Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do bloga

blog Justyny Melonowskiej

Sacra publica, sacra privata

blog Justyny Melonowskiej
12 marca 2015

Jestem córką Boga




Poniżej staram się dać krótką odpowiedź na replikę, jakiej udzielił mi ks. prof. Jarosław Kupczak w reakcji na mój wywiad dla „Wysokich Obcasów”. Polemikę z nim traktuję jednak przede wszystkim jako okazję do wyklarowania własnego punktu widzenia i wyłożenia go w sposób możliwie jasny i czytelny, z pominięciem tych raf, o które moja argumentacja rozbiła się w samym wywiadzie.

Wpierw podkreślę, że uczciwość intelektualna w pracy badawczej to przede wszystkim pokora połączona ze śmiałością i odwagą; to ryzyko i dyscyplina. To podejmowanie walki intelektualnej bez gwarancji sukcesu. Co więcej – z gwarancją porażki wynikającą z pewności, że ostateczne odpowiedzi nie padną, że żadna odpowiedź nie jest pełna. Sukcesem jest, gdy uzyskane rozwiązanie pozwala postawić nowe, dotąd niedostrzegane problemy i pytania. Problem, ku któremu ja się od lat zwracam, brzmi: jaka zachodzi relacja pomiędzy faktem, że jesteśmy osobami (co jest podstawowym twierdzeniem antropologii chrześcijańskiej), a faktem, że wszyscy jesteśmy kobietami i mężczyznami? Czy osoba jest kategorią nadrzędną wobec płci, czy też nie? Drugi problem to istnienie bądź nieistnienie kobiecości i męskości oraz relacja „osoba – kobiecość”, „osoba – męskość”. Oto moja najkrótsza próba odpowiedzi na te pytania:

Osoba. Być osobą to być skomplikowaną relacją rozumności, wolności i miłości. Życie osoby to – za znakomitym odredakcyjnym tytułem zbioru pism Maxa Schelera – „wolność, miłość, świętość”. Jestem przede wszystkim osobą.

Kobieta. Być kobietą to być nosicielką określonego uposażenia biologicznego, określonej płci biologicznej. Jestem też kobietą.

Kobiecość. Czy istnieje zespół cech psychicznych, które w sposób konieczny wiążą się z płcią biologiczną? Czy istnieje kobiecość? Metodologicznie nie można na to pytanie odpowiedzieć w sposób satysfakcjonujący, ponieważ nie znamy i nigdy nie znaliśmy kultury, która by spróbowała zakwestionować to założenie. Jeśli jednak nie uchyli się tego podstawowego aksjomatu, że kobieta to przykład kobiecości, a mężczyzna – męskości, mój punkt widzenia nie może być zrozumiany, a zatem warto tu porzucić polemikę. Celem moich wysiłków jest właśnie zaproponowanie takiej wizji relacji osób, która by przekraczała dychotomię płci. Przekraczała jednak ku górze, w kierunku jedności humanum (rozumności, wolności, miłości, świętości). Czy bowiem istnieje kobieca rozumność, kobieca miłość, kobieca wolność, kobieca świętość? To właśnie założenie uchylam. Ponieważ – powtarzam – jest tylko założeniem. Niefalsyfikowalnym i niebezpiecznym, ponieważ wymusza taką organizację życia społecznego, która właśnie we wstrząsający sposób zostaje zakwestionowana (procesy emancypacyjne). A przy tym – i to chyba mój główny niepokój – uniemożliwia stworzenie innego, bardziej wolnego od przymusu płci ładu! Cokolwiek bowiem człowiek uczyni, zawsze można na to przyłożyć schemat płci rozumianej jako zestaw cech.

Jest noc. Pisanie tej repliki przerwę kilkakrotnie, aby przejść do drugiego pokoju, w którym śpi dziecko, od dwóch dni w gorączce. Gdy będę się nad nim pochylała, zwolennik esencjalizmu płci zobaczy cechy atrybuowane zwykle kobiecie (osobę, w której ujawnia się jakaś ‘kobiecość’, tj. troskliwość, opiekuńczość, dbałość o drugiego, o wszystkich innych, o relacje, innymi słowy – macierzyńskość). Ja zobaczę wolną, silną osobę, która podjęła zobowiązanie rodzicielskie, która panuje nad potrzebą snu, aby wywiązać się zarówno z zadań wobec dziecka, jak i wobec swej pracy zawodowej. Gdy nad dzieckiem pochyli się jego ojciec, mój oponent również zobaczy… kobiecość, kobiece cechy w mężczyźnie. Ja zobaczę wolną, silną, zatroskaną osobę. Ta osoba jest mężczyzną.

