Czytelnia

Muzyka

Bartłomiej Dobroczyński, Czy kulturę masową można uszlachetnić, WIĘŹ 2002 nr 5.

Powinienem jednak w tym miejscu poczynić pewne zastrzeżenie. Otóż wszystko, co powiedziałem dotychczas, traktuję nie po kartezjańsku, lecz po leibnizowsku. Przyświeca mi bowiem nie tyle radykalne — i kartezjańskie z ducha — rozgraniczenie „rozpanoszonej rzeczy masowej” od „elitarnej rzeczy myślącej” — ale Leibniza „zasada ciągłości”. Podział na kulturę masową i wysoką nie ma tutaj zatem „zero-jedynkowego”, ściśle rozłącznego charakteru. Mówiąc znowu w skrócie: nie gatunek ani rodzaj sztuki są tu decydujące — tak byłoby, gdyby bez żadnego wyjątku przeciwstawiać muzykę klasyczną — jazzowi czy rockowi lub teatr — kinu, ale zamiar twórcy, komplikacja dzieła, stosunek do historii, jego wielowymiarowość, relacja do innych dzieł tego rodzaju, szlachetna prostota w przeciwieństwie do prostactwa. Konieczne jest zatem tutaj stopniowanie. Bowiem tak zwana sfera niska i sfera wysoka przemieszały się ostatnio w taki sposób, że w dzisiejszym świecie sprawa przynależności „dzieła sztuki” do kultury masowej czy wysokiej jest coraz bardziej kwestią problematyczną. Jednak — co oczywiste — łatwiej o produkt masowy w obszarze popularnej piosenki niż w dodekafonii czy muzyce serialnej. Tak samo zresztą, jak łatwiej o masowy film niż sprzedawany w milionowych nakładach tomik poezji. Należy jednak dostrzec również, że istnieją zdecydowanie komercyjne przedsięwzięcia w obrębie kultury wysokiej, odwołujące się do wrażliwości klasycznej (vide płyty Jana Garbarka z Hilliard Ensemble czy przywoływany do znudzenia projekt „Trzej Tenorzy”), jak i zdecydowanie niekomercyjne przedsięwzięcia w obrębie sztuki rockowej (vide nagrania powstające w ramach małych niezależnych wytwórni płytowych, jak choćby angielskiej ReR Megacorp czy amerykańskiej Cuneiform Records).

Warto w ogóle zauważyć, że prawdopodobnie nie jest możliwa ani czysta kultura wysoka, ani czysta pop-kultura. Jak się bowiem zdaje, całkowitym przeciwieństwem postawy pop-kulturowej byłoby tworzenie bez żadnego związku z jakimikolwiek względami pozamerytorycznymi, a więc sukcesem finansowym, sławą, akceptacją przez odbiorcę, komunikacją etc. I tak, muzyka tworzona wedle takiej rygorystycznie pojętej antypopkulturowej recepty musiałaby powstawać tylko i wyłącznie w związku z jakimiś immanentnymi dla muzyki, a niezależnymi od czasu i miejsca regułami. Wydaje się, że nie istnieje zbyt wiele przypadków twórczości muzycznej o takim właśnie i tylko takim charakterze. Jak wiadomo, reguły stale się zmieniają, a jeśli sztuka ma za cel komunikowanie się artysty z innymi, to przynajmniej wirtualnie jakiś potencjalny odbiorca musi się w głowie twórcy zabłąkać — choćby to był