Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog ks. Andrzeja Draguły

Mój komentarz do wszystkiego

blog ks. Andrzeja Draguły
22 maja 2015

Jezus uchodźca




Na ławce koło fontanny siedzi para w wieku młodego małżeństwa. Ciemna karnacja skóry zdradza jakieś bliskowschodnie czy arabskie pochodzenie. On ubrany jest jak niemal każdy współczesny Europejczyk, ona – jeśli można tak powiedzieć – na modłę muzułmańską: czarna, długa szata obejmująca ściśle całe ciało oraz fioletowa chusta na głowie okalająca twarz. Dookoła fontanny na wrotkach jeździ dziewczynka: czarne, bufiaste spodnie, bluzka z krótkim rękawem i kwiecisty, spadający na plecy welon. To nie jest obrazek ani z Monachium, ani z Paryża, ani z Londynu czy jakiegoś bliskowschodniego miasta. Otóż scenkę tę zaobserwowałem 11 maja w Poznaniu na skwerze o wdzięcznej nazwie Zielone Ogródki im. Zbigniewa Zakrzewskiego, który znajduje się przy ul. Zielonej.

W Polsce to wciąż odosobniony przypadek. Niewielu mamy w Polsce imigrantów z Afryki Północnej czy z Bliskiego Wschodu. Z wielu powodów. Po pierwsze, z zagrożonych terenów do Polski jest jednak dość daleko, więc nie jest tak łatwo dotrzeć, przekraczając kilka dobrze strzeżonych granic po drodze. Po wtóre, nie ma tutaj jeszcze zbyt wielu środowisk mniejszości etnicznych, do których można by dołączyć. W Skandynawii czy w Europie Zachodniej te „mniejszości” stanowią coraz większy procent społeczeństwa, u nas to wciąż jeszcze proporcjonalnie małe liczby. Po trzecie, Polska jest z socjalnego punktu widzenia o wiele mniej atrakcyjna niż kraje tzw. starej unii. To nie taki znowu „raj” jakby się wydawało.

Z napływem uchodźców borykają się przede wszystkim ci, którzy bezpośrednio sąsiadują z Afryką – Włosi, Hiszpanie, Francuzi, którzy wydają na ten cel coraz więcej pieniędzy. W Unii Europejskiej pojawiają się więc pomysły, by obowiązek przyjmowania imigrantów rozłożyć bardziej równomiernie na wszystkie kraje Europy, także i na te, które dla przybywających do Europy nie są tzw. krajami pierwszego wyboru, jak choćby Polska. Nie ma jednak gwarancji, że uchodźcy chcieliby żyć na Węgrzech czy w Polsce. Jak pokazują dyskusje i badania opinii publicznej, społeczeństwa Europy Środkowej, w tym Polski, w dużej mierze nie są gotowe do podjęcia tego wyzwania. Akcentuje się przede wszystkim odrębność językową, kulturową i religijną nowych, potencjalnych mieszkańców. Nie bez znaczenia jest także strach nie tyle przed islamem, co przed islamistami, którzy mogą przywędrować z prawdziwymi uchodźcami z terenów wojny czy krajów ogarniętych biedą.

Okazuje się, że nawet z przyjęciem bardziej swojskich nam chrześcijan z Syrii też nie jest tak prosto. Fundacja Estera od kilku miesięcy stara się o przyjazd do Polski 300 chrześcijańskich rodzin z okolic Damaszku. Koszty ich pobytu pokryją organizacje charytatywne, Kościoły i przedsiębiorcy. I wciąż nic. Pełna rozgoryczenia s. Małgorzata Chmielewska pisała niedawno na swoim blogu: „Nasz wspaniały, słynny z gościnności, katolicki kraj. Fundacja Estera nie może się doprosić o zgodę władz na przyjazd 300 rodzin chrześcijan syryjskich, którym grozi w każdej chwili śmierć. Kocham, Cię Polsko, ale mam przerwy. Deklaruję, że posuniemy się i przyjmiemy jedną rodzinę. Tylko ich wpuście, Panie i Panowie. Póki jeszcze żyją”. Nie chcę nikogo oskarżać o złą wolę. Pewno znów miłosierdzie przegrywa w boju z procedurami.

Przy okazji rozmowy o chrześcijanach z Syrii padają jednak jeszcze inne zastrzeżenia: dlaczego tylko chrześcijan a innych – nie? Czy cierpienie ma wyznanie? Jest w tym jakaś forma rasizmu przecież. To trochę tak jakby Caritas pytał o metrykę chrztu i datę ostatniej spowiedzi. A może pyta? Nie wiem, mam nadzieję, że nie. Bieda nie ma wyznania. I choć bliższa ciału koszula, i jest czymś naturalnym, że odruchowo szybciej ratuje się swoich niż obcych, to przecież takie odgórne ograniczenie, że ratujemy jedynie chrześcijan jest moim zdaniem nie do przyjęcia. Cóż to za miłosierdzie, które rozróżnia rasę, wyznanie, język i od tego uzależnia pomoc.

