Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog ogólny

Forum Romanum

blog ogólny
17 listopada 2011
Ewa Kiedio, Ewa Karabin

Młodzież - świat bez wartości?




Poniżej prezentujemy fragmenty referatu Młodzież – świat bez wartości? wygłoszonego podczas zebrania Rady ds. Apostolstwa Świeckich przy KEP przez Ewę Kiedio i Ewę Karabin, członkinie Zespołu Laboratorium WIĘZI.

W filmie Woody’ego Allena Przejrzeć Harry’ego można usłyszeć następujący dialog: „– Nie uznajesz żadnych wartości, całe twoje życie to nihilizm, cynizm, sarkazm i orgazm. – We Francji mógłbym zrobić z tego hasło wyborcze i wygrać!”. Słuchając medialnych i potocznych wypowiedzi starszego pokolenia na temat sposobu życia młodych ludzi można odnieść wrażenie, że ich ocena dałaby się streścić w powyższym zdaniu. Młodzieży przypisuje się często zanik wrażliwości na wszelkie wartości wyższe, poszukiwanie jedynie przyjemności, konsumpcjonizm, egoizm, brak zaangażowania społecznego i rozpasanie seksualne. „Nie uznają żadnych wartości, całe ich życie to nihilizm, cynizm, sarkazm i orgazm” – można by powtórzyć za bohaterem filmu Allena. Popularność Janusza Palikota wśród najmłodszego pokolenia głosujących w ostatnich wyborach parlamentarnych może budzić niepokój, czy także druga część Allenowskiego dialogu nie spełni się w Polsce. [...]

Wyrazem tendencji indywidualistycznych jest m.in. wyraźnie artykułowane pragnienie młodych osób, by swój pogląd na świat kształtować w oparciu o własne przemyślenia, a nie autorytety. Często jest to oczywiście postawa wyłącznie deklaratywna, niemająca nic wspólnego z rzeczywistością − w istocie autorytet osób starszych i doświadczonych zastąpiony zostaje przejmowaniem wzorów lansowanych przez osoby znane z mediów, atrakcyjne przez to, że niczego nie wymagają i proponują wizję świata opartą na przyjemności.

Sytuacja taka nie musi jednak świadczyć o tym, że młodzi ludzie przestali szukać wartości. Z pewnością jednak rzadziej satysfakcjonuje ich odpowiedź typu „tak, bo tak” lub „tak, bo zawsze tak było”. Domagają się argumentów, a bardziej od nauczycieli i mistrzów potrzebują przewodników delikatnie podprowadzających ich w poszukiwaniach duchowych i etycznych − wskazujących możliwe potknięcia, ale zostawiających duży margines wolności i dających poczucie, że ostateczne wnioski są wynikiem własnej pracy i decyzji.

Dla pewnej części młodych osób takim przewodnikiem stał się ks. Adam Boniecki, co było wyraźnie widoczne w reakcjach po nałożonym na niego zakazie wypowiadania się w mediach. Sytuacja ta pokazała jeszcze jedno – poruszenie, jakie wywołał zakaz, podważa tezę, że młodzi pogrążeni są w inercji i zobojętniali na sprawy niedotyczące ich bezpośrednio. Gdy informacja o decyzji prowincjała marianów została przekazana w mediach, internet zawrzał – fora dyskusyjne i portale społecznościowe zapełniły się komentarzami, a na Facebooku powstała grupa poparcia dla ks. Bonieckiego, jak również grupa zwolenników decyzji przełożonego marianów, powołujących się na konieczność strzeżenia depozytu wiary i obrony Kościoła przed liberalizmem. Pojawiały się głosy młodych ludzi wzywające do uszanowania ślubu posłuszeństwa, jaki składają zakonnicy.

Niezależnie od tego, że nie udało się tu uniknąć reakcji nazbyt emocjonalnych, nieprzemyślanych czy wręcz histerycznych, w spontanicznej dyskusji wywiązującej się w internetowych wpisach czy też w rozmowach znajomych pojawiały się wypowiedzi świadczące o dużym przejęciu dobrem Kościoła – pojmowanym w bardzo różny sposób, z pewnością czasami opacznie. Przykład ten dowodzi jednak, że nie ma powodu, by załamywać ręce nad biernością młodego pokolenia. Należałoby się raczej zastanowić, jak obudzić i sensownie ukierunkować drzemiącą w nim energię. Skoro dotychczasowe próby aktywizacji młodych okazywały się mało skuteczne, a jasno widać ukryty w nich duży potencjał, czas może przyznać, że to nie młodzi są „nieudani”, ale że za takie trzeba uznać metody przemawiania do nich.

Język Kościoła to kwestia domagająca się osobnego, obszernego omówienia, problemem nie jest zresztą tylko komunikacja werbalna. Tu wspomnijmy tylko o anachroniczności i skostnieniu tego języka, wyrażających się choćby w stosowanym słownictwie. W publicystyce wielokrotnie punktowano już to, że ludzie Kościoła nie kochają tylko miłują, nie idą tylko kroczą, a zamiast jeść – spożywają. Używanie w sferze religijnej języka tak odmiennego od języka codziennej komunikacji sprawia, że przekaz ewangeliczny jest niezrozumiały, a nawet jeśli zostaje w jakimś stopniu przyswojony, zdaje się czymś zewnętrznym wobec zwykłego życia. Wiara, zamiast je przenikać, staje się czymś osobnym, zarezerwowanym na specjalne okazje – najczęściej niedziele lub tylko święta. Może to być odbierane przez młodych ludzi jako drażniąca hipokryzja, ze względu na ich szczególne wyczulenie na to, czy między postulowanymi wartościami a życiem istnieje jedność. (Ewa Kiedio)

[...]

