Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog Tomasza Wiścickiego

O co tu chodzi

blog Tomasza Wiścickiego
9 listopada 2011
Tomasz Wiścicki

Dlaczego nie zamierzam niczego podpisywać w sprawie ks. Bonieckiego




List z poparciem dla ks. Bonieckiego, akcje na Facebooku – wspierające księdza i jego przełożonych, nalepki kolportowane przez „Tygodnik Powszechny”, komentarze w internecie, z których spora część służy nie tyle argumentacji, ile stanięciu po jednej stronie, nawet Msza jako forma poparcia, z oklaskami dla bohatera... A ja nie chcę, ja odmawiam uczestnictwa w tym wszystkim. Uważam, że sprawa ks. Adama Bonieckiego wymaga raczej ważenia racji, mocno w tym przypadku podzielonych, niż rozbudzania emocji, które u niektórych obrońców zasłużonego kapłana dochodzą do histerii.

Zgadzam się z argumentem obrońców księdza, że decyzja prowincjała marianów w oczach wielu jest potwierdzeniem najgorszych stereotypów Kościoła jako instytucji wrogiej wolności. I nie jest to tylko kwestia wizerunku, kościelnego PR: wszak wolność w nauczaniu Kościoła zajmuje niesłychanie ważne miejsce, to on jest głównym obrońcą jej właściwego, mądrego, połączonego z odpowiedzialnością rozumienia, nadając jej sankcję najwyższą z możliwych, bo Bożą. Kościół – ze swej winy i nie – jest w tym przypadku na cenzurowanym. Jeśli przełożeni podejmują tego rodzaju działania dyscyplinujące, nieuchronnie wystawiają siebie i cały Kościół na zarzut tłumienia wolności.

Szkoda jest tym większa, że – wbrew stereotypowi – Kościół z wolnością radzi sobie całkiem nieźle. Oczywiście, zawsze można podać kontrprzykłady. Można też dostrzec, że zwłaszcza ci „na dole” miewają problemy z ekspresją swych przyrodzonych praw. Mimo to będę się upierać, że zwłaszcza w porównaniu z innymi, ziemskimi instytucjami, w rozumianym właśnie instytucjonalnie Kościele (a w aspekcie relacji między ludźmi bywa on nieraz ziemski aż do bólu) z wolnością nie jest wcale źle.

Skutek działań przełożonych prowincji marianów będzie przy tym – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – odwrotny do zamierzonego. Opinie ukaranego księdza, łatwo dostępne zwłaszcza w internecie, będą tym częściej powtarzane, w dodatku sankcja wobec ich autora w oczach wielu nada im automatycznie słuszność. Skoro go ukarali, to jego słowa muszą być prawdą, jeśli przełożeni tak się ich wystraszyli – takie będzie powierzchowne rozumienie sporu.

Można też zasadnie argumentować, że nie tylko ks. Bonieckiemu zdarza się wypowiadać publicznie kontrowersyjne opinie – dlaczego akurat jego, zasłużonego kapłana, spotykają takie represje?

Wszystko to prawda, ja jednak nie przyłączę się do obrońców księdza przed tłumiącymi jego wolność przełożonymi. Nie można moim zdaniem abstrahować od przedmiotu sporu – treści ostatnich publicznych wypowiedzi byłego redaktora naczelnego „TP”. Choć nie naruszyły one dogmatów wiary katolickiej, to jednak tu zgadzam się z tymi, którzy popierają działania prowincjała: ostatnie opinie ks. Adama Bonieckiego wywołują zamęt.

Gdyby jeszcze wygłaszał je na jakimś kameralnym spotkaniu, np. w KIK... Tam jest więcej czasu na doprecyzowanie, słuchacze bardziej wyrobieni i uważniejsi, można dyskutować z prelegentem, a on z kolei może replikować i wyjaśniać, o co mu chodzi. Tymczasem ks. Boniecki wypowiada się w telewizyjnych programach publicystycznych, gdzie obowiązują reguły medialnej naparzanki, a ogromna część widzów zasłyszane tam opinie odbiera powierzchownie, wpisując je w prostą regułę: kto kogo, notoryczne biorąc chwyty retoryczno-erystyczne za merytoryczne argumenty.

W tej poetyce wielu odbierze wywody zasłużonego marianiana tak oto: „A, to ten ksiądz Boniecki z 'Tygodnika' też uważa, że z tym całym Palikotem/Nergalem w telewizji/krzyżem w Sejmie (niepotrzebne skreślić) nie ma problemu. To tylko te mohery i inni katoliccy fanatycy coś tam wydziwiają, jak zwykle zresztą”.

Nie twierdzę bynajmniej, że taka była intencja ks. Bonieckiego. Nie można jednak abstrahować od specyfiki odbioru mediów. Tym dziwniejsze, że zupełnie niewrażliwy na ten aspekt okazuje się człowiek działający w mediach od dziesięcioleci!

