Komentarze
blog Tomasza Wiścickiego
O co tu chodzi
15 stycznia 2013
Tomasz WiścickiZacznijmy rozmawiać o eutanazji?
Ile razy czytam albo słyszę tytułowe zdanie – oczywiście bez znaku zapytania – czuję się manipulowany, i to podwójnie. Po pierwsze dlatego, że taka rozmowa już się toczy, i to od dawna, a argumenty obu stron zostały wypowiedziane po wielekroć. Trudno wręcz sobie wyobrazić jakiś zupełnie nowy argument, który by w tej dyskusji jeszcze nie padł – argument, nie chwyt erystyczny, bo tych można pewnie wymyślić jeszcze sporo. Po drugie, tytułowe postawienie sprawy sugeruje, że chodzi o jakąś akademicką debatę, zmierzającą do weryfikowalnego intelektualnie rozwiązania, które każdy rozsądny człowiek będzie musiał przyjąć. Tymczasem mamy tu do czynienia ze sporem aksjologicznym. I choć oczywiście argumenty racjonalne padają, to rozwiązanie musi odwoływać się do jakiegoś systemu wartości, zwłaszcza że rodzi ono konkretnie, daleko wykraczające poza intelektualny spór konsekwencje. Gdy przyjrzymy się stanowisku zwolenników „rozpoczynania rozmowy”, zauważymy zresztą, że dopuszczają oni dyskusję nie tyle o dopuszczalności eutanazji, ile o jej warunkach, zakresie itp. Ci, którzy eutanazji nie dopuszczają, nie widzą powodów do „rozpoczynania rozmowy”.
Jednym z impulsów wywołujących kolejny „początek dyskusji” w sprawie eutanazji są wyniki sondażu, w którym za dopuszczalnością uśmiercania nieuleczalnie chorych opowiedziało się 53% indagowanych. Pomijam już to, że z opisu badania wyłania się istne pomieszanie z poplątaniem, mieszające np. eutanazję z zaprzestaniem uporczywej terapii. Warto zauważyć co innego: tego samego dnia, w którym elektroniczna „Gazeta Wyborcza” informowała o tym sondażu, jej wydanie papierowe opisywało inny sondaż, w którym za dopuszczalnością eutanazji opowiedziało się... 35% pytanych! Bagatela – 18 punktów procentowych różnicy.
Nikt, kto ma choćby ogólne pojęcie o takich sondażach, nie będzie tym zdziwiony. Ta forma badań opisuje najbardziej powierzchowną i zmienną warstwę ludzkich przekonań. Wystarczy, że telewizor albo popularne portale o czymś poinformują, by wyniki zmieniły się skokowo. Wystarczy inaczej sformułować pytanie. Wystarczy nieco inaczej dobrać próbę albo tylko uzupełnić ją w przypadku odmów odpowiedzi. Wystarczy... i mamy zupełnie inne wyniki. Rzeczywiście, to dobry powód, by podjąć decyzje skutkujące czyimś życiem albo śmiercią.
Nawet jednak gdyby udało się ustalić rzeczywiste, głębokie i ugruntowane przekonania obywateli RP, sam pomysł, by czyjeś prawo do życia ustalać w głosowaniu, budzi przerażenie. Do niedawna takie pomysły pojawiały się w ponurych antyutopiach – dziś zupełnie poważnie roztrząsamy, czy jeśli większość dorosłych obywateli popiera odbieranie prawa do życia jakiejś kategorii ludzi, to należy iść za zdaniem tej większości. Oczywiście, demokracja zakłada prawo większości do podejmowania decyzji o losach całej wspólnoty. Nakładamy jednak woli tej większości pewne ograniczenia, np. odwołując się do podstawowych praw człowieka. Ale – najwyraźniej – nie do prawa najbardziej podstawowego, warunkującego możliwość korzystania z wszelkich innych: prawa do życia.