Personalizm – tak jak go rozumiem – nie jest genderyzmem ani teorią queer. Personalizm nie znosi płci, nie zaprzecza jej, nie twierdzi, że nie ma ona znaczenia. Twierdzi jednak, że jest ona wtórna i zależna. Że osoba swoją płeć nosi i w niej bytuje, ale że płeć jej nic nie „narzuca”. I nawet to stwierdzenie jest źródłem kolejnych nieporozumień, wszak można mi zaraz zarzucić, że neguję to, że płeć „narzuca” rodzenie tylko kobiecie. Przecież mężczyzna nie urodzi. Prawda. Wyjaśniam jednak, że: muszę być kobietą, aby urodzić dziecko, ale nie muszę urodzić dziecka, aby być kobietą. Płeć prokreacji na mnie nie wymusza, ona mi tylko daje taką możliwość. Płeć pełni rolę służebną, a nie organizacyjno-kontrolną.

Zarzuca mi się – właśnie jak sądzę, myląc personalizm z teorią queer – sprzeczność i podważa logikę sformułowania „córka Boga”, jak również zauważania płci spowiednika, spowiedniczki. Wyjaśniam, że argumentując, poruszam się w dwóch światach: tym, jaki jest, i tym, jaki mógłby być. Spróbuję to wyjaśnić.

Emmanuel Mounier, personalista par excellence, mówił, że marzeniem każdego personalisty winno być to, aby to słowo popadło w zapomnienie, aby przestało cokolwiek znaczyć. Aby praktyka personalistyczna stała się rzeczą powszednią. I ja to marzenie z Mounierem dzielę. W takim świecie spowiadałabym się po prostu u tej osoby, która pomoże mi zbudować najgłębszą relację z Bogiem 1. Taką osobą, której dramat wiary najpełniej we mnie rezonuje i która mogłaby mi być największą pomocą i inspiracją w wierze jest – tak się akurat składa – pewna zakonnica. Kobieta. Jednak – co nie było jasne w udzielonym przeze mnie wywiadzie – nie chcę mieć doświadczenia spowiedzi u niej dlatego, że jest ona kobietą, ale dlatego, że jest taką właśnie osobą. Fakt, że jest kobietą, zauważam. W „świecie, jaki jest” zauważam to głównie dlatego, że płeć stanowi przeszkodę, dla której wyspowiadać się u niej nie będę mogła. Ja nie pragnę przyjmować sakramentów z rąk kobiet, pragnę móc to czynić od tych osób, które są powołane do tego, by ich udzielać. I znów powracamy to leitmotivu: rozumność, wolność, miłość, świętość osób.

Jednocześnie jako mieszkanka „świata, jaki jest” zauważam egzystencjalny ciężar towarzyszący tu niektórym wiernym, w tym i mnie samej. Jeśli nie ma kobiecości, to jednak z pewnością istnieje doświadczenie kobiet związane z tym, że funkcjonują one w świecie zbudowanym na przekonaniu, że kobiecość i męskość istnieją. To odsyła do teorematu Thomasa: jeśli coś jest prawdziwe w swych skutkach społecznych, to nie ma znaczenia, czy jest prawdziwe w sensie potocznym. Na przykład dobrze zrealizowana audycja radiowa o nieprawdziwej inwazji Marsjan na Ziemię wywołała zupełnie prawdziwą panikę. Nieprawdziwe (a w każdym razie nieweryfikowalne) przekonanie o istnieniu kobiecości (właściwie powinnam napisać: prawdziwe przekonanie o istnieniu nieprawdziwej, a w każdym razie nieweryfikowalnej, kobiecości) prowadzi do realnych skutków. Te zaś wytwarzają pewien rodzaj realnego „kobiecego doświadczenia”. Jeśli zatem chciałabym się kiedykolwiek wyspowiadać u kobiety, dlatego że jest ona kobietą, to właśnie ze względu na to doświadczenie. W „świecie, jaki jest”.

