to, że z podobnym apelem występują akurat Niemcy, stereotypowo kojarzeni z praktycznością, i akurat politycy, których zawód powinien skłaniać do pokory wobec rzeczywistości.

Jednak reformatorzy są nieuleczalnie niewrażliwi na rzeczywistość. Oczywiście, brak kapłanów w postchrześcijańskiej Europie jest niewątpliwie dotkliwy. „Zaradzić” mu może, obawiam się, szybszy spadek liczby wiernych niż potencjalnych i realnych kapłanów... Jednak uporczywe lansowanie zniesienia celibatu jako środka zwiększenia liczby chętnych do kapłaństwa jest znakiem całej serii utrwalonych fundamentalnych nieporozumień.

Skąd wiadomo, że akurat obowiązkowy celibat odstrasza potencjalnych chętnych? Nie spotkałem rzetelnych badań, analiz itp. potwierdzających tę tezę. Traktowana jest ona, mam wrażenie, jako oczywistość: skoro coraz mniej ludzi, w tym katolików, rozumie sens jakichkolwiek wyrzeczeń, a zwłaszcza dotyczących sfery seksualnej, to znaczy, że trzeba z tego zrezygnować, a chętnych do kapłaństwa nam przybędzie. Nieważne, że przeczy temu empiria: Kościoły, które nie stawiają takich wymagań swym duchownym, nie są bynajmniej w lepszym stanie niż Kościół katolicki.

Gdyby jednak nawet było prawdą, że od kapłaństwa odstrasza celibat, czy znaczy to, że najlepszym rozwiązaniem jest jego zniesienie? Czy nie jest raczej tak, że niezrozumienie sensu tego i innych wyrzeczeń wskazuje raczej na problemy dużo głębsze niż kłopoty z utrzymaniem dyscypliny? Czy odpowiednią reakcją nie powinno być raczej cierpliwe nauczanie, a przede wszystkim – świadectwo, pomagające przywrócić sens rezygnacji z czegoś ważnego w imię tego, co najważniejsze – zamiast pójścia po linii najmniejszego oporu i pozbycia się niezrozumiałych wymagań?

Wiadomo oczywiście, że obowiązkowy celibat księży pojawił się w naszym Kościele dość późno i z powodów bardziej historycznych niż teologicznych. Wiadomo też, że istnieją Kościoły, także katolickie, które takich wymagań nie stawiają. Jestem w stanie wyobrazić sobie rezygnację z nich także w naszym Kościele. Nie potrafię natomiast wyobrazić sobie, by w dzisiejszych czasach, opętanych obsesją na punkcie seksu, podobna rezygnacja została powszechnie zrozumiana inaczej niż: „No, nareszcie zrozumieli, że te średniowieczne pomysły nie mają dziś żadnego sensu”.

A przecież – mają go właśnie dziś, właśnie w naszej kulturze, uporczywie dokonującej projekcji własnych obsesji na dziwaczny, niezrozumiały, niedzisiejszy Kościół. Właśnie dziś, gdy zewsząd przekonuje się nas, że mamy prawo do wszystkiego, z samorealizacją na czele – ma głęboki sens dobrowolna rezygnacja z czegoś tak pięknego, ważnego i chcianego przez Boga, jak małżeństwo i rodzina, wraz z więzią seksualną między małżonkami. Właśnie dziś, kiedy seks traktuje się jako naturalną potrzebę, którą się po prostu zaspokaja, jak potrzebę jedzenia – ma sens pokazanie, że ta, owszem, głęboka potrzeba nie jest bezwzględnym imperatywem, realizowanym bez oglądania się na cokolwiek. Właśnie dziś ma sens podkreślanie, że ponad nami i naszymi pragnieniami – także tymi ze swej istoty dobrymi – jest wyższy porządek, który – nawet jeśli nieraz trudny – niesie prawdziwe dobro.

Czy to naprawdę mało? A są jeszcze argumenty praktyczne, co nie znaczy – nieważne. Powszechne, także wśród katolików, jest przekonanie – tak powszechne, że niezgoda na to zakrawa na aberrację – że jeśli małżeństwo jest nieudane (a znakiem tego „nieudania” może być pierwszy kryzys albo zwykłe spowszednienie), najlepiej się rozstać – i spróbować ponownie. A potem jeszcze raz, i jeszcze. Czy na pewno potencjalni żonaci księża i ich małżonki będą od tego przekonania wolni? Umiarkowani reformatorzy – jak wspomniani niemieccy politycy – proponują, by kapłanami mogli zostać viri probati – doświadczeni, sprawdzeni. Ale czy brak dziś dojrzałych i – wydawałoby się – poważnych osób, płci obojga, które nagle spotykają (kolejną) miłość swego życia i z dnia na dzień zostawiają współmałżonków? Mamy na to ładne, oswajające określenia – np. kryzys wieku średniego. Naprawdę tak nam brakuje rozwiedzionych księży, żyjących w trzecim małżeństwie z gromadką dzieci ze związków swoich oraz kolejnych partnerek? Jaką wiarygodność będzie miało nauczanie takiego Kościoła o rodzinie? Oczywiście, jest na to świetna rada: zmienić nauczanie...

Pomysł, z którym tym razem wyszli niemieccy politycy, nosi wszelkie znamiona lekarstwa gorszego od choroby. Nic nie wskazuje na to, by rozwiązywał istniejący problem – za to z dużym prawdopodobieństwem wykreuje nowe. I ze szczętem zagubi coś, czego znakiem – choćby i niedoskonałym – jest Kościół: mądrość kryjącą się w nauczaniu, także tym (a może: zwłaszcza tym), którego dzisiejszy świat nie rozumie.



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2011-02-01 18:35:47 - Mikolaj

Często dziekuje Panu Bogu za księży celibatariuszy, ale tym bardziej mnie razi lekkie uzywanie argumentow takich, jakie Pan uzywa (ktore zlosliwie mozna sprowadzic do "a bo co ludzie powiedzą, jeśli ..."), jednym tchem z tak smiertelnie poważną kwestią jak powołanie do kapłaństwa oraz powołanie do celibatu i ich wzajemne relacje kształtowane decyzją Koscioła (której Pan Bóg się podporządkowuje, bo sam tę władzę Kościołowi dał). Mam nadzieję, że nie za wiele skrótów myślowych jak na jedno zdanie. :)


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (15)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?