Piąte przykazanie jest jednym z najbardziej fundamentalnych wskazań, wspólnych dla różnych systemów moralnych, tych wywodzących się z religii i nie. Nie ma chyba takiego, który mówiłby: „jeśli chcesz, to zabijaj”. Owszem, ta norma dopuszcza odstępstwa, których katalogi bywają odmienne. Jednak samej zasady nikt dotąd nie kwestionuje – do tego stopnia, że mamy moralny nakaz ratowania niewątpliwych samobójców, a więc ludzi, którzy sami sobie odmówili prawa do życia. Uznajemy, że nikogo prócz zainteresowanego ona nie wiąże – choćby ze względu na z definicji nieodwracalny charakter takiej decyzji.
Owszem, historycznie przykazanie „Nie będziesz zabijaj” znaczyło w istocie „Nie będziesz mordował”. Nie uważano np. za sprzecznych z nim ani kary śmierci, ani wojny. Jednak stopniowo rozumiemy je coraz bardziej dosłownie. I choć zapewne nigdy nie uznamy, by nigdy, w żadnych warunkach nie wolno było nikogo pozbawić życia (np. w obronie, zwłaszcza innych, zagrożonych osób), to jednak katalog wyłączeń wyraźnie się kurczy. Co więcej, nawet gdy korzystamy z owych wyjątków, musimy mieć naprawdę mocny powód, by się na któryś z nich powołać.
Ostatnio ten kierunek ku ujednoznacznieniu rozumienia piątego przykazania został gwałtownie zakwestionowany, i to w sposób horrendalny. Coraz bardziej powszechnie w naszej kulturze odmawia się prawa do życia osobom najsłabszym, które powinny być otoczone szczególną opieką, bo same bronić się nie mogą: dzieci nienarodzonych (a w niektórych awangardowych wersjach – także już narodzonych) i osób nieuleczalnie chorych, albo nawet i takich, które przejściowo (np. z powodu depresji) znalazły się w trudnej, pełnej bólu sytuacji. Ten odwrót od tendencji coraz bardziej dosłownego traktowania wskazania „Nie zabijaj”, i to właśnie wobec najsłabszych, naprawdę zasługuje na miano cywilizacji śmierci.
Odbywa się to w sposób wyjątkowo przewrotny, pod hasłem (szczególnie rozumianej) wolności. Tych, których prawo do życia uznamy w ramach tej naszej wolności – otoczymy pomocą i opieką. A tych, którym go odmówimy – no cóż... I wara od tej naszej wolności – wybierania tych, którzy zasługują na przeżycie.
Osoby, które myślą w ten właśnie sposób, najwyraźniej nie widzą żadnej sprzeczności w takim rozumowaniu. I stąd dziennikarze „Gazety Wyborczej” mogą jednym tchem domagać się prawa do aborcji, a nawet żądać pozbawienia życia konkretnego dziecka, jak w koszmarnej sprawie „Agaty” – a równocześnie organizować nader chwalebną akcję „Rodzić po ludzku”. Rodzić – ale tylko te dzieci, których rodzice chcą, by przyszły na świat. A inne...
Oglądałem ostatnio powtarzany po raz kolejny w telewizji „Dekalog” Krzysztofa Kieślowskiego. Przy powtórnym, po latach obejrzeniu uderzyło mnie, jak często ten wybitny reżyser dotykał kwestii aborcji – tyle że nader specyficznie. Jest ona zawsze problemem rodziców dziecka oraz ich byłych i aktualnych partnerów. W tych rozważaniach nigdy nie pojawia się dziecko jako konkretna osoba, człowiek, którego życiem igrają zatroskani, a jakże, moralnymi problemami bohaterowie. Reżyser-moralista w pełni przyjmuje ten punkt widzenia, nie widząc w tym najwyraźniej żadnej sprzeczności.
I dlatego jeżeli Jerzy Owsiak jednym tchem mówi o konieczności zapewnienia dobrych warunków osobom starszym i chorym – i uznaje eutanazję (czyli – zabijanie) za formę pomocy tymże ludziom starym i chorym – zapewne jest w tym szczery i także nie widzi w swym rozumowaniu sprzeczności. Przykro mi, ale nie traktuję ogólnikowej deklaracji, że życie jest dla niego najważniejsze, za rzeczywistą zmianę stanowiska ani jego doprecyzowanie. Wszak zwolennicy aborcji też uważają, że są za życiem. Tyle że nie wszystkich – zwłaszcza tych, którym mocą semantycznych manipulacji odmawia się człowieczeństwa. A więc jednym – pomoc w postaci materaca przeciwodleżynowego, drugim – pomoc w odejściu z tego świata. To bardzo dziś typowe, niestety.