Jestem córką Boga. Wolną, świadomą, odważną, twórczą osobą. Jestem córką, bo jestem kobietą. Moje wypowiedzi zasugerowały, jak się przekonałam, iż nakłaniam do porzucenia płci. Tymczasem mi chodzi jedynie o porzucenie nadawanego jej, w mojej ocenie nadmiernego, znaczenia i odrzucenie pojęcia „kobiecości”. Dlatego też można mi zarzucić sprzeczność, gdy używam rzeczowników konotujących płeć i odniesienia do płci. Mówiąc wprost: jestem osobą, którą Bóg powołał do istnienia i w nim podtrzymuje. Jestem dzieckiem Boga. To dziecko jest kobietą. A zatem jest córką. Dziecko Boga, które jest mężczyzną, jest synem Boga. Dzieci Boga kłócą się, kupują kolczyki bądź portki, jeżdżą na wakacje, a czasem nawet upijają się beaujolais nouveau. Ale to nie oznacza, że mają organizować wszystkie swoje sprawy i interakcje wokół różnicy płci. Mogą je organizować wokół wymiaru jedności i jednorodności.

Piekło kobiet? Moje wyrażenie „piekło kobiet” kojarzy się o. Kupczakowi wyłącznie z tekstem Boya-Żeleńskiego i dopuszczalnością aborcji. Oponent jest uprzejmy zaznaczyć, że jest to „skojarzenie przypadkowe, ale bardzo niefortunne”. Ja zaś dopowiadam, że nie było moim. Moje myśli biegły tu bowiem innym torem. O. Kupczak czyni mi gdzie indziej niesłuszny zarzut, że w sartre’owskim stylu chcę porzucić mówienie o naturze. Tu jest mi do Sartre’a o wiele bliżej. Wyrażenie „piekło kobiet” można powiązać ze stwierdzeniem, że „piekło to inni”, tu raczej: „piekło to inność”, to bycie wiecznie odnoszoną do męskiego wzorca. Można tu też odwołać się do Sartre’owskiej analizy spojrzenia: piekło to być obserwowanym, korygowanym i dyscyplinowanym przez spojrzenie innego. (Nie dyskutuję dalej tej kwestii, która u Sartre’a jest dość skomplikowana). Zauważę, że poglądy Sartre’a na innego ewoluowały, a ostateczny kształt przyjęły w rozróżnieniu trzech form komunikacji: prośby, wymagania i apelu. Tylko trzecia jest relacją dwóch wolnych podmiotów. I tu też jest mi do Sartre’a blisko.

Słuchanie kobiet. Czym jest słuchanie? Otóż ja nie twierdzę, że Jan Paweł II nie był znakomitym rozmówcą. W tym sensie z pewnością słuchał. Pomijam tu – ważny dla o. Kupczaka - wątek myśli Stein jako probierza słuszności poglądów papieskich. W istocie potrafimy – poza działalnością stricte duszpasterską, która dawała mu dostęp do doświadczenia kobiet – wskazać jedną kobietę, której papież rzeczywiście w sensie zgodnym z rozumiem potocznym słuchał – to Wanda Półtawska. W swoim tekście o. Kupczak formułuje słuszne oczekiwanie, aby się w materii teologicznej poruszać z wielką uwagą i polegając na stosownych kompetencjach. Półtawska tego kryterium nie spełnia, a jej wpływ na XX-wieczną antropologię katolicką jest trudny do oszacowania. Poza tym nie o ten rodzaj słuchania mi chodziło. Gdy bowiem Wojtyła zgadza się z kimś, kto się z nim zgadza, w istocie zgadza się on… z sobą samym. Można tu co najwyżej mówić o wzajemnym utwierdzaniu się w jakimś punkcie widzenia. Mnie zaś zależałoby na tym, aby zechciał wziąć pod uwagę punkt widzenia kompetentnych specjalistek i specjalistów teologii, filozofii, a może i socjologii, prezentujących inny niż jego własny punkt widzenia!!! Kolejne ważne pytanie: kogo Wanda Półtawska reprezentuje? Moim zdaniem reprezentuje siebie samą, jest po prostu przyjaciółką papieża. Jej poglądy nie mogą być uznane za reprezentatywne dla kobiet, nawet jeśli jakieś kobiety, a nawet wiele kobiet by się z nią zgadzało. Stąd tak ważne jest słuchanie możliwie wielu stanowisk, nie zaś niektórych, oraz odwoływanie się raczej do wyników pracy badawczej i działań środowiskowych kobiet niźli opinii wybranych, bliskich nam osób.

