Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog Katarzyny Jabłońskiej

W stronę Słońca

blog Katarzyny Jabłońskiej
28 kwietnia 2009

Z pamiętnika kuracjuszki – Dzień pierwszy




W podróży obmyślam teatr, który – być może – zmuszona będę odstawić, gdyby pojawiły się trudności z uzyskaniem pojedynczego pokoju. Będę demonstrować maści i szampony o odstręczającej woni, plastycznie opowiadać, że nocami nie sypiam, czytam więc do późna, a czasem nawet do świtu i wstaję nocą, żeby parzyć zioła nasenne (jakieś zioła mam i sitko do parzenia też – wszystko w podręcznym bagażu, żeby w miarę potrzeby i mimochodem...). A kiedy w końcu uda mi się zasnąć, hm... no cóż (tu wstydliwie ściszę głos) podobno mocno chrapię (to zapewne ze zmęczenia...). Bo w ogóle sen mam bardzo delikatny, łatwo mnie zbudzić, a wiadomo, że kłopoty z bezsennością to istny koszmar i straszne umęczenie. Tylko, czy te „okoliczności” aby wystarczą do zdobycia jedynki?

Z pomocą przychodzą mi niezawodny pan O., czyli mój własny organizm i klimatyzacja. Lekki kaszel i katar zamieniają się w istną nawałnicę i prezentują niezwykle okazale. Dosyć to męczące, grzechem byłoby jednak narzekać. Katar i kaszel okazać się przecież mogą – i prawdę mówiąc bardzo na to liczę – mocnym argumentem w staraniach o pojedynczy pokój. Nikt nie będzie chyba tak okrutny, żeby kazać przyjeżdżającej po zdrowie kuracjuszce mieszkać z kimś tak zasmarkanym i zakaszlanym jak ja.

Uśmiecham się sama do siebie z nadzieją, tym bardziej, że z fotela za mną nie milknie już drugą godzinę opowieść pewnej pani, która raczy nią swoją całkiem nieznajomą sąsiadkę. Nie wsłuchuję się, a jednak słyszę. Narratorka też w drodze do sanatorium – być może źle usłyszałam, ale nazwa brzmiała dziwnie znajomo. Ta pani to dopiero ma powód, żeby do sanatorium, nie to co ja. Wyliczanie schorzeń i dolegliwości trwało blisko godzinę, oczywiście również dlatego, że pełne było dygresji trochę na temat, a najbardziej nie na temat. Pani mówiła, mówiła i mówiła, a jej sąsiadka coraz bardziej milczała. Kiedy wracałam z Warsu, nasz wzrok na chwilę się spotkał – był to wzrok człowieka błagającego o ratunek. Odruchowo wyciągnęłam z torebki kupione w Warsie herbatniki i poczęstowałam obie panie – nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Poczęstunek został przyjęty – zapanowała cisza. Nie trwała jednak dłużej niż dwie minuty. Mówiąca pani rozpoczęła całkiem nową opowieść – okazała się mistrzynią i miłośniczką wysublimowanych wypieków cukierniczych. Z pasją o nich mówiła, podawała receptury (nierzadko w dekagramach), zdradzała sekrety (do kruchego trzeba dodać ugotowane żółtka, a na drożdżowe koniecznie cmokać), bita śmietana nie stanie, jeśli... (tu przeoczyłam, bo chyba dostałam gorączki i zasnęłam).

Obudziłam się, kiedy trzeba było wysiadać. Jakoś udało mi się wydostać z pociągu – przestrzeń między schodami wagonu i peronem była taka duża, a moja torba tak ciężka (bardzo dziękuję temu miłemu panu, który wystawił mi torbę na peron). Potem taksówka i pan taksówkarz snujący mrożącą krew w żyłach opowieść o tym, że zdążył już zawieść do mojego sanatorium niemało osób. A tam przecież tylko pięć jedynek. Ogarnął mnie lęk, że jednak dowiem się, kiedy bita śmietana na pewno nie stanie... Na nic zdały się moje misterne przygotowania i dodatkowe obciążenie bagażu paskudnymi mazidłami – nie byłam w stanie zrobić z nich użytku. Może i lepiej, bo mogłabym zostać potraktowana jako kuracjuszka specjalnej troski, a tego za nic bym nie chciała.

Pokój jednoosobowy jednak dostałam, czekał na mnie – ostatni.



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (29)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?