Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski, Alergia antyprorocka, WIĘŹ 2007 nr 3.

O ile jednak prawdziwi prorocy znoszą, jak widać, dzielnie samodzielność i odrębność innych prawdziwych proroków, o tyle nie wydaje się, by taką samą postawę łatwo było przyjąć ich wyznawcom. Prorok staje się zatem mimowolnie elementem walki o tożsamość rozmaitych, tworzących się nieraz ad hoc grup społecznych, przedmiotem walki frakcyjnej. Jego wskazówki, zamiast kierować poza świat-który-znamy (ku przyszłości lub eschatologii), zaczynają funkcjonować jako zawołania bojowe, trafiają na sztandary zwalczających się stronnictw. Tym samym inne stronnictwa przeciwko niemu kierują swój gniew. Cóż, ten mechanizm znano już w czasach Jezusa: toż nawet apostołowie pytali z oburzeniem, co zrobić z tymi, którzy, nie chadzając z nami, też przeganiają złe duchy...

Ślady proroctw

Niech ten lament nad chorobą kultury, pustoszącą nasz pejzaż zarówno z pseudoproroków, jak z proroków właściwych, zakończy się wyznaniem. Nie jest przecież tak, że do pojedynczego serca żadne słowa otuchy (a też i wezwania do poprawy) nie trafiają. Chciałbym powiedzieć o prorokach, których ślady wydają mi się godne zachowania. To będzie jakby próba porozumiewania się szeptem w zgiełku, na który wielokrotnie narzekałem. Niech inni obalają autorytety, niech wyszarpują sobie sztandary, a słowa proroków zmonumentalizowane, urynkowione, zinfantylizowane i tak dalej niech pozostaną dla nich unieważnione. My poniżej tego wszystkiego wymieńmy się ważnymi tropami.

Jest więc dla mnie ważnym prorokiem brat Roger z Taizé. Był zresztą może zbyt odrębny, zbyt osobliwy, by jego dziedzictwo dotknęły opisane tu mechanizmy. Wskazuje on możliwość ekumenizmu poza Wysokimi Komisjami i Paragrafami Protokołów Rozbieżności. Wskazuje, że eschatologiczna jedność wyznawców jest na wyciągnięcie ręki — w modlitwie. I wskazuje znaczenie ciszy, jak wcześniejszy od niego prorok Thomas Merton.

Pozostaje też dla mnie prorokiem ksiądz profesor Józef Tischner. Rekolekcje, jakie przeprowadził przed laty w warszawskim kościele świętego Krzyża, pozostają dla mnie niedościgłym wzorem kazań, które okazują się rozmową. Otwierają możliwość myślenia o religii, która jest dialogiem, to znaczy wezwaniem do wolności. Ukazują Boga, zadającego człowiekowi pytania pełne wspólnej troski, a nie rozliczającego go jak urzędnik z Wysokiego Urzędu Kontroli. Gdyby nie stanowiło to wyraźnego wykroczenia poza tischnerowską zasadę dialogu, chętnie spuentowałbym, że religia pojęta inaczej nie wydaje mi się w ogóle religią prawdziwą...

Prorokiem takiej właśnie religii, otwartej na wolność, pozostaje dla mnie Jan Paweł II. A też: przekornej wobec zasad tego świata i zarazem współuczestniczącej w nim — jak podczas tych wstrząsających bezsłownych nauk z ostatnich tygodni, gdy przekaz medialny pozwolił widzom na całym świecie zobaczyć nagle, że „medialność”, podobnie jak „sukces”, nie są żadnym z imion Boga.

I warto nie tracić z oczu Matki Teresy z Kalkuty. Nie tylko dlatego, że opowieść o niej to opowieść o tym, jak niemiłosierni wciąż jesteśmy. Ale też dla tego niesłychanego faktu, ujawnionego po jej śmierci, że można być wiernym wierze przez kilkadziesiąt lat nocy duchowej. Że to także nazywa się wiarą.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?