Doświadczenie i archetypy: katolicyzm a psychoanaliza. O. Kupczak pisze o mnie: „skoro badacz nie jest zobligowany do cierpliwego studiowania rzeczywistości i wyciągania z tego wniosków ogólnych, można napisać i mówić wszystko, ignorując świat rzeczywisty”. To sformułowanie określa dość dobrze sposób filozoficznej refleksji Karola Wojtyły – Jana Pawła II, który momentami snuł nieweryfikowalne teorie. Poniekąd potwierdza to sam o. Kupczak, gdy pisze, że „myśl Karola Wojtyły jest bardzo bliska Jungowskim archetypom”. Tak, tu pełna zgoda. Można zauważyć daleko idącą zbieżność między katolicką antropologią a innymi przykładami esencjalizmu płci, w tym psychoanalizą. Rozbieżność dotyczy oceny tego podobieństwa, mnie ono martwi.

Porzucić mówienie o naturze? O. Kupczak imputuje mi, że namawiam do niedyskutowania „natury” (na przykład w procesie wychowawczym), gdyż „każde mówienie o naturze ogranicza wolność wyboru jednostki”. Pragnę się zdystansować od obu członów tego imputowanego mi twierdzenia. Uważam, że istotnie istnieje natura ludzka i że dana jest w objawieniu. Jest nią, powtórzę, rozumność istoty wolnej wezwanej do miłości. I tę kontemplować, rozważać, badać zalecam w nieskończoność, a również traktować jako fundament wychowania i kształcenia pokoleń wstępujących (jak i autodydaktyki). Aby zrozumieć mój punkt widzenia, trzeba jednak dopuścić choć na chwilę tę możliwość, że objawienie natury ludzkiej człowiekowi może nie być objawianiem tzw. kobiecości i męskości. Po drugie odrzucam radykalnie moralny leseferyzm. Przyjmuję wojtyłowskie ustalenie, że człowiek wychodzi z pola indeterminacji ku autodeterminacji i że proces ten jest zanurzony w powinności, która właśnie wynika z ludzkiej natury.

Tutaj można też zauważyć pewną sprzeczność, w jaką wpada esencjalizm płci. Często stawia się ten zarzut katolickiej antropologii. Z jednej strony zakłada ona, że między płciami występują „naturalne”, a zatem i konieczne różnice. Z drugiej jednak strony ta „natura” potrzebuje zadziwiająco imponującej dydaktyki. Wszystko zdaje się jej zagrażać, nawet projekty bardziej egalitarnego wychowania. Cóż to zatem za „natura”?!

„Karykaturalne rozmiary” stereotypizacji płci. O. Kupczak zarzuca mi przerysowanie i karykaturyzację problemu. Ma w tym absolutną rację. Jak się bowiem okazało, udzielanie wywiadów jest sztuką, a słowa jak ptaki ulatują łatwo w kierunkach, w których ich nie wysyłaliśmy. Jednak moje stanowisko odnosi się też, co ważne, do przerysowanej i karykaturalnej rzeczywistości. Co zatem jest karykaturą? Moim zdaniem karykaturą jest taka rzeczywistość społeczna, że gdy prowadzę zajęcia o relacji płci, nie ma sensu pytać studentek, czy któraś z nich była ofiarą przemocy seksualnej w jakiejś formie. Sens ma jedynie spytać, czy któraś z nich nią nie była… Karykaturą jest, gdy natychmiast (przypadek z wczoraj) studentka wyciąga gaz, który ma zawsze przy sobie, a druga opowiada, jak rano planuje garderobę, biorąc pod uwagę godzinę powrotu i jak dobiera spodnie, aby utrudnić zadanie ewentualnemu gwałcicielowi. Karykaturą jest reklama dachu „oparta” na kobiecym biuście czy reklama okularów nawiązująca do owłosienia łonowego. Karykaturą jest statut Państwa Islamskiego z – jak donosiła prasa – twierdzeniem o „boskim obowiązku macierzyństwa”. Karykaturą jest teoria queer. Karykaturą jest gender mainstreaming i skandynawski model emancypacji płci. Również antropologia katolicka ma swe karykatury. Karykaturą jest papieska podzięka „kobiecie za to, że jest kobietą!”

