Czytelnia

Kobieta

Bardziej z bliska Z matką Jolantą Olech, przełożoną generalną urszulanek szarych, rozmawiają Katarzyna Jabłońska i Zbigniew Nosowski, WIĘŹ 2004 nr 6.

Druga sprawa, która wydaje mi się ogromnie ważna dla szukania naszego miejsca w Kościele i w świecie, to konkretne powracanie do pierwotnych intuicji naszych założycieli, aby służyć naprawdę najbardziej potrzebującym. Oczywiście, nie mam na myśli samej nędzy materialnej. Chodzi o to, aby klasztory odnajdowały i podejmowały zadania „z pogranicza”, aby szły tam, gdzie nikogo nie ma. W ten właśnie sposób działali przecież nasi założyciele i założycielki. Szli tam, gdzie były największe potrzeby, gdzie nie było ani państwa, ani instytucji kościelnych, ani instytucji społecznych. Dzisiaj wiele z tych dzieł doskonale mogą kontynuować inni. Nie zawsze chcą, ale to już inna sprawa…

Dlaczego odchodzą?

Zdarzają się też odejścia z zakonów, czasami dramatyczne, czasem spokojne. Jak duże jest to zjawisko?

– Zjawisko odchodzenia z klasztorów istniało od zawsze. Z reguły najwięcej osób odchodzi przed nowicjatem – ok. 10-15 procent. Podobny procent odchodzi też z okresu tak zwanych ślubów czasowych. To są bowiem chwile refleksji nad tym, czy rzeczywiście Pan Bóg powołuje mnie do tej formy życia. Najmniej sióstr odchodzi już po ślubach wieczystych, ale ostatnio ta liczba się zwiększa. W Polsce nie są to dane tak dramatyczne, jak na Zachodzie w latach siedemdziesiątych, ale jest takich przypadków na pewno więcej niż poprzednio.

W moim odczuciu te liczby będą się zwiększały z bardzo prostej przyczyny. Młodzież zakonna cierpi na ten sam syndrom, na który cierpi cała młodzież współczesna: lęk przed zaangażowaniem, głęboką niechęć do podejmowania decyzji na zawsze. Bardzo często w rozmowach z młodymi, gdy pytam „czy jesteś przekonana?”, słyszę: „Tak. Na teraz tak. Ale czy jutro też, tego nie wiem”. Jest to, jak mówią fachowcy, jedna z charakterystyk współczesności: w wychowaniu rodzinnym często rezygnuje się bowiem z przygotowania do podjęcia zobowiązań życiowych w sposób trwały, do odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i za innych, po prostu do wierności. Cała popularna kultura przekonuje nas do życia szczęśliwego i bez trudności. Młodzież często nie dostrzega wartości w pokonywaniu siebie. Wobec trudności – kapitulują, przekonani, że uda się przeżyć życie według taryfy ulgowej. W konsekwencji każda trudność przeraża i może powodować ucieczkę.

Czy źródłem odejść bywają też kryzysy wiary?

– Wydaje mi się, że raczej nie, chociaż trzeba by pewnie dokonać poważnej refleksji nad trwałością, integralnością i solidnością wiary współczesnych pokoleń. Czasem jest to rozczarowanie wynikające z tego, że nie znalazło się w klasztorze tego, czego się oczekiwało (np. wspólnoty, która mnie kocha i akceptuje bezwarunkowo). Często są to trudności, które wynikają z zobowiązań życia konsekrowanego (posłuszeństwo, ubóstwo, dyspozycyjność w pracy). Odejść z powodu zakochania się jest stosunkowo niewiele. Bywają wreszcie kryzysy wiary, ale to raczej później. Może przyjść taki okres, kiedy człowiek widzi pustkę i nie jest już w stanie kontynuować życia zakonnego…

A odejścia z powodu jakichś szykan czy niezrozumienia ze strony przełożonych?

– Trudno mi sobie wyobrazić, by kogoś tak szykanowano, żeby go zmusić do wyjścia. Choć być może są i takie przypadki. Nie wiem. Raczej jednak wewnętrzne trudności mogą być usprawiedliwiane napięciami w relacjach z siostrami czy poczuciem niedowartościowania.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 następna strona

Kobieta

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?