Nie mam tu zamiaru rozważać, czy po tej deklaracji należy płacić na Owsiakową akcję – to osobny temat. Jednak i ci, którzy uznają, że ważniejsza jest konkretna pomoc oraz mobilizacja tysięcy ludzi na rzecz pomocy innym, i ci, dla których nie należy w niczym wspierać kogoś, kto dopuszcza pomoc ludziom w postaci pozbawiania ich życia – jeśli naprawdę są za życiem, powinni się spotkać w stanowczym sprzeciwie przeciwko takiej „pomocy”. Im więcej ludzi ulega temu upiornemu sposobowi myślenia, tym silniej należy się temu przeciwstawiać. Ta rozmowa się toczy i głos sprzeciwu przeciw pozbawianiu najsłabszych ich najbardziej elementarnego prawa – prawa do życia – powinien brzmieć tym bardziej donośnie. Nie chodzi oczywiście tylko o słowa. Zasadnicze znaczenie ma tworzenie alternatywy – pomocy prawdziwej, pomocy w godnym życiu aż do naturalnego końca, jaką jest zwłaszcza ruch hospicyjny. Słowa jednak liczą się także i dlatego trzeba nastawać w porę i nie w porę, że norma „Nie zabijaj” obejmuje wszystkich ludzi, na każdym etapie życia, zdrowych i chorych. Nikt i nic nie ma prawa uchylić tej zasady.
Komentarze:
Komentarze niepołączone z portalem Facebook
2013-02-06 11:00:57 - J.Ty.
W istniejącym w Polsce porządku prawnym realnych przykładów brak, dlatego chciałem Pana namówić na wymyślenie przykładu "jak z życia wziętego". Szkoda, że nie chciał Pan na to przystać, bo jedną ze słabości wszelkich dyskusji w Polsce jest oderwanie od realiów i wymiana zdań na poziomie ogólników, haseł i deklaracji ideowych, bez świadomości, jak one się mają do życia ludzi i ile mogą ich kosztować.
Jeśli dla Pana "eutanazja z definicji jest zakwestionowaniem prawa do życia", to nic nie poradzę na taki stosunek do rzeczywistości, który wyklucza możliwość porozumienia z kimkolwiek myślącym choćby odrobinę odmiennie. Chciałbym tylko zwrócić Pana uwagę, że po wprowadzeniu takiego aksjomatu do swojego systemu myslenia, może się okazać, że pojęcie "prawo do życia" wcale już nie oznacza tego, czego by się można spodziewać, a ewoluuje na przykład w stronę "przymusu życia". No ale tego nie da się rozstrzygnąć bez rozważania przykładów z życia.
Życzę zdrowia,
2013-02-05 10:48:11 - Tomasz Wiścicki
Z opóźnieniem, bo chorowałem z ograniczonym dostępem do internetu: odmawiam wymyślania historyjek, przykro mi. Można dyskutować o konkretnych realnych przykładach. Tyle że eutanazja z definicji jest zakwestionowaniem prawa do życia. O tym m.in. jest ten tekst. Pozdrawiam nie mniej serdecznie.
2013-01-19 22:06:47 - J.Ty.
Posługuje się Pan w swoim tekście pojęciem "prawo do życia" i kontrastuje je z dopuszczalnością prawną eutanazji.
Ponieważ pisze Pan na ogromnym poziomie ogólności, czy mógłbym prosić o opisanie jakiejs konkretnej, potencjalnie możliwej historyjki pana X albo pani Y, w której dopuszczenie eutanazji spowoduje, że realnie (a nie tylko w teorii) stracą oni prawo do życia.
Pozdrawiam serdecznie
Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.