Macierzyństwo a „wielostronny wkład” kobiet. Papież nie promował i nie narzucał kobietom modelu maternalistycznego, twierdzi mój oponent. Ma rację. Papież pisał bowiem:

„Jest oczywiste, że należy uznać zasadność wielu rewindykacji dotyczących miejsca kobiety w różnych środowiskach społecznych i kościelnych. Trzeba także podkreślić, że nowa świadomość kobiety pomaga również mężczyznom poddać rewizji swoje schematy myślowe, sposób rozumienia samych siebie i swojego miejsca w historii, organizacji życia społecznego, politycznego, gospodarczego, religijnego i kościelnego” (Vita Consecrata 57).

Ale papież pisał też, że:

„choć przed kobietą otwierają się perspektywy pracy zawodowej w społeczeństwie oraz apostolstwa w Kościele, niczego nie można porównać z niezwykłą godnością, której źródło stanowi macierzyństwo, kiedy przeżywane jest we wszystkich swoich wymiarach. Widzimy, że Maryja, wzór kobiety właśnie poprzez macierzyństwo spełniła swą misję, do której została powołana w ekonomii Wcielenia i Odkupienia”(1). Katecheza z 20 lipca 1994 roku „Niezwykła wielkość macierzyństwa”. I dalej:

„Niezależnie od tego, jak wiele istotnych ról może pełnić kobieta, wszystko w niej – fizjologia, psychologia, naturalna obyczajowość, poczucie moralne, religijne, a nawet estetyczne – to wszystko ujawnia i podkreśla jej postawę, zdolność i misję wydania na świat nowego istnienia. Rodzicielstwo angażuje ją pełniej niż mężczyznę” (2).

Nie chodzi jednak o wojnę na cytaty. W długim pontyfikacie Jana Pawła II w jego licznych wypowiedziach (nie zawsze przecież pisanych przez niego osobiście) mogły zdarzać – i zdarzały – się niespójności. Należy jednak zbadać rangę teologiczną dokumentów oraz sprawdzić, które twierdzenia lepiej wiążą się z całością myśli papieskiej o płci: te dokonujące apoteozy macierzyństwa i relatywizujące inny rodzaj pracy kobiet czy też te, które doceniają i promują różne rodzaje zaangażowania.

Feminizm i świat bez religii. O. Kupczak stawia tezę, że „feminizm w wydaniu dr Melonowskiej prowadzi do świata bez religii”. Mogłabym zbić jego słowa brawurowym bon motem (czyli w stylu typowym dla niektórych feministek), twierdząc, że jest w nich tyle samo prawdy, co w stwierdzeniu, że „łyżwiarstwo szybkie, które uprawia Adam Małysz, przyspiesza zmiany klimatyczne”2. Co prawda ani ja nie uprawiam feminizmu, ani Małysz łyżwiarstwa szybkiego, ale i feminizm, i ja mówimy o kobiecie, a łyżwiarstwo szybkie i skoki narciarskie to sporty zimowe. Tak zaś zmiany klimatyczne, jak sekularyzacja są faktem. Odpowiem jednak inaczej, bo feminizm to nie moja bajka. Można bronić tezy, że feminizm, który proponuje o. Kupczak, już do świata bez religii doprowadził. Procesy sekularyzacyjne można bowiem odczytywać jako mające związek z procesami emancypacyjnymi, w tym emancypacją płci. „Nowy feminizm”, który moja znajoma (skądinąd matka wielodzietna) nazwała „feminizmem od stania przy garach”, ma być próbą szlachetnej w zamyśle restauracji tego, co było, świata opartego na jakimś „geniuszu płci”, który to świat jednak wielu postanowiło zmienić i opuścić (emancypacja i sekularyzacja), nie czuli się w nim bowiem u siebie. Ja staram się znaleźć nowe rozwiązanie. O. Kupczak zauważa – i zgadzam się z nim – że „alfabet płci był podstawowym alfabetem opisywania kosmosu”. Moim zdaniem jednak pozostanie przy tej optyce wróży jedynie… kosmos bez religii.

Pogodzenie katolicyzmu i feminizmu3 jest moim zdaniem niemożliwe, ponieważ choć obie te propozycje są jakimiś „humanizmami”, to tylko katolicyzm jest jednocześnie antropologią. A to znaczy, że hasło „my body, my choice” będzie miało w nim sens radykalnie z feminizmem sprzeczny. „Ciało” jest bowiem rzeczywistością sakralną, a jego rozumienie wynika z wcielenia. „Wybór” zaś to – jestem o tym przekonana – konsekwencja wolności, przechadzającej się w asyście odpowiedzialności i powinności.