Wiąże się z tym jeszcze jedna kwestia – kontekstu i towarzystwa. Otóż wielu tzw. liberalnym katolikom (wiem, że to nieprecyzyjne określenie, ale lepszego nie mam) zupełnie nie przeszkadza, że w rozmaitych publicznych sporach stają się częścią szerokiej koalicji – od wrogów Kościoła na jednym skrzydle, po liberalnych katolików właśnie na drugim, z szerokim spektrum pomiędzy – która to koalicja staje naprzeciw innych, bardziej tradycyjnych czy konserwatywnych wyznawców tego samego Kościoła. Wydaje się, że u „liberalnych” nie wywołuje to cienia dyskomfortu. A przecież wszystkich katolików – tych liberalnych i tych konserwatywnych – coś chyba łączy: choćby to, że wierzą w tego samego Boga w Trójcy jedynego, uczestniczą w tej samej Najświętszej Ofierze. Wydaje się, że powinno to prowadzić do pewnej solidarności, która nie wyklucza bynajmniej sporów i różnic zdań. Tymczasem nic z tego – liberalni katolicy łączą się z „całym postępowym światem” przeciw własnym współbraciom i wcale ich to nie martwi.

Na początku lat dziewięćdziesiątych grupa świeckich, konserwatywnych katolików protestowała przeciw filmowi Ksiądz. Przypomnienie dla młodszych czytelników, gdyż dzieło to jak najsłuszniej nie trafiło do kanonu klasyki filmowej: był to obraz poświęcony księdzu homoseksualiście, z wielką sympatią dla homoseksualistów i bardzo niewielką dla Kościoła. Miejscowi – wówczas młodzi – dominikanie wystąpili w lokalnej telewizji z ostrym atakiem na protestujących, przyłączając się do powszechnej w liberalnych mediach krytyki i drwiny z katolickich ciemnogrodzian. Protestujący byli rozżaleni: skoro się z nami nie zgadzają, niech nas nie popierają – mówili – ale czy muszą nam dokładać? No właśnie – czy muszą?

I nic tu nie zmienia to, że tej wewnątrzkościelnej solidarności darmo szukać i po drugiej, konserwatywnej stronie. Od ludzi, którzy odmieniają przez wszystkie przypadki słowo „dialog”, oczekuję więcej – przede wszystkim tego, że obejmą tym dialogiem współbraci z tego samego Kościoła.

Niejasne, nieprecyzyjne wypowiedzi ks. Bonieckiego w jego intencji miały być zapewne powściągliwe. Skutek był odwrotny: wywołały zamęt w opiniach ludzi niezbyt zorientowanych (a takich jest większość) i zostały użyte do zdezawuowania i prostego odrzucenia stanowiska bardziej pryncypialnego, wypowiadanego także przez biskupów. Nie trzeba się w ogóle zastanawiać, co ci czarni wygadują, skoro nawet jeden z nich, i to zasłużony, daje do zrozumienia, że to bez sensu – z takim przekazem wstał od telewizora niejeden widz. Powtarzam: nie twierdzę, że taka była intencja ks. Bonieckiego – twierdzę, że nie uczynił nic, by takiej interpretacji zapobiec.

Dlatego działania przełożonych zakonnych odbieram jako akt desperacji: uznali, że muszą coś zrobić – i zrobili, ze skutkiem, o którym była już mowa. O tym, że ich działania nie były ponurym aktem nadużycia władzy, tylko wynikały z bezradności, pośrednio świadczy moim zdaniem ich forma: brak jakiejkolwiek publicznej deklaracji, nieujawnienie konkretnych przyczyn. Przełożeni zakonni – jak można sądzić – bali się, że cokolwiek powiedzą, dziennikarze ich rozniosą, więc im mniej powiedzą, tym lepiej. Skutek i w tym przypadku był odwrotny do zamierzonego: jak nie ma jasnego stanowiska, zastępują je spekulacje, oczywiście te najbardziej niekorzystne dla strony obsadzonej w roli czarnego luda.

Jeśli jednak uznamy, że przełożeni nie powinni zakazywać ks. Bonieckiemu publicznych wypowiedzi, to co powinni zrobić? Większość obrońców kapłana odpowie: nic, może mówić, co uważa za stosowne, zresztą obrońcy ci się z nim na ogół zgadzają. Jeśli jednak uznamy – a tak właśnie uważam – ostatnie wypowiedzi byłego generała marianów za niefortunne i czyniące zamęt – to jakaś reakcja przełożonych jest jak najbardziej na miejscu. Tylko jaka? Obawiam się, że łagodna perswazja wobec osoby tak doświadczonej i stanowczej w przekonaniach byłaby bezcelowa. Wskazuje na to autokomentarz ks. Bonieckiego w „TP”. Owszem, jako prawy syn Kościoła podporządkował się decyzjom przełożonych, nie sprawia jednak wrażenia, by cokolwiek zrozumiał i zamierzał przewartościować. Szczerze mówiąc, trudno się było tego spodziewać...

W sumie z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Niech chociaż skłoni ona niektórych do przemyślenia wiążących się z nią problemów, a mój komentarz wspomina przecież tylko ich niewielką część. Nie dodawajmy natomiast do ciążących nad nami coraz bardziej plemiennych podziałów – nowego: na plemię obrońców ks. Bonieckiego i plemię usatysfakcjonowanych jego ukaraniem.