Gdzieś przeczytałem, że nie mamy żadnych moralnych zobowiązań wobec imigrantów z tamtych krajów, bo Polska nigdy nie miała kolonii. To prawda. Nie musimy się bezpośrednio rehabilitować za to, co zrobiono przez wieki nie tylko „cywilizując” (tam też były i są cywilizacje, często starsze od naszej, stąd ten cudzysłów), ale także, a może nawet przede wszystkim dokonując rabunku i narzucając zupełnie obcy styl życia. Ale chyba mamy jakieś inne zobowiązania wobec świata. Choćby to wynikające z prostego faktu, że polscy emigranci, do dzisiaj zresztą uchodzący z Polski, znajdowali i znajdują gościnność na całym świecie, i to nie tylko w tym świecie bogatych, ale i w świecie biednych. Polaków można spotkać na całym świecie. I w niejednym kraju mogą zaświadczyć o gościnności, z jaką się tam spotkali. Właśnie to powinno nas czegoś nauczyć. Że wiemy jak to jest uciekać przed biedą, wojną, okupacją, nienawiścią. W tym kontekście przypominają mi się słowa z biblijnej Księgi Wyjścia: „Przychodnia nie będziesz gnębił ani uciskał, bo sami byliście przychodniami w ziemi egipskiej” (Wj 22, 21). Te słowa skierowane przez Boga do Izraelitów ustanawiają trwałą zależność między nami: tymi, którzy byli uchodźcami, tymi, którzy nimi są, i tymi, którzy – niestety – zawsze mogą się nimi stać. Nigdy nie wiadomo, kto i kiedy będzie musiał uchodzić z własnego domu. A przecież Polska ma szczytne w tym tradycje, jak choćby przyjęcie ok. 14 tys. Greków po II wojnie światowej.

„Przychodniem w ziemi egipskiej” – i to dosłownie – przyszło zostać także naszemu Zbawicielowi, który musiał wraz z rodziną uchodzić przed gniewem Heroda. I w pewnym sensie „przychodniem” i „przechodniem” został już na zawsze. „Będziesz uciekał” – jak pisał R. Przybylski. Nie mając gdzie głowy skłonić, będzie wiódł żywot wygonionego z rodzinnej miejscowości, emigranta, na którego życie wielu będzie nastawać. Jak zaświadcza św. Łukasz, gdy uczniowie zmierzający do Emaus spotkali Nieznajomego, nazwali go po grecku „paroikos”, czyli obcy, cudzoziemiec, przychodzień. Św. Hieronim przetłumaczył to słowo na łaciński „peregrinus”, którym określano obcokrajowców, przybyszów, wszystkich, którzy nie byli obywatelami Rzymu. Gdy zbliżali się już do Emaus, to wówczas uczniowie nie Jezusa przymusili, aby z nimi pozostał, gdyż nie wiedzieli, kim jest ich towarzysz podróży. Przymusili obcego, obcokrajowca, cudzoziemca, emigranta. Nie wiedząc o tym, samemu Bogu dali gościnę. „Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie” albo „Byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie” – mówi Jezus. „Tertium non datur”. Trzeciej możliwości nie ma.

Pierwotna wersja tekstu ukazała się w „Przewodniku Katolickim” 20/2015.


Polecamy książki ks. Andrzeja Draguły:



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2015-11-14 20:10:40 - Areks

Polska rok 2050: katolicy 85% islam 5%, rok 2100: katolicy 65%, islam 25%, rok 2150: katolicy 45%, islam 45%, hinduiści 10%, itd... Jednocześnie społeczeństwo multikulturowe. Moje prapraprawnuczki wychodzą za mąż za muzułmanów i przechodzą na islam. Proszę tylko obalić tę wizję lub ukazać jej prawidłowość i nieuniknioność. Uwielbiam pomagać ludziom i z tego wyciągam wnioski, że na wszystko trzeba trzeźwo patrzeć i nie zawsze właściwa jest ta pomoc, jakiej ktoś oczekuje, np. pieniądze dla żebraka czy powiedzmy przyjmowanie wszystkich bez względu na konsekwencje i czynienie z nich domowników. Statystyka zabiła już niejedną szczytną ideę.


2015-08-17 21:56:55 - Osadczuk Krystyna

Niewielu polskich księży podpisałoby się pod tym tekstem ,jestem pod wrażeniem że to napisał polski ksiądz .


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (167)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?