Żadne zasługi? Odmawiam rzekomo papieżowi wszelkich zasług. Mój oponent pominął zupełnie fakt, że Jan Paweł II jest dla mnie mistrzem modlitwy i poszukiwania bliskości Boga! (mówiłam w wywiadzie: „jest dla mnie wielką inspiracją w tym, co dotyczy modlitwy i poszukiwania bliskości Boga”). Chciałabym tak jak on pragnąć, jak on być gotową i receptywną, jak on się modlić, jak on się starzeć i jak on umrzeć! I to wciąż mało…?

„Wysokie Obcasy” a „Wysokie Obcasy Extra”. Wywiad, którego udzieliłam, wpisał się w konflikt pomiędzy „Wysokimi Obcasami” a „Wysokimi Obcasami Extra”. „Wysokie Obcasy” miały domagać się korekty stanowiska „Wysokich Obcasów Extra”, od którego się też zdecydowanie odcięły. A rzecz dotyczyła słabości feminizmu i tego, dlaczego nie jest lubiany ani ceniony. I tu daję wyraz mojej dezaprobacie: znalazłam się chyba w niewłaściwym czasopiśmie, ponieważ bliższa jest mi poszukująca postawa „Wysokich Obcasów Extra”. Wolność, kultura i bezpieczeństwo debaty są tym, o co zabiegam. Tak jak nie chcę być uciszana, tak też nie chcę, by inne kobiety (i – szerzej – stanowiska) były uciszane.

Trochę humoru, ciepła, przyjaźni: W wywiadzie opowiedziałam o swoim doświadczeniu spowiedzi. Rzeczywiście, moje doświadczenia są tego rodzaju, że właściwie nie powinno mi się zadawać pokuty. Jest nią dość regularnie sam przebieg sakramentu pojednania. A jednak ostatnio miałam takie oto doświadczenie. Wyspowiadałam się. Ksiądz słuchał uśmiechnięty. Po raz pierwszy w życiu zostałam poproszona o zgodę, aby spowiednik zwracał się do mnie per „ty”! W końcu, rozmyślając nad pokutą, powiedział, że nie każe mi ani więcej rozmyślać, ani więcej się modlić, ani więcej działać. Poleca mi tylko… więcej się uśmiechać. Poza tym mam upiec mężowi ciasto. Opowiedziałam natychmiast z pełnym przekonaniem, że mój mąż jest dobrym człowiekiem i nie ma powodu, aby cierpiał za moje grzechy. Roześmiał się i opowiedział anegdotę o tym, jak zjadł kiedyś ciasto posypane przez pomyłkę papryką i jak wszystkim ono smakowało, a błąd okazał się drogą do kulinarnego sukcesu. Tak sobie myślę, że z kolei drogą do zmiany świata nie są żadne macierzyństwa duchowe, afektywne, kulturowe etc. Drogą do zmiany świata jest zwykła życzliwość. Zwykła przyjaźń. Można ją nazywać macierzyństwem. Tylko po co?

Pozostaję z nadzieją, że tym razem wyraziłam się jaśniej, mniej obcesowo, precyzyjniej i że zostanę lepiej zrozumiana.



1 Przyjmuję tu, że sakrament pokuty jest elementem budowania relacji z Bogiem i jej szczególnym momentem i w tym sensie dyskutuję go niezależnie od kierownictwa duchowego, które bywa udziałem sióstr zakonnych. Być może w istocie rozwiązaniem tego problemu byłoby upowszechnienie kierownictwa duchowego kobiet i wykorzystanie innych możliwości, które Kościół im stwarza, a które rzadko bądź sporadycznie znajdują wyraz w jego praktyce.
2 Pamiętam, że Adam Małysz już nie uprawia skoków narciarskich, przykład jest wyrazem moich osobistych preferencji sportowych.
3„Feminizm” traktuję tu w sposób potoczny (czyli wiążę go z myślą i praktyką lewicową) pamiętając, że nie ma takiego znaku towarowego, i że „feminizm” może obejmować całe spektrum postaw.



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2015-03-31 14:31:42 - Andrzej

Bardzo dobre wypowiedzi w dyskusji "Tygodnika Powszechnego". Dziękuję!


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (6)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?