Komentarze
blog Tomasza Wiścickiego
O co tu chodzi
23 sierpnia 2011
Tomasz WiścickiMilczenie nie zawsze jest złotem, ale...
Sławomir Sowiński uznał (w „Rzeczpospolitej”) milczenie polskich biskupów wobec przewodnictwa naszego kraju w UE za „jedną z większych niespodzianek”. Autor ubolewa nad tą nieobecnością, obawiając się, że osłabi to zapał Unii do obrony prześladowanych chrześcijan, ułatwi „dalsze zawłaszczanie pojęcia
Trudno się z tymi argumentami nie zgodzić. Dlaczego jednak osobiście nie uważam tego milczenia za niespodziankę, a nawet gotów jestem uznać je za „mniejsze zło”, przy całej dwuznaczności tego pojęcia?
Dobrych argumentów dostarcza... sam autor. Zauważa on mianowicie, że przyczyną milczenia biskupów jest obawa przed polityczną instrumentalizacją ich ewentualnego zaangażowania w sprawy przewodnictwa, zwłaszcza tuż przed wyborami. Dostrzega też ostatnie – delikatnie mówiąc – niezbyt przychylne zachowania obecnej władzy wobec Kościoła: słynną już odmowę premiera „klękania przed księdzem” oraz ostentacyjne milczenie rządu w odpowiedzi na głos biskupów w sprawie priorytetów polskiego przewodnictwa.
Otóż te właśnie powody moim zdanie zupełnie dobrze wyjaśniają, dlaczego łatwiej jest zorganizować Mszę w intencji polskiego przewodnictwa w Pradze, Watykanie i Brukseli niż w Warszawie, Krakowie czy Gnieźnie. Nikomu nie przyjdzie do głowy doszukiwanie się doraźnie politycznych podtekstów w działaniach praskiego arcybiskupa Dominika Duki. Inaczej byłoby, gdyby chodziło o któregoś z ważnych polskich hierarchów, a tym bardziej – gdyby miał to być głos całego episkopatu.
Od siebie dodałbym coś jeszcze. Otóż wir politycznych konfliktów w Polsce zaczyna niestety wciągać także biskupów. Nie chodzi o to, że mają oni w kwestiach politycznych własne poglądy: ani to dziwne, ani gorszące – całe szczęście, że je mają. Gorzej, że w ocenie zjawisk ze sfery publicznej biskupom zaczyna udzielać się par excellence polityczna logika: czy to, co powiem, nie zaszkodzi aby „moim” politykom? Czy przypadkiem nie pomoże tym, których nie lubię? Stąd np. biskupi jakoś nie zauważali, że ten kandydat w wyborach prezydenckich, którego bardziej lubią, nie w pełni zgadza się z nauczaniem Kościoła, a niektórzy posunęli się nawet do intelektualnych łamańców dla wykazania, że owszem, w pełni się zgadza...
Dlatego gdyby biskupi zajęli się przewodnictwem Polski w UE, to – zależnie od politycznego temperamentu – jedni ochoczo przyłączyliby się do pro/antyrządowej (niepotrzebne skreślić) propagandy, a inni mówiliby ogródkami albo nie mówili zgoła nic w obawie, by ich o to nie posądzono.
Cieszyłbym się bardzo, gdyby biskupom udało się te rafy wyminąć i mocnym głosem, w sposób niemożliwy (a przynajmniej bardzo trudny) do politycznego zinstrumentalizowania przypomnieli nauczanie Kościoła dotyczące spraw publicznych. A byłoby o czym mówić. Sęk w tym, że ten warunek wydaje się obecnie niemożliwy do spełnienia. Skoro tak – moim zdaniem z dwojga złego lepiej, że biskupi milczą.
Jest coś jeszcze, co sprawia, że to milczenie mnie aż tak bardzo nie martwi, a zarazem ułatwia zrozumienie episkopalnej powściągliwości. Tu też jest moja najwyraźniejsza niezgoda z autorem. Sławek mianowicie jednym tchem wymienia przystąpienie Polski do Unii Europejskiej i obecne jej przewodniczenie. Tymczasem są to zjawiska zupełnie nieporównywalne. Przystąpienie naszego kraju do Unii było krokiem bez żadnej przesady historycznym. Określiło ono na lata czy nawet dziesięciolecia (przy obecnym tempie zmian w świecie posługiwanie się dłuższym horyzontem czasowym byłoby znakiem nieodpowiedzialności) kształt naszej wspólnoty politycznej oraz jej miejsce w świecie. Dlatego dobrze się stało, że głos biskupów w tej sprawie był wyraźny. Tymczasem przewodnictwo – zwłaszcza w obecnym stanie prawnym – jest czynnością techniczną, wykonywaną według określonego kalendarza przez wszystkie państwa członkowskie UE. Jeśli ktoś naprawdę uwierzył w propagandowe hasła, że Polska przez pół roku rządzi Europą, ostatnie posunięcia Francji i Niemiec stanowią kubeł zimnej wody na rozgorączkowane głowy. Oczywiście, każdą czynność, także techniczną, można wykonywać dobrze lub źle, jednak dęcie w narodowe trąby przy tej okazji jest właśnie polityczną instrumentalizacją, w której jak najsłuszniej nie chcą uczestniczyć biskupi. Obecna władza bardzo świadomie, w doraźnie politycznym celu – umocnienia swojej władzy i kolejnego wyborczego zwycięstwa – zamienia techniczną czynność w propagandową szopkę. Tylko tego nam brakuje, by biskupi dali się w to wessać i stali się figurami w tej szopce! Byłyby to postacie nader żałosne i dlatego powściągliwość biskupów uważam za chwalebną.
Dodajmy, że przystąpienie do Unii wspierała zdecydowana większość polityków głównego nurtu. Dziś ten konsens trwa, a nawet jakby się poszerzył (dawni eurosceptycy ochoczo korzystają z brukselskiego dofinansowania...), ale nie obejmuje on jako żywo rozumienia polskiego przewodnictwa.
Owszem, w głębi duszy podzielam tęsknotę za odważnym głosem Episkopatu Polski, który mógłby wykorzystać polskie przewodnictwo do przypomnienia kilku ważnych prawd. Byłaby to też może instrumentalizacja, ale niewątpliwie dla dobra wspólnego... Kłopot w tym, że z powodów, które dalece wykraczają poza wydarzenia tych sześciu miesięcy, prawdopodobieństwo takiego obrotu sprawy dąży do zera. Skoro tak, lepsze będzie moim zdaniem milczenie. Ono też bywa znaczące. Okazji, by mówić, z pewnością jeszcze nie zabraknie.
Komentarze:
Komentarze niepołączone z portalem Facebook
2011-11-16 18:04:18 - ASlhsFIOAp
Great hammer of Thor, that is powerfully helupfl!
2011-11-16 14:30:48 - DjyKhoFS
Yo, good liokon out! Gonna make it work now.
2011-08-25 15:01:08 - Zbigniew Nosowski
Tomku,
Ciekawą napisałeś polemikę ze Sławkiem. Ja bym jednak twierdził, że bez wielkiego wysiłku nasz Kościół mógłby (symbolicznie) wspierać polską (symboliczną) prezydencję w taki sposób, by jednocześnie nie stwarzać wrażenia, że wspiera partię rządzącą.
A właściwie poprawię się: do tego jest niezbędny pewien wysiłek – intelektualny. Trzeba po prostu nieco więcej wyobraźni i myślenia w przód, a nie tylko reagowania na wydarzenia.
Niedawno nasz Episkopat ogłosił, że organizuje nabożeństwo w intencji polskiej prezydencji 25 września – we wspomnienie patrona Warszawy, bł. Władysława z Gielniowa. Ma to być modlitwa o „ducha jedności w Europie”. Termin został tak wybrany nie dlatego, że dzień bł. Władysława jakoś szczególnie pasuje do takiej modlitwy; nie dlatego, żeby wspierać PO przed październikowymi wyborami parlamentarnymi; lecz dlatego zapewne, że – po prostu – przed 1 lipca nikt o tym nie pomyślał i teraz lepiej zrobić coś z opóźnieniem niż wcale.
Ostatnio w każdym kraju przewodniczącym Radzie UE organizowano specjalne nabożeństwo od razu na początku prezydencji. U nas tak zrobiła – w najbardziej odpowiednim momencie, 3 lipca, i bez żadnego trudu - Polska Rada Ekumeniczna. Niestety, nasz episkopat w owym czasie nic nie potrafił uczynić, nawet przyłączyć się do inicjatywy PRE.
Czyli potrzeba tak niewiele, a zarazem (biorąc pod uwagę realia) – tak wiele.
2011-08-25 10:24:47 - Reagan
Panie Tomku,
być może właściwie diagnozuje Pan przyczyny milczenia Episkopatu (dodając to, na co nie odważył się Sowiński), ale...
Rzecz nie w tym byśmy poznali powody, ale by biskupi zdali sobie sprawę z własnej odpowiedzialności za Kościół (w tym wypadku w wymiarze europejskim).
O tym trzeba otwarcie mówić. Niechże przypomną sobie cel swej posługi. W innym wypadku nie tylko nie spełnią się nadzieje JPII (że będziemy źródłem odnowy chrześcijaństwa w Europie), ale rychło sami będziemy potrzebować ewangelizacji. Także z winy tych, o których rozmawiamy.
Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.