Korepetycje z Jana Pawła II

Jan Paweł II

Korepetycje z Jana Pawła II

Korepetycje z Jana Pawła II - 4 kwietnia 2011

STANISŁAW KRAJEWSKI

Kim był dla mnie Jan Paweł II

Mam przed sobą zdjęcie, na którym Jan Paweł II spotyka się z delegacją polskich Żydów po raz pierwszy1. Było to w Warszawie, podczas jego wizyty w 1987 roku. Jestem najmłodszy, pozostali koledzy są o pokolenie starsi. Niektórzy już nie żyją. Na zdjęciu wszyscy są odpowiednio młodsi i uśmiechnięci. Właściwie śmiejemy się do siebie. Roześmiany papież patrzy na mnie. Żałuję, że nie pamiętam, o co nam wtedy chodziło. Pamiętam natomiast dobrze, że podarowałem mu album mojej żony Czas kamieni, zawierający artystyczne zdjęcia cmentarzy żydowskich w Polsce. Rzucił okiem w skupieniu na kilka stronic i oddał sekretarzowi. Nie łudzę się, że miał czas do niej wrócić.

Spotykał się z nami i potem. W czasie kolejnych wizyt był coraz bardziej zmęczony, zagoniony, potem – coraz bardziej przygarbiony. Śmiechu w czasie tych następnych spotkań już nie było. Ale wyjątkowe połączenie powagi i lekkości nigdy go nie opuściło. I dla mnie stawał się kimś coraz ważniejszym.

Słuchy o wybitnym kardynale z Krakowa dochodziły mnie przez wiele lat poprzedzających moment, gdy ze zdumieniem i satysfakcją – jak wszyscy wokół – dowiedziałem się, że został papieżem. Wiedziałem o nim niewiele. Trudno to sobie dziś uświadomić, ale Karol Wojtyła był wtedy mało znany w Polsce, bo ówczesna telewizja nie pokazywała dostojników kościelnych, prasa – podobnie, w życiu publicznym byli prawie nieobecni. Wszyscy byliśmy pozbawieni swobody, otoczeni murem. Gdy Karol Wojtyła został papieżem, czułem jak te niewidzialne mury zaczęły pękać. Pamiętam dobrze, jak przeżywałem jego pierwszą wizytę w Polsce: niemal fizycznie czułem, jak otwiera się przestrzeń wolności, którą przedtem tylko przeczuwaliśmy.

Późniejsze jego wizyty w Polsce nie miały już dla mnie tej wagi. Jest to raczej paradoksalne, bo dopiero wtedy widziałem się z nim z bliska, uczestnicząc we wszystkich spotkaniach Jana Pawła II z przedstawicielami polskich Żydów. I stopniowo coraz więcej dowiadywałem się zarówno o jego poglądach, jak i o jego życiu.

Kontakty z Żydami

Zanim stał się sławny, nie miałem pojęcia o jego kontaktach z Żydami. Dopiero wtedy, gdy został papieżem, dowiedziałem się o jego osobistych związkach z Żydami w okresie powojennym: biskup Wojtyła pozostawał w kontakcie z rodziną Jakubowiczów, ważną dla żydowskiej społeczności Krakowa.

Potem czytałem – zwłaszcza w książce Darcy O’Briena Papież nieznany – o jego bliskich związkach z Żydami w rodzinnych Wadowicach. Mieszkał wśród Żydów i miał w szkole żydowskich kolegów i koleżanki. Najbardziej znany spośród nich jest Jerzy Kluger, który był członkiem jednej z najpoważniejszych rodzin w mieście. Jego przodkowie podarowali miastu teren na park (oczywiście po wojnie, gdy żadnych Żydów w mieście już nie było, nigdzie nie zaznaczono, od kogo pochodzi dar). W parku były korty tenisowe, na których uczyła się młodsza siostra Jurka, która zdążyła być reprezentantką Polski (zginęła w Auschwitz). Po rynku regularnie przechadzała się z księdzem kanonikiem babcia Jurka, pani Huppertowa, przed której okiem nie uchodziło nic, co się działo w miasteczku (zginęła w Auschwitz). Ojciec Jurka, adwokat, był bardzo poważany. Jego bliskie stosunki towarzyskie z kolejnymi dowódcami miejscowej jednostki wojskowej zapobiegały możliwym akcjom antysemickim. W domu Klugerów regularnie ćwiczył kwartet amatorski obsadzony przez kilku miejscowych inteligentów, Żydów i katolików. Karol Wojtyła często się im przysłuchiwał, najpierw z pokoju Jurka, a potem w salonie, jako zawsze mile widziany gość.