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2011-12-15 18:04:36 - Tomasz Wiścicki

W przeciwieństwie do moich szanownych polemistów, pp. Piotra i Szymona, nie widzę szczególnego związku między wizją szatana i zakazem nałożonym na ks. Bonieckiego przez przełożonych. Moim zdaniem chodzi o coś dużo prostszego: o bagatelizowanie - ręka w rękę z osobami niechętnymi czy wręcz wrogimi Kościołowi - promowania w publicznej TV satanisty (to naprawdę mało istotne, czy szczerego, czy udawanego) oraz dążenia do usunięcie krzyża z Sejmu i życia publicznego w ogóle. W odróżnieniu od Panów, nie widzę nic niestosownego w tym, że przełożeni chcieli jakoś zareagować, a o samej reakcji jest powyższy tekst. A "zasłużoność" ks. AB powinna go moim zdaniem skłaniać do większej odpowiedzialności za słowo. Kolejne rozdziały do tej historii dopisuje sam bohater i jego publiczne występy reklamowane w "GW". Dla mnie to bardzo smutne, że zasłużony ks. AB nie ma nic przeciwko temu, by brali go sobie na sztandar ludzie tak pełni sensus ecclesiae jak Katarzyna Wiśniewska. Ale widać jemu to nie przeszkadza.


2011-12-08 19:01:55 - Piotr

Ściśle biorąc, ksiądz Boniecki był generałem, a nie prowincjałem Marianów. I jako naczelny zwierzchnik całego zakonu jakoś nikomu gęby nie zamykał. To po pierwsze.
Po drugie, nie robi się takich rzeczy człowiekowi 77-letniemu. Nie tylko z powodu jego wielkich zasług. Także dlatego, że - jak przedtem ksiądz Stanisław Musiał - może nie doczekać zniesienia tego zakazu. Yves Congar, gdy zamknięto mu usta, był względnie młody. I dożył czasów, gdy po latach przyznano mu rację, a on sam stał się jednym z filarów Soboru. Tu trzecia sprawa:
Dostrzeganie Szatana tam, gdzie ktoś na pokaz wystawia rogi i kopyta jest pójściem na łatwiznę i dowodem umysłowego lenistwa. To właśnie, w znacznie łagodniejszej niż ja teraz formie, mówił Ksiądz Boniecki. Niestety, znacznej części katolików (i nie tylko) w ogóle nie chce się myśleć. Szkoda tylko, że taki stosunek do myślenia jest popierany przez wielu księży, niektórych biskupów a także zwierzchników zakonnych. Podejrzewam, że dla wielu z nich myślenie jest czynnością podejrzaną, która grozi wchodzeniem w Boskie kompetencje. Tymczasem dla wierzących myślenie powinno być psim obowiązkiem, skoro Pan Bóg obdarzył człowieka rozumem i z niego uczynił cechę odróżniającą ludzi od innych zwierząt.


2011-11-29 19:39:57 - Andrzej

Brawo dla Wszystkich, którzy nie zwariowali - ! Dla tych, którym się nie udało uchronić, proponuję lekturę listów św. Pawła. Nieustanną.


2011-11-09 13:48:48 - Szymon

Moim zdaniem problem jest tutaj inny. Jest nim kryzys rodziny, tym razem kryzys rodziny Zakonu Marianow. Upokarzanie bylego prowincjala, karanie, publiczne wysylanie oswiadczen przypomina bardziej rodzine patologiczna, ktora szykuje sie do rozwodu, niz wzorowa katolicka rodzine. To oczywiscie troszke degraduje Marian do pozycji kolejnej partii politycznej, ktora zakazuje za kare jakiemus poslowi wystepowania w telewizji. Problem racji jest tutaj w gruncie rzeczy drugorzedny wobec tego zgorszenia. A i on nie jest oczywisty. Uczelnie katolickie maja rzeczywiscie marny poziom i to powoduje, ze w kosciele jest duzo zwyklego ciemnogrodu. Dlatego zabobonna wizja szatana, ktory przypomina nam wyobrazenia sredniowieczne, albo proces czarownic z Salem jest bardzo rozpowszechniony. I wypowiedz ksiedza Bonieckiego zbulwersowala, bo ksiadza Adam, ktoremu ojca zabili SS-mani, wie ze diabelstwo to nie skandalista, marny artysta, ktoremu sie slina pieni. Obraz takiego szatana jest bardzo rozpowszechniony w kosciele. Wszyscy znamy wypowiedzi ksiedza profesora Natanka, ktory stal sie ulubiencem gimnazjalistow. Takze przed Holloween inny ksiadz profesor w Naszym Dzienniku,napisal o tym, ze Irlandzkie katolickie zwyczaje ludowe zwiazane z swietem zmarlych, sa kontynuacja jakiegos zydowskiego mitu sredniowiecznego o jakims demonie, ktory sie nazywal Lilit, czy jakos tak. Znowu, dla gimnazjalistow smiesznie, a woogole glupio.


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (15)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?