Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog Justyny Melonowskiej

Sacra publica, sacra privata

blog Justyny Melonowskiej
19 lipca 2014

Gest Kozakiewicza-Bratkowskiej




Wywiad z Katarzyną Bratkowską w ostatnich „Wysokich obcasach” można czytać na kilka sposobów, choć wyróżnić należy go przede wszystkim jako kurs pewnej retoryki całkowicie wolnej od troski o spójność i sens, a jednak potoczystej. Jest to też kurs egzystencjalizmu (bo Bratkowska próbuje nieudolnie mówić o „sytuacji” w kategoriach niemal Sartre’owskich) bez egzystencji. Każdemu, kto szanuje zdolność wartościowania, wydawania osądów moralnych, przeżywania wahań i rozterek, ale też komu zależy na kulturze argumentacyjnej, Bratkowska funduje przyspieszony i darmowy (nie licząc kosztów sobotniego wydania „Gazety…”) kurs niemyślenia.

Oceniając skutki własnej wypowiedzi o zamiarze spędzenia płodu w Wigilię, Bratkowska zauważa dwa typy reakcji społecznych. Pierwsza grupa odbiorców zapewnia ją o swym gorącym poparciu, jako że Bratkowska wyraża ich stosunek do aborcji, który to wymaga odsączenia z winy, obrzydzenia itp. Druga to głosy kobiet, które po deklaracji Bratkowskiej stwierdziły, że nie chcą mieć z feminizmem do czynienia. Bratkowska komentuje: „zupełnie jakby wcześniej cokolwiek z nim miały wspólnego. Mówią, jakby zniesmaczenie przeszkodziło im w drodze na barykady, a przecież nie były nawet na żadnej demonstracji pro-choice…” Zatem gest Bratkowskiej spowodował tyle, że zwolennicy obu stanowisk (pro- i antyaborcyjnego, choć obie te sztywne kategorie maskują pewnie dramaty losu ludzkiego) okopali się na swoich pozycjach. Bratkowska przekonała przekonanych. Pogratulować sukcesu! I zraziła wszystkich pozostałych… Co ciekawe, deklaruje przecież, że jej gest „był obliczony na to, by zwrócić uwagę i móc dalej rozmawiać”… Pierwsze się pewnie powiodło, choć bez wątpienia zwróciło uwagę nie na problem, ale na Bratkowską. Drugie, to kompletna klapa. A przecież Bratkowska, która de facto uniemożliwiła jakąkolwiek rozmowę, zachowuje znakomite samopoczucie.

Cóż, gdybym rozważała usunięcie ciąży, tak samo pragnęłabym być w jednym klubie z Bratkowską w kwestii aborcji, jak z Krystyną Pawłowicz w kwestii stosunku do mniejszości seksualnych.

Co ciekawe, Bratkowska zdaje się sugerować, że bycie zwolenniczką i propagatorką ruchu feministycznego ex definitione zakłada określony, afirmatywny stosunek do aborcji. Uczestniczyłam (w czasie studiów doktoranckich w tej samej uczelni, która wykształciła Bratkowską) w licznych seminariach feministycznych, na których zawsze powtarzano, że kwestia stosunku do aborcji co prawda ogniskuje problemy, jakie podejmuje ruch feministyczny, ale nie implikuje koniecznej jednomyślności w tej sprawie. Można zatem być feministką, czy przynajmniej popierać wybrane działania ruchu feministycznego, nie będąc jednocześnie zwolenniczą ani aborcji, ani nawet jej prawnej dopuszczalności. Można powiedzieć, że Bratkowska próbuje być bardziej święta od polskich papieżyc feminizmu.

Ta nie pozbawiona złośliwości uwaga pozwala podjąć temat wigilijnego terminu aborcji. Bratkowska, powołując się także na Katarzynę Wader, próbuje nadać tej dacie charakter egzystencjalny. Mówi się o kobietach, które w czasie Wigilii będą się krzątać wokół stołu myśląc o swej niechcianej ciąży. Jednocześnie zarówno forma ogłoszenia zamiaru, jak też kontekst wskazują jednoznacznie na agresywną, ofensywną i obraźliwą intencję Bratkowskiej. Jego adresatami są ci, dla których Wigilia Bożego Narodzenia ma znaczenie, zatem chrześcijanie, a wśród nich katolicy. Istota tego gestu wydaje się podobna, jak w przypadku słynnego gestu Kozakiewicza: „takiego wała, katole!” woła Bratkowska.

Badanie czyichś intencji – choć warto mieć je na uwadze – jest nudne, bezcelowe i nieeleganckie. Lepiej zatem poszukać meritum ‘argumentacji’ Bratkowskiej (używam cudzysłowu przez szacunek dla słowa „argument”).

Po odsączeniu trzech bitych drukiem stron wywiadu z beztreści zostaje właściwie jedna interesująca kwestia. Bratkowska wskazuje, że liczba aborcji nie spada mimo upływu lat. Ma na to wpływ, jej zdaniem, między innymi antykoncepcja: „Antykoncepcja nadal nie tylko nie jest powszechnie dostępna, jest również zawodna”. Ta wykształcona, jak sama podkreśla społecznie uprzywilejowana kobieta, mówi tutaj językiem osób niewykształconych i żyjących w jakichś odległych, od świata odciętych miejscowościach. Otóż Bratkowska musiała słyszeć o indeksie Pearla, który informuje o skuteczności metod i środków antykoncepcyjnych i który dla promowanej przez środowiska feministyczne pigułki antykoncepcyjnej jest bardzo dobry (to znaczy niski). Być może pigułki są nieskuteczne, gdy się ich nie umie zażywać… Jeśli jednak rzeczywiście antykoncepcja jest zawodna, to po co ją promować i postulować jej upowszechnianie?

Co ciekawe, Bratkowska sugeruje tym samym, że aborcja jest dalszym ciągiem antykoncepcji. Nic dziwnego, że w wywiadzie tak często powraca wątek stanu prawnego sprzed 1993 roku. W tamtym czasie rzeczywiście aborcja była traktowana jak antykoncepcja. Nie dziwi zatem też, że ruch feministyczny tak skutecznie zraża do siebie osoby, którym duch tak myśli marksistowskiej, jak i ten typ organizacji społecznej jest daleki czy wstrętny. Gdy się czyta Bratkowską, stanowisko polskich biskupów, uparcie wiążących feminizm jako taki z marksizmem jako takim wydaje się jakby nieco mniej aberracyjne…

W wywiadzie zwraca uwagę porażająca wręcz nieobecność mężczyzn. Aż chce się spytać, czy płód Bratkowskiej ma (miał?) jakiegoś ojca? Dalej, zwraca uwagę stosunek do dziecka / płodu. Symptomatyczne jest tutaj (i również porażające) stwierdzenie: „twoja córka może teraz przerwać ciążę, wywołując menstruację i roniąc trzymilimetrowy zarodek, może też rozpaczliwie zrobić to, kiedy płód dojrzeje i zyska już czucie, będzie to DLA NIEJ (wyróżnienie JM) nieporównywalnie większy dramat”. To chyba dobrze, że w tej sytuacji ktoś w ogóle coś czuje.

Cały wywiad dotyczy problematyki prawnej. Nie ma tam ani słowa o tym, co się zwykle nazywa „wartościami”, aksjologia po prostu nie istnieje. Jest tylko żądanie „prawa do”… Stanowisko tak Bratkowskiej, jak innych orędowniczek proponowanych rozwiązań musi być jednostronne, a rozterki etyczne muszą być tu spędzone jeszcze przed płodem. Namysł moralny i niuansowanie, to wkraczanie w sferę pytań o dobro i zło. A przecież nie wolno nawet założyć, że aborcja jest złem. Nie wolno zatem ani rozważać i myśleć, ani drżeć i czuć. Bratkowska obie te istotnościowo ludzkie cechy (myślenie i czucie) wyłącza wręcz wzorcowo.

Swego czasu w programie telewizyjnym z udziałem znanej działaczki feministycznej, z którą wykonałyśmy ogromny wysiłek spotkania się w pół drogi, przywołałam koncepcję sumienia protestanckiego teologa Paula Tillicha. Mówił on, że sumienie pracuje póty, póki drży. Póki mamy wątpliwości i rozterki moralne, póty możemy na nim polegać. Moja rozmówczyni powiedziała: „to pani by chciała, żeby kobiety [zamierzające dokonać aborcji] przeżywały wątpliwości?” Tak, tego właśnie bym chciała: aby ich sumienie pracowało.Niezależnie od tego, jak postąpią! Dramat powinien pozostać dramatem, los losem. Od czasów homeryckich ogłaszano, że na tym właśnie polega nasza, ludzi, wielkość. Aż nadeszła Bratkowska i wszystkim wielkim, ciepiącym, chorym i rozdartym wzorom i bohaterom naszej kultury (i nam samym zawartym jakoś w ich losach) powiedziała: „no co ty? Przejmujesz się?”

Zgodzić się należy z Bratkowską, że stanowisko pro-aborcyjne potrzebuje twarzy. Ale dlaczego tak bezmyślnej? Nie jestem zresztą pewna, czy ktokolwiek sam może się twarzą czegoś mianować... W wywiadzie mowa jest o kobiecie, która ma dwoje dzieci wymagających całodobowej opieki. Napisała do Bratkowskiej: „nikt nie zmusi mnie do urodzenia trzeciego dziecka”. O ile ciekawsze i ważniejsze byłoby poznanie tamtej historii i tamtej twarzy…

Czytając wywiad przyszła mi do głowy perwersyjna wizja świata, w którym zarodki również miałyby prawo (to słowo po prostu zbombardowało mój mózg, dla przeciwwagi próżno marzyłam o tym, by choć raz padło słowo „odpowiedzialność” czy „powinność”) usuwania matek, których nie chcą. Jeśliby założyć, że zarodek nie chce matki, która go nie chce, to można by kierując się tym domniemaniem usuwać niechciane matki. Nowy, wspaniały świat…

Jeśli Bratkowska rzeczywiście chce rozmawiać, a nie uprawiać propagandę i ma tak wspaniałą tubę, jaką są Wysokie Obcasy, to można by zorganizować czy to debatę, czy cykl artykułów (poszukujących, polemicznych, odważnych, merytorycznych), które by podnosiły i analizowały te ważne kwestie. Chyba że chodzi o to tylko, aby przekonywać przekonanych i wznosić coraz to wyższe barykady, o których mówiła Bratkowska. Wówczas jednak trzeba będzie wyrazić nadzieję, że jej zarodek swym krótkim życiem przyczynił się choć do katapultowania kariery swej zarodkonosicielki. I z prawdziwym, niekłamanym żalem stwierdzić, że w polskim życiu społecznym nie przyczynił się do niczego więcej.



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2015-03-10 10:27:23 - Andrzej T.

Bardzo podoba mi się to, co Pani napisała. Dziękuję. Szczególnie perwersyjny pomysł umożliwienia prawnego zarodkom usuwania matek :) No i ten cytat "sumienie jest, póki drży".


2015-02-28 17:46:23 - Janina Jankowska

Bardzo żałuję, że od dawna Pani nie pisze na swoim blogu. Słuchałam dziś (28.II.15) Pani rozmowy z red. Ewą Podolską w TokFm, niestety końcówki, była bardzo interesująca. Personalizm a indywidualizm, temat sprowokowany telefonem słuchaczki, wart jest popularyzacji. Co sądzi Pani o koncepcji Mirki Marody w jej książce "Jednostka po nowoczesności" ?


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (6)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?