Wkrótce potem przyszły papież zobaczył jednak, jak niszczący i złowrogi może być antysemityzm. Jurek tuż przed wojną próbował studiować na Politechnice Warszawskiej. Atmosfera terroru, zwłaszcza wymuszane biciem wypychanie do getta ławkowego – i to przy cichej zgodzie profesorów – zmusiła go do przerwania studiów. Po wielu perypetiach osiadł w Rzymie. Jak powszechnie wiadomo, Kluger przez cały czas przyjaźnił się z Janem Pawłem II i spotykał się z nim w Watykanie.

Przyszły papież zawsze pasjonował się literaturą i teatrem. Należał do kółka dramatycznego, w którym współpracował i przyjaźnił się między innymi z Żydami, którzy na równi z nim przejęci byli poetami i dramaturgami polskiego romantyzmu. Duszą towarzystwa była wielce utalentowana Ginka Beer. Jednakże nie chciano jej przyjąć na Uniwersytet Jagielloński, bo była Żydówką. Udało się to dopiero dzięki interwencji jej dyrektorki, osoby wielce zasłużonej. Musiała jednak odejść z uniwersytetu, gdy został aresztowany chłopak jej koleżanki, oskarżony o komunizm. Zdecydowała się wtedy na wyjazd do Palestyny. Dzięki temu przeżyła i może zaświadczyć, że gdy żegnała się z Karolem, którego nazywali Lolkiem, i jego ojcem, pan Wojtyła z przejęciem powtarzał: „Nie wszyscy Polacy są antysemitami. Wiesz, że ja nie jestem!” (cytuję za książką O’Briena, s. 138). Na to usłyszał, że „niewielu jest takich Polaków jak on”. Wtedy zobaczyła, że „był bardzo przygnębiony. A Lolek chyba jeszcze bardziej niż jego ojciec. Nie odezwał się ani słowem, ale jego twarz zaczerwieniła się. Powiedziałam mu: «do widzenia» tak miło jak tylko potrafiłam, lecz on był tak poruszony, że nie mógł znaleźć ani jednego słowa, by mi odpowiedzieć.”

Takie doświadczenia warto uzupełnić innym, zupełnie unikalnym. Kiedy chłopcy ze szkoły, grając w piłkę, dzielili się na drużynę katolicką i żydowską, młody Wojtyła nieraz stał na bramce w drużynie żydowskiej. Ilu papieży, ilu biskupów, ilu księży, ilu katolików miało takie doświadczenie? Lolek na żydowskiej bramce! Brzmi to symbolicznie. W czasie różnych sporów, takich jak sprawa krzyży w Auschwitz, oczekiwałem jego głosu. Nie zawsze się doczekiwałem, o co nie mam pretensji, ale gdy już Jan Paweł II przemówił, jego słowa brzmiały czysto i jasno.

Godne uwagi wydarzenie nastąpiło wtedy, gdy słynny kantor Mojsze Kussewicki odbywał służbę wojskową i z tego powodu znalazł się w Wadowicach. Na prowadzoną przez niego szabatową modlitwę w miejscowej synagodze – ciekawe, że pozostał w mundurze i w czapce wojskowej – zaproszono gości. W tamtych czasach było to trudne do wyobrażenia zarówno dla Żydów, jak i dla katolików. Goście po raz pierwszy znaleźli się w synagodze. Był wśród nich i zachwycony okazją Karol Wojtyła. Miało to miejsce 50 lat przed jego historyczną wizytą w synagodze rzymskiej! Mnie jest szczególnie łatwo wyobrazić sobie tamto wydarzenie. Przed kilkoma laty byłem bowiem świadkiem podobnego „koncertu”: w warszawskiej synagodze Nożyków prowadził modlitwy Joseph Malovany. Przy otwartej świętej szafie (którą wtedy miałem zaszczyt otwierać) odśpiewał według układu Kussewickiego modlitwę Berich szme – tę samą, która niegdyś szczególnie zafascynowała Karola Wojtyłę, bo jest po aramejsku, czyli w języku, w którym (najprawdopodobniej) mówił Jezus.

