Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog Tomasza Wiścickiego

O co tu chodzi

blog Tomasza Wiścickiego
23 kwietnia 2011
Tomasz Wiścicki

Biskupi w podzielonej Polsce: czyny, nie zaklęcia!




Minęła pierwsza rocznica smoleńskiej katastrofy. Zgodnie z przewidywaniami, obchodziliśmy ją podzieleni. Takie było powszechne odczucie – powszechne, ale czy trafne?

I tak, i nie. Nie w pełni trafne, bo przecież wyraźnie rozdzielone były tylko obchody warszawskie, „centralne”. Tu osobno była władza i ci, którym do niej bliżej, osobno – opozycja. Gdzie indziej – jak wynika z medialnych relacji – były jednak obchody wspólne, najczęściej w postaci mszy odprawianych przez biskupów. Wspólnym punktem było ubolewanie, że nie jesteśmy razem...

Czy jednak to ubolewanie było przesadne? Nie było – wystarczy spojrzeć na Warszawę. I nie chodzi to o to, że akurat w Warszawie podziały są szczególnie głębokie. Nie – one po prostu są bardzo głębokie i gdzieś musiało to znaleźć ujście – nieprzypadkowo właśnie w Warszawie, gdzie jest i siedziba władz, i groby wielu ofiar na wojskowych Powązkach, i miejsce symboliczne: Pałac Prezydencki. Można powiedzieć, że dzięki temu podziałowi w Warszawie inne uroczystości mogły odbyć się spokojnie. Można było przejść do porządku dziennego nad podziałami, bo obie ich strony wiedziały, że gdzieś indziej – w Warszawie – znalazły one swe ujście.

To, że w naszym kraju ci, którzy chcieli uczcić ofiary, spotkali się właśnie na mszach, jest oczywiste. To chrześcijaństwo, przede wszystkim w wydaniu katolickim, w naszym kraju w największym stopniu decyduje o kształcie religijnym, a w konsekwencji i kulturowym, naszego życia osobistego i zbiorowego.

Czy można więc powiedzieć, że właściwie wszystko jest w porządku? Oczywiście nie – przede wszystkim dlatego, że polityczny konflikt dalece przekroczył u nas normalną skalę. Konflikt w pluralistycznym społeczeństwie jest naturalny i mieści się w przewidzianych dla niego ramach instytucjonalnych. U nas te ramy trzeszczą, a spór niekiedy się z nich wylewa gwałtownie – dość przypomnieć niedawny mord z przyczyn jednoznacznie politycznych. W narastającym konflikcie coraz bardziej widać brak wspólnego pola, na którym mogłyby się spotkać zwaśnione strony.

W tej sytuacji szczególną rolę może odgrywać hierarchia kościelna. Jest ona jedynym autorytetem mogącym przemówić do obu zwaśnionych stron. I z tej roli wywiązuje się niestety nie najlepiej. Właściwie jedynym przypadkiem, kiedy w głosie episkopatu słychać było świadomość tej roli i – jak się wydawało – gotowość jej odegrania, było słowo z Jasnej Góry dotyczące konfliktu o krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Biskupi dostrzegli wówczas polityczny w istocie charakter sporu i wypowiedzieli się w sposób możliwy do przyjęcia dla obu stron. Zarysowali też owo wspólne pole, na którym mieściło się godne upamiętnienie ofiar smoleńskiej katastrofy.

W normalnej sytuacji takie uczczenie przez państwo byłoby oczywiste. Nagła, tragiczna śmierć urzędującego prezydenta i towarzyszącej mu delegacji, w której skład wchodziło kilkadziesiąt osób niezmiernie dla Polski zasłużonych, w dodatku w okolicznościach aż nabrzmiałych symboliką religijną i patriotyczną – jeśli takie wydarzenie nie zasługuje na pomnik, to co nań zasługuje? Ofiarom katastrofy się to od nas, którzy żyjemy, i od Rzeczypospolitej po prostu należy! My tymczasem wpisaliśmy tę sprawę w naszą plemienną wojnę. Jedni gotowi byli bagatelizować śmierć własnych przyjaciół, byle tylko politycznych korzyści nie odnieśli wrogowie. Drudzy gotowi byli uznać katastrofę za legitymację swojego obozu politycznego.

Bez kontekstu politycznego nie da się w ogóle o skutkach katastrofy mówić. A ściślej: pomijając kontekst polityczny, stajemy w istocie po jednej stronie owego sporu – po tej, dla której wojna zaczyna się w istocie po katastrofie. W tej wersji wcześniej był po prostu polityczny konflikt, normalny w demokracji, potem – żałoba i powszechna nadzieja na pojednanie, zaprzepaszczona przez polityczną instrumentalizację katastrofy przez PiS. Rzecz w tym, że to nie jest bynajmniej opis obiektywny – jest to przedstawienie konfliktu z punktu widzenia jednej z jego stron. Dla drugiej strony rzecz cała zaczyna się bowiem w roku 2005, kiedy do władzy – w demokratycznych wyborach – dochodzi PiS i prezydent Lech Kaczyński, na co ich oponenci odpowiadają nie krytyką, ale – delegitymizacją ówcześnie rządzących i ich elektoratu. Zwycięzcy wyborów nie mają w istocie prawa rządzić, a ich elektorat jest z definicji gorszy od – chwilowo – przegranych. W tej wizji żałoba musiała być jedynie swego rodzaju zawieszeniem broni, bo zasadniczy konflikt trwał cały czas i nie znikł wraz ze śmiercią jednego z głównych protagonistów. Trwa zresztą w najlepsze i walka, i delegitymizacja już byłej władzy i trwającego przy niej elektoratu. Jeśli więc Jarosław Kaczyński nie uznaje pochodzącej z wyboru legitymacji obecnych władz, to w istocie odpowiada jedynie (moim zdaniem – niepotrzebnie, ale to inna sprawa) na trwającą od sześciu lat delegitymizację swego obozu politycznego.

Czy oczekuję od biskupów by przyjęli powyższą diagnozę? Bynajmniej – oczekuję jedynie, by wzięli pod uwagę, że żadne z powyższych stanowisk nie jest z definicji bardziej ani mniej katolickie. Nie oczekuję też, by biskupi nie mieli w tej sprawie własnego zdania – jednego z wymienionych lub jakiegoś innego. Gdyby nie mieli żadnego, znaczyłoby to, że albo sprawy publiczne ich nie obchodzą (w pełni obiektywny jest Pan Bóg, ludziom to się jakoś nie udaje) – a to byłoby bardzo niedobre, albo też udają – a to byłoby jeszcze gorsze. Ważne jednak, by pamiętali, że wśród swych diecezjan mają przedstawicieli obu zwaśnionych stron i że swą biskupią posługę pełnią wobec nich wszystkich, a nie tylko tych, do których im bliżej politycznie.

Tymczasem zaraz po budzącym nadzieję słowie z Jasnej Góry ten podobno „pisowski” Kościół w istocie autoryzował działania jednej ze stron – Kancelarii Prezydenta. Oświadczenie rzecznika warszawskiej kurii było – ufam, że niezamierzoną – drwiną z pokonanych. Według księdza rzecznika, usunięty sprzed Pałacu krzyż „nawiedzał” kaplicę prezydencką – pod ochroną BOR, odizolowany płotami od jego obrońców: obrońców bez żadnego cudzysłowu i nie „tzw.”, biorąc pod uwagę choćby tylko to, co przeszli ze strony rozwydrzonych troglodytów inspirowanych przez „elity”, którym w tym przypadku cudzysłów jak najbardziej się należy.

Później już takich komentarzy szczęśliwie nie było, ale też i ani słowem nie nawiązano do upamiętnienia ofiar katastrofy: słowa z Jasnej Góry zostały szybko zapomniane. Biskupi stanęli więc w istocie po stronie tych, którzy chcieli krzyż z Krakowskiego Przedmieścia usunąć. Nie twierdzę bynajmniej, że hierarchowie tak chcieli: jedni niewątpliwie chcieli, inni nie chcieli, inni nie zauważyli najwyraźniej konsekwencji swych działań i zaniechań, a jeszcze inni pewnie zauważyli, ale im one widocznie nie przeszkadzały.

Szczególną rolę odgrywa oczywiście postawa biskupa miejsca – kard. Kazimierza Nycza. Przez cały czas zdaje się on w ogóle nie brać pod uwagę całego tego politycznego (czyli: bardzo ważnego!) kontekstu. Tak było też, gdy ostatnio przypominał o tym, że kościelna żałoba kończy się po roku. Oczywiście, to święta prawda, w dodatku towarzyszyły temu również wielce słuszne słowa, że koniec żałoby nie oznacza bynajmniej, byśmy nie mieli pamiętać. Kłopot w tym, że wokół żałoby toczy się ostry spór, a najzagorzalszymi zwolennikami jej jak najszybszego zakończenia i zarazem ekspertami od żałoby w ogóle są ci, którzy zwłaszcza śp. prezydentem gardzili za życia i gardzą po śmierci. W tej sytuacji jak najsłuszniejsze i niewątpliwie wynikające z dobrej woli słowa kardynała zostały natychmiast wykorzystane jako poręczna pałka na politycznych wrogów. Żeby wzmocnić siłę ciosu, słowa zmanipulowano („Gazecie Wyborczej” jakoś umknęła druga część wypowiedzi kardynała...), ale nawet w wersji oryginalnej, z uwzględnieniem kontekstu zabrzmiały jak poparcie dla jednej strony.

Wobec takich niezręczności i zaniechań jak najsłuszniejsze słowa o tym, jak potrzebna jest jedność i jak to niedobrze, że jej nie ma, brzmią niestety jak rytualne zaklęcia. Oczywiście, gros odpowiedzialności za podziały ponoszą politycy. Rzecz w tym, że – jak się wydaje – przekroczyli próg, poza którym sami sobie nie poradzą. Co więcej, wielu wiąże z konfliktem konkretne polityczne rachuby. Mogą je pokrzyżować pomagając nam wszystkim właśnie biskupi. Powinni przynajmniej próbować – ale nie powtarzając jedynie, jak bardzo potrzebujemy jedności i pokoju, tylko usiłując budować to wspólne pole, którego nam brakuje. Aby to pole naprawdę było wspólne, aby mogły na nie wkroczyć obie strony – nie tylko politycy, ale zwykli ludzie, wcale nie mniej podzieleni – muszą one czuć się tam bezpiecznie. Muszą mieć szansę na przełamanie nieufności – jak najbardziej uzasadnionej w świetle wydarzeń ostatnich sześciu lat. Muszą widzieć, że tym razem nikt ich nie usiłuje oszukać, że nikt nie wykorzysta ich gestu dobrej woli przeciwko nim. Nikt poza biskupami tej szansy nie stworzy. Tylko oni mogą się podjąć wiarygodnej mediacji. Wszystkie inne autorytety funkcjonują w obrębie własnego plemienia.

Czas płynie, sporo go już zmarnowano. Od wznowienia działań wojennych po krótkim zawieszeniu broni zwanym żałobą minął już rok. W tym czasie padła pierwsza – oby jedyna! – ofiara śmiertelna. Im więcej się tego czasu zmarnuje, tym szansa na stworzenie tego wspólnego pola jest coraz mniejsza.



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2011-05-05 09:10:36 - Rafał P Gdańsk

ciekawe i wyważone


2011-04-24 10:14:34 - ksiądz Marcin

Świetny tekst! To znaczy myślę podobnie :) Z tą różnicą, że jestem bardziej sceptyczny odnośnie roli biskupów. To znaczy teoretycznie się zgadzam, tylko wątpię, by to się stało. Podziały w naszym kraju ich także dotyczą. Niestety.


2011-04-24 08:13:58 - ksiądz Marcin

Świetny tekst! To znaczy myślę podobnie :) Z tą różnicą, że jestem bardziej sceptyczny odnośnie roli biskupów. To znaczy teoretycznie się zgadzam, tylko wątpię, by to się stało. Podziały w naszym kraju ich także dotyczą. Niestety.


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (15)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?