Dzięki internetowi i telewizji informacyjnej wiemy o świecie tak dużo jak nigdy. Informacja o wybuchu wulkanu w Ameryce Południowej dociera na Polski w kilka minut, często razem ze zdjęciami. Świadkowie dramatycznych wydarzeń kręcą filmiki na swoich komórkach, a potem wrzucają je do internetu, gdzie może oglądać je niemalże każdy człowiek na kuli ziemskiej. Serwisy informacyjne walczą o naszą uwagę, przytaczając coraz bardziej dramatyczne fakty i pokazując coraz drastyczniejsze obrazy. Świadomość tego, ilu ludzi cierpi, ile toczy się wojen, ile zła przetacza się przez świat – nigdy jeszcze nie była tak wielka. Ta świadomość domaga się reakcji. Coraz więcej młodych ludzi angażuje się w działania zmieniające rzeczywistość – w akcje proobywatelskie, w walkę o równouprawnienie płci i ochronę przyrody, w wolontariat w świetlicach dla dzieci, w domach opieki społecznej, w szpitalach. Coraz więcej ludzi chce poświęcać swój czas i energię, żeby zmieniać świat na lepsze i czynić swoją najbliższą okolicę bardziej przyjazną.

Niestety można odnieść wrażenie, że w Kościele ciągle jeszcze pokutuje gdzieniegdzie pogląd, że pomaganie powinno odbywać się po cichu, aby – Boże broń – nie wbijało w pychę pomagającego. Nadal najpopularniejsze formy pomocy w Kościele to datki zbierane do różnych puszek. Te datki uspokajają nasze sumienia, dają złudne poczucie, że coś robimy dla innych, więc nie musimy się już przejmować, ale czy w tym naprawdę jest miłość? Taka forma pomocy nie jest zła, ale czy możemy się na niej zatrzymać? Czy wystarczy wrzucić monetę dla bezimiennego potrzebującego, aby spełnić Boże przykazanie „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”?

Zachwycające są działania podejmowane przez „bożych szaleńców” – s. Małgorzatę Chmielewską, s. Annę Bałchan, ks. Jacka Stryczka, ks. Mieczysława Puzewicza, brata Morisa i wielu innych. Oni całym swoim życiem dają świadectwo tego, w co wierzą, są ucieleśnieniem przykazania miłości, tego przykazania, które sam Chrystus uznał za najważniejsze. Jednak nie róbmy z nich listka figowego dla naszej bierności! Takie postaci może uratują Sodomę od zagłady, ale nie sprawią, że wszystkim pozostałym będzie się w niej żyło lekko i przyjemnie.

Młodzi szukają takich właśnie ludzi, ponieważ chcą świadków, a nie pięknosłowych nauczycieli. Chcą iść za tymi, którzy nie tylko mówią o miłości, ale też tą miłością żyją. Młodzi chcą widzieć człowieka jako całość – spójnego w słowach i uczynkach. Ks. Grzegorz Michalczyk, wieloletni duszpasterz młodzieży w kościele św. Jakuba w Warszawie, mówi: „Młodzi ludzie są niesamowicie wyczuleni na jakikolwiek fałsz, na hipokryzję [...]. Oczekują spotkania z człowiekiem, który jest świadkiem, z księdzem, który się modli, żyje tym, czego naucza. [...] Dla młodych to jest strasznie ważna rzecz – owo pragnienie spotkania człowieka, który żyje tak, jak tego naucza, bez moralnej schizofrenii”. (Ewa Karabin)



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2012-02-12 09:33:56 - Michał

Jednak za osowiałość świeckich są odpowiedzialni również księża. Jeśli proboszcz w parafii nie dopuszcza do ołtarza świeckich, bo on sobie wszystko zrobi (przeczyta, zaśpiewa, a nawet obsłuży jako ministrant), to po jakimś czasie zabije w wiernych wszelką chęć aktywności.
Myślę, żę ciągle jest wielu księży, którzy nadal nie są przekonani, że jest miejsce dla świeckich w Kościele.


2011-11-20 22:46:53 - Agata Woźniczek

W każdym młodym człowieku drzemie pragnienia czynienia dobra. Trzeba je tylko obudzić.
Czego na razie Kościół w Polsce nie potrafi zrobić. Pisząc Kościół mam na myśli nie duchownych, zakony, ale świeckich. Świeccy w polskim Kościele nadal drzemią. Czasem powstaje lekkie przebudzenie spowodowane śmiercią JP II czy też teraz – akcją wokół ks. Bonieckiego. Potem jednak znów zapadamy w sen. Warto rozmawiać o tym jak zacząć coś robić? Nie poprzestawajmy jednak tylko na dyskusji, na pisaniu artykułów i komentarzy. Niech z tego powstanie coś konstruktywnego !


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (236)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?