Wizyta w rzymskiej synagodze pozostaje chyba najbardziej doniosłym dokonaniem Jana Pawła II w zakresie stosunków z Żydami. Sądzę, że 13 kwietnia 1986 r. pozostanie w annałach historii na zawsze. Papież w namacalny sposób uznał w judaizmie partnera, godnego szacunku, a nawet więcej – uznał jego starszeństwo. Wtedy to bowiem wypowiedział słynne i pamiętane przez Żydów słowa: „Jesteście naszymi umiłowanymi braćmi i – można powiedzieć – naszymi starszymi braćmi.” Powtarzał to i późnej. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że inspiracją był dla papieża Mickiewicz. Należał do jego ulubionych poetów, więc nie sądzę, żeby opuścił lekcję, podczas której uczyli się „Składu zasad”, zawierającego przykazanie szacunku dla „Izraela, brata starszego”. Jego dictum jest więc niejako podwójnie polskim wkładem w nauczanie szacunku wobec Żydów.

Jan Paweł II jest zaiste pierwszym papieżem, który dorastał wśród Żydów i przyjaźnił się z nimi. Jest zresztą uderzające, że to właśnie papież z Polski, którego na początku z tego powodu podejrzewano o podatność na antysemityzm, wniósł wyjątkową wrażliwość na żydowskie sprawy. Do opisanych powyżej doświadczeń z okresu przedwojennego doszły nowe, na skutek mieszkania w Polsce – w Krakowie – w trakcie Zagłady. Osobiste doświadczenia miały wpływ na poparcie, jakiego Jan Paweł II udziela poważnej refleksji nad Zagładą i wyzwaniem, jakie ona stanowi dla cywilizacji. To dzięki jego wsparciu ukazał się w 1998 roku watykański dokument, który Zagładę określa jako „wielkie wydarzenie” naszego stulecia. Jest to stwierdzenie szczególnie potrzebne w Polsce, gdzie nigdy nie miał miejsca w skali masowej szok z powodu wymordowania Żydów, a dominuje tendencja, by Polaków widzieć jako ofiary – i tylko ofiary – najtragiczniejszych z możliwych cierpień. Choć brak w owym dokumencie uznania roli Kościoła w przygotowaniu gleby, na której ta zbrodnia mogła się dokonać, to przecież dzięki niemu refleksja nad tragedią Szoah będzie na długo – na zawsze? – zadaniem dla katolików.

Karol Wojtyła nie zapoczątkował przemian w postawie Kościoła katolickiego wobec Żydów. Zasadniczy przełom nastąpił wcześniej: dokonał go Jan XXIII. Ważną rolę odegrał w tym francuski historyk Jules Isaac, który wyjaśniał papieżowi (a widział się przedtem także z Piusem XII), że wielowiekowe nauczanie Kościoła na temat Żydów było „nauczaniem pogardy” (tak brzmi tytuł jednej z jego książek). Na II Soborze Watykańskim dużą rolę odegrał Abraham Joszua Heschel. Jednak z pewnością najważniejszy był szok, jakiego wielu przywódców Kościoła doznało z powodu Szoah. To on spowodował szerokie poparcie dla zmian nauczania o Żydach. Niemniej jednak rola Jana Pawła II jest trudna do przecenienia. Jego osobiste doświadczenia przyczyniły się do nadania tym zmianom dynamiki i wielkiego zasięgu.

Zmiana nauczania o Żydach

Pozwolę sobie na przepowiednię: gdy za kilkaset lat będzie pisana historia życia religijnego naszego stulecia albo całej naszej epoki, jednym z głównych tematów będzie zmiana stosunku chrześcijaństwa do Żydów. Zmiana nauczania o Żydach i judaizmie jest szczególnie widoczna w dokumentach Kościoła katolickiego. Najprościej mówiąc, ta zmiana to porzucenie „nauczania pogardy”, a w zamian uznanie prawomocności judaizmu, oparte na poczuciu nieodwołalności Przymierza zawartego przez Stwórcę z Izraelem. Jest to krok rewolucyjny: w źródłowym dokumencie II Soboru Watykańskiego – punkcie 4 Deklaracji Nostra Aetate – nie ma odnośników do wcześniejszych dokumentów kościelnych.

Ważności tych przemian nie niwelują zastrzeżenia, które – zasadnie – formułują Żydzi i nie tylko Żydzi. Jedno z nich dotyczy misjonarstwa. Choć nie organizuje się już misji wobec Żydów, jakiekolwiek oczekiwanie nawrócenia jest zaprzeczeniem prawdziwej akceptacji, autentycznego szacunku. O tym, że żydowska wrażliwość rozmija się z chrześcijańską, świadczy kontrowersja wokół kanonizacji Edyty Stein – skądinąd wielkiej kobiety, której postać symbolizuje jednak odstępstwo od wiary żydowskiej. Jako atak odczuwamy też pogląd, że chrześcijaństwo jest dopełnieniem judaizmu, a takie tezy są w jakiejś formie stale obecne – również wśród tych, którzy, jak polski papież, porzucili wyobrażenie Kościoła jako jedynego „prawdziwego Izraela”. Chcę jednak dodać, że praktycznie zawsze słowa wypowiadane przez papieża były właściwe, pełne zrozumienia, satysfakcjonujące. Na przykład choć wspomniany dokument dotyczący wojennej Zagłady Żydów „Pamiętamy” – powstały zresztą po latach pracy i kontrowersji – był krytykowany, nie tylko przez Żydów, to krótki wstęp papieża był chwalony.

Niektóre gesty Karola Wojtyły stały się znane dopiero po latach, gdy został papieżem. Wśród Żydów powtarzana jest opowieść o tym, jak krótko po wojnie, będąc młodym księdzem, odmówił ochrzczenia żydowskiej sieroty, zalecając jej opiekunom, by najpierw spróbowali porozumieć się z krewnymi. To wskazuje na niezwyczajną wrażliwość w sprawie, która jest kluczowa dla wszystkich Żydów zaangażowanych w swoje żydostwo. Obawa przed nawracaniem czy nawet niewyrażonym oczekiwaniem nawrócenia była bowiem zawsze podstawowym składnikiem żydowskiej podejrzliwości wobec chrześcijan.

Drugie zastrzeżenie dotyczące przemian posoborowych – które, co najmniej równie mocno jak Żydzi, formułują także przedstawiciele innych Kościołów chrześcijańskich – brzmi następująco: obecnie, tak jak dawniej, Kościół uznaje się za depozytariusza prawdy, której nie ma gdzie indziej. O aktualności tej kwestii świadczy choćby polemika wywołana przez napisaną przez obecnego papieża, wówczas kard. Józefa Ratzingera, deklarację Dominus Iesus. Jest rzeczą godną uwagi, choć nie należy przeceniać wymowy tego faktu, iż Jan Paweł II wprost nie wypowiadał takich opinii.

Trzecie zastrzeżenie dotyczy rozróżnienia, które było czynione również przez Jana Pawła II, pomiędzy złem czynionym przez chrześcijan a fundamentalnie dobrą naturą Kościoła i chrześcijaństwa. Takie podejście nie pozostawia w zasadzie drogi do przyjęcia, iż czasem chrześcijanie czynili zło w imieniu chrześcijaństwa i powodowani nauczaniem kościelnym. O tym, że sprawa pozostaje żywa, świadczy choćby niewystarczający – zdaniem wszystkich żydowskich komentatorów – ton sformułowań dokumentu „Pamiętamy. Refleksje nad Szoah”.

Choć uważam, że każde z tych zastrzeżeń wskazuje na jakiś istotny problem, wiem zarazem, że po pierwsze, judaizm i inne religie stoją przed analogicznymi problemami, a po drugie, pomimo wszystko atmosfera obecna jest nieporównanie lepsza, zupełnie inna niż niegdyś. Jestem wdzięczny Janowi Pawłowi II za jego kolosalny wkład w kształtowanie tej nowej aury.

Różnice teologiczne oczywiście pozostają, ale to nie musi przeszkadzać. Przeszedłem pewną ewolucję w moim stosunku do Jana Pawła II nawet w kwestii, która przez pewien czas wydawała mi się nie tylko sprawą różniącą, ale wręcz dowodem na przeciwstawność podejścia judaizmu i chrześcijaństwa. Postrzegałem mianowicie zawsze jako szczere jego wspomnienia o tym, jak przeżywał wraz z Żydami wojenną Zagładę. Nie ma podstaw, by to kwestionować, choć oczywiście istniała zasadnicza różnica pomiędzy doświadczeniami Karola Wojtyły a sytuacją jego żydowskich rówieśników i wszystkich innych Żydów. Dlatego właśnie stwierdzenie, że „wasze zagrożenie było i naszym zagrożeniem”, wypowiedziane w trakcie naszego spotkania w 1987 roku, uderza mnie jako nieodpowiednie. Chodzi mi nie tyle nawet o szmalcowników, co o zwykłą różnicę losu. Rozumiem jednak, że mogło to wyrażać ówczesne uczucia Karola Wojtyły. Natomiast jeszcze bardziej raziły mnie formułowane przezeń niekiedy w kontekście Zagłady słowa o „oczyszczającej mocy cierpienia” i o tym, że „im straszliwsze cierpienie, tym większe oczyszczenie”, jak powiedział podczas tego samego spotkania. Otóż myślę, że cierpienie może mieć dobre skutki, ale nie musi. Nie musi mieć wartości zbawczej. Szczególnie wątpliwe jest to właśnie w odniesieniu do Zagłady. Słowa papieża wydały mi się wypowiedziane nazbyt lekko i łatwo, a przez to widziałem w nich pomniejszenie męki ofiar. Źródła tego można by zapewne szukać w odmiennej teologii, jednak w takim momencie przychodzi mi na myśl wskazanie Irvinga Greenberga (sformułowane nie tylko wobec chrześcijańskich, ale i niektórych żydowskich interpretacji Zagłady): czy ktokolwiek byłby w stanie wypowiedzieć takie tezy w obliczu palących się ciał dzieci?

A jednak, a jednak… Wszystko podlega interpretacji. Jeśli rozumieć cierpienie nie jako usprawiedliwienie, ale jako wyzwanie, jako okazję do przemiany, to rzeczywiście może ono przynieść coś dobrego. Stosunek do cierpienia może nas różni (zresztą głównie w teorii), ale wyzwania są wspólne. Doświadczenie Szoah można rozumieć jako – by użyć sformułowanie Emila Fackenheima – 614. przykazanie zakazujące Żydom porzucania judaizmu. Papież w tym samym wystąpieniu mówił o „zbawczej przestrodze” i o tym, że w ten sposób okazujemy się „w dalszym ciągu dziedzicami tego wybrania, któremu Bóg jest wierny”. Gdy to rozumieć nie jako afirmację cierpienia, ale jako wezwanie do odpowiedzialności za Przymierze, za jego utrzymanie, a może nawet odnowę – to pomimo różnic pojawia się zasadnicza zbieżność.

Historia i teraźniejszość

Innym historycznie ważnym dokonaniem polskiego papieża w sferze stosunków z Żydami jest normalizacja stosunków z Państwem Izraela (uważam, że tak właśnie, a nie „państwo Izrael”, brzmi poprawne tłumaczenie terminu „medinat Israel”). W 1993 odrzucona więc została koncepcja, że rozproszenie Żydów jest karą za nierozpoznanie Mesjasza (Chrystusa) w Jezusie. Przez stulecia wizja tej kary była istotnym składnikiem myśli chrześcijańskiej. Wierzę papieżowi, że nie podzielał jej od początku swego pontyfikatu. Pomimo epokowej przemiany element religijnego sprzeciwu Kościoła wobec syjonizmu nie stał się wyłącznie częścią historii.

Obecnie podobne religijne argumenty wyłaniają się w tle w odniesieniu do ostatniej i głównej kwestii spornej: statusu Jerozolimy. Dla Żydów Jerozolima jest historycznym centrum, najważniejszym ośrodkiem duchowym i „wieczną” stolicą, dla chrześcijan jest historyczną kolebką i ważnym ośrodkiem (choć nie najważniejszym – bo jest Rzym czy Konstantynopol). Ciekawe, że Żydzi – religijni i świeccy, tradycyjni i nowocześni – są niemal jednogłośni: Jerozolima musi pozostać żydowska, a nie na przykład być pod władzą międzynarodową. Co to ma konkretnie znaczyć, to inna sprawa: obecnie rząd Izraela proponuje wbrew większości opinii jakiś podział Jerozolimy na żydowską i arabską. Tak czy inaczej, jeśli jakieś trwałe rozwiązanie pokojowe dla Jerozolimy zostanie przyjęte powszechnie, to będzie to początek nowej epoki. Nie tylko dla Jerozolimy, ale i dla świata. Nie sposób jest oprzeć się myśli, że będzie to równoznaczne z nadejściem Mesjasza. Czy przełom stanie się „rychło, za dni naszych”?

Wizyta Jana Pawła II w Izraelu była wielkim wydarzeniem. Stary papież, mówiący z głębi serca, trafił do serc Izraelczyków, którzy na co dzień na ogół nie stykają się z katolikami. Również do takich, którzy sądzą, że zasadniczo relacje między religiami nie zmieniły się od czasów średniowiecza. Dzięki polskiemu papieżowi wielu zobaczyło, że obecny Kościół ma w sobie elementy pokory, której nie mogli widzieć Żydzi dawniejszych pokoleń. Umożliwiło to milionom zwykłych Żydów zrozumienie po raz pierwszy, że Kościół nie jest taki sam jak 50 czy 500 lat temu. Jest to niezaprzeczalna zasługa Jana Pawła II – jego postawy, jego słów i gestów. Nie spowodowało to, niestety, nowej, lepszej epoki w konflikcie wstrząsającym ziemią świętą. Jeśli jednak jakakolwiek wizyta w Syjonie jednego ze śmiertelników może przybliżyć czas przełomu, to był nim Jan Paweł II.

Wysiłki Jana Pawła II doprowadziły do wielkiego postępu: w ostatnich latach powstała wspólna komisja Stolicy Apostolskiej i naczelnego rabinatu Izraela. Jest aktywna, umożliwiła nawiązanie osobistych stosunków, a ponadto przez swoje istnienie wspiera działania międzyreligijne w Izraelu, a zwłaszcza nauczanie o obecnym obliczu chrześcijaństwa.

Zapewne jednak najodważniejszym, najbardziej bezprecedensowym posunięciem tego papieża wobec Żydów była modlitwa pokutna w ramach pamiętnego nabożeństwa pokutnego w Rzymie, w marcu 2000 roku. Nie znam innych przywódców religijnych, których stać by było na taki gest. Znów możliwe są zastrzeżenia – bo można sobie wyobrazić znacznie mocniejsze sformułowania, a także krytykę tradycji Kościoła, a nie tylko ludzi Kościoła – ale to właśnie Jan Paweł II, a nie kto inny, odpowiedział zdecydowanie na pytanie „czy wyrażać publicznie skruchę z powodu zła dokonanego przez moich” i dzięki temu postawił problem „jak wyrażać skruchę”. W tej sprawie widzę w nim nauczyciela nas wszystkich: katolików i Żydów, innych chrześcijan i wszystkich ludzi dobrej woli.

Oczywiście wszystkie omówione wyżej przemiany stosunku do Żydów to nie jednorazowy akt, ale długotrwały proces, zapoczątkowany szokiem, jakim było uświadomienie sobie przez świat zachodni charakteru wojennej Zagłady Żydów. Inną sprawą jest to, jak głęboko te zmiany sięgają. Nie dziwi mnie fakt, że zwykli ludzie często nie są ich w pełni świadomi, a nieraz nie mają o nich pojęcia. Jest jasne, że docieranie nowego nauczania do umysłów musi zająć dziesięciolecia. Antysemityzm wśród katolików nie jest na ogół taki jak niegdyś, ale nie zanika. Oficjalne nauczanie każe jednak wielu mówić: „nie jestem antysemitą, ale…” To już niemało. Tym bardziej istotne jest to, że w przemówieniach papieskich rzuca się w oczy postawa autentycznego szacunku wobec judaizmu, uznanie, że żydowska misja religijna trwa. Jest to po części wynik widocznego u Jana Pawła II szacunku dla każdego człowieka, a po części rezultat jego szczególnego nastawienia wobec Żydów.

Smuci mnie, choć może nie powinno dziwić, że Żydzi w niewielkim tylko stopniu doceniają skalę zmian w podejściu Kościoła katolickiego (i wielu protestanckich). Niektórzy nie wiedzą o zmianach, inni podkreślają, że mimo zmiany stylu pozostają aktualne główne źródła postaw antyżydowskich, a także błędów. Zmiany w żydowskim nastawieniu jednak następują. Trudno jest wprawdzie określić ich zasięg, ale nie tak dawno pojawiła się publiczna wypowiedź, która pokazuje, że – z wyłączeniem kręgów całkowicie tradycjo¬nalistycznych – uznanie dla chrześcijaństwa jest wyraźnie obecne. Myślę o deklaracji Dabru emet, którą w roku 2000 podpisało ponad 200 żydowskich teologów, rabinów i intelektualistów. Jest ona stosunkowo nie najgorzej znana w Polsce, może nawet lepiej niż w jakimkolwiek innym kraju. Przyjąłem ją z zachwytem, zostałem również jej sygnatariuszem, bo zawiera ona nie tylko uznanie dla przemian, nie tylko pełny szacunek dla chrześcijaństwa, ale stwierdza to, co zawsze próbuję wyrażać: Kościół może być, pomimo wszelkich różnic, traktowany bratersko jako wielki sprzymierzeniec Żydów. Deklaracja Dabru emet jest tekstem o charakterze teologicznym, czyli czymś, do czego od dawna nawoływali niektórzy Żydzi zaangażowani w dialog. Spotkała się wśród wielu Żydów z niezrozumieniem i krytyką, jednak pozwolę sobie powtórzyć moją początkową ocenę jej ważności: tak jak deklaracja Nostra aetate zarówno wyraziła, jak i zaczęła kształtować nowe postawy, tak deklaracja Dabru emet odzwierciedla zmiany, a zarazem ułatwi Żydom pozytywne mówienie o chrześcijaństwie oraz wpłynie na przyspieszenie ewolucji postaw wielu osób. Zasługą Jana Pawła II jest niewzruszone trwanie w postawie, która usprawiedliwia ten pozytywny stosunek wobec chrześcijaństwa z żydowskiej perspektywy.

Przemiany w myśleniu katolików i innych chrześcijan są dla mnie ważne nie tylko z powodów „międzyreligijnych” i ze względu na osobiste związki z ludźmi Kościoła. Pojawił się bowiem nowy fenomen: zasymilowani Żydzi, którzy żydowską tradycję poznają poprzez nauczanie kościelne. Nieraz jestem świadkiem tego, że kontakty z Kościołem we współczesnym zlaicyzowanym świecie mogą prowadzić Żydów do głębszego żydowskiego zaangażowania. Jest to zjawisko nowe – historycznie rzecz biorąc – którego nie uwzględnili jeszcze ani myśliciele chrześcijańscy, ani żydowscy. Jan Paweł II ma w nim swój udział.

Szkoda, że nie odwiedził synagogi warszawskiej. Taka możliwość pojawiła się na początku lat 1990-tych.W trakcie poufnych przygotowań na sugestię ze strony Watykanu ówczesny rabin, tradycjonalista starej daty, odrzekł, że nie ma w Warszawie dość Żydów… Niestety, nikt inny spośród polskich Żydów o owej inicjatywie wówczas nie wiedział.

Pisząc to wszystko, uświadomiłem sobie, że niemało z tego, co próbuję robić, jest nie tylko inspirowane osobą i dziełem Jana Pawła II, ale jest próbą odpowiedzi na jego podejście, dla którego dialog jest żywiołem naturalnym. Zawsze poruszało mnie to, że podkreślał braterstwo chrześcijan i Żydów, a także – naszą wspólną polskość. Odczuwam podobnie. Oprócz tego istnieje jeszcze węższa wspólnota, którą tworzy stan i etos polskiego inteligenta. Wszystkie te czynniki – jak sądzę – skłoniły mnie do głębokiego zaangażowania w Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów. Być może przy innym papieżu mogłoby być podobnie. Jest jednak dla mnie źródłem zadowolenia i satysfakcji, że mogłem uczestniczyć w dialogu w trakcie pontyfikatu polskiego papieża.

Stanisław Krajewski

1 Znaczne fragmenty tego tekstu były publikowane w „Przeglądzie Powszechnym” 2004 nr 2, s. 263-272.

Wspólna Radość Tory, Warszawa 2008

1

Jan Paweł II

Korepetycje z Jana Pawła II

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?