Komentarze
blog Tomasza Wiścickiego
O co tu chodzi
3 marca 2011
Tomasz WiścickiTwierdza, domostwo, walka, dialog...
Nasze (ludzkie) niepowstrzymane dążenie do nazwania, podzielenia i sklasyfikowana rzeczywistości nie może pominąć także wiary, a ściślej – sposobów jej zewnętrznej obecności. Co jakiś czas pojawiają się nowe propozycje nazwania naszych katolicyzmów – w liczbie mnogiej. Zasadniczo nie ma w tym nic złego, a nawet trudno sobie wyobrazić ogarnięcie skomplikowanej rzeczywistości bez nazywania i klasyfikowania. Co jakiś czas ktoś podejmuje kolejną próbę. Ostatnio o. Dariusz Kowalczyk SJ (na portalu Areopag 21, gdzie niniejszy tekst równocześnie się ukazuje) w polemice ze Zbyszkiem Nosowskim proponuje nie tyle własny, pełny podział, ile znaczące (wielce!) zmiany w propozycjach Zbyszka. Spośród jego czwórpodziału (katolicyzm twierdzy, walki, dialogu, prywatny) w wersji ojca jezuity trzy pierwsze stają się katolicyzmem domostwa, non possumus, rozwodnionym...
Nie mam ambicji przedstawienia wersji własnej, konkurencyjnej, mimo że w rozróżnieniach obu teologów-publicystów niespecjalnie się odnajduję. Czasem staram się prowadzić dialog, czasem nie mam wątpliwości, że trzeba walczyć (o coś, nie z kimś, choć w praktyce trudno to nieraz rozróżnić...), czasem uważam, że pozostaje tylko zamknięcie się w twierdzy, choć nie bez wypadów na przedpole. Zresztą i historia, i literatura dostarczają przykładów wielkiego oddziaływania obrońców niektórych twierdz. Czasem niezbędne jest zaczerpnięcie oddechu w domostwie, innym razem trzeba stanowczego non possumus. Nie chciałbym tylko, by mój katolicyzm był rozwodniony ani prywatny.
Te różne katolicyzmy (choć nie wszystkie i z pewnością nie w każdej postaci) są nam wszystkim, Kościołowi, jakoś potrzebne. Na tytułowe pytanie o. Kowalczyka „Jakiego katolicyzmu potrzebujemy” nasuwa mi się odpowiedź: zróżnicowanego. Potrzebne nam są różne wrażliwości, stawianie na czołowym miejscu różnych spraw. Oczywiście, na pierwszym miejscu musi być zawsze Chrystus, jednak owo oddawanie Mu prymatu może się odbywać na nieskończenie wiele sposobów.
Nie znaczy to, by każdy sposób wiary był tyle samo wart. Chodzi jednak o to, że tych dobrych, wartościowych, prawdziwych jest wiele – nie tylko ten, który jest mi najbliższy. Oczywiście, własny uważam za dobry i słuszny – gdybym tak nie uważał, to bym go zmienił. Jednak wcale nie tęsknię za tym, by wszyscy wierzyli tak jak ja, by to samo uważali za najważniejsze, by to samo było im najbliższe.
Oczywiście, różne sposoby wiary kryją w sobie rozmaite niebezpieczeństwa. Najtrudniej oczywiście zauważyć je we własnym... Sytuację komplikuje to, że te zagrożenia tworzą z cechami pozytywnymi trudny nieraz do rozdzielenia konglomerat. Katolicy tradycyjni nie potrafią nieraz, a właściwie – nie widzą najmniejszego powodu oddzielić swych przekonań partyjno-politycznych od wiary, traktując tych, którzy się z nimi politycznie nie zgadzają, jak zdrajców narodu i Pana Boga osobiście. Z kolei tych, którzy w Kościele widzą słabości i pragną jego zmian, to pragnienie prowadzi często do zakwestionowania prawd wiary, a przynajmniej moralności, co ostatnio elegancko nazywa się „potrzebą dyskusji” na różne tematy. Jej skutkiem ma być przekreślenie sporej części nauczania Kościoła i przyjęcie propozycji podsuwanych przez świat, zwykle marnej jakości.
Widząc te wszystkie niebezpieczeństwa, upieram się jednak, że te różne katolicyzmy, jakkolwiek je nazwiemy, są nam potrzebne. A właściwie – nie jakkolwiek: dobrze jest, by wymyślając kolejne nazwy pamiętać o tych, którym je przypisujemy, i starać się, by nadawać im takie miano, które sami mogliby przyjąć. Wyjątek gotów jestem uczynić dla takich katolicyzmów, które stają się zaprzeczeniem istoty wiary. Oczywiście, każdy w to miejsce podstawi pewnie co innego, jeśli jednak okaże się, że dla kogoś wszystkie modele wiary poza własnym są nie do przyjęcia, to znak, że coś jest nie tak z samym klasyfikatorem...
Jesteśmy różni, różnie także wierzymy – i to z pewnością nie jest przypadek. To nie jest wezwanie do fałszywej zgody i zagłaskania fundamentalnych nieraz różnic, niedostrzeganie, że pod szyldem katolickim dzieją się rzeczy będące zaprzeczeniem wiary w Chrystusa. Mimo to – zróżnicowanie jest nam potrzebne, także w Kościele.
Komentarze:
Komentarze niepołączone z portalem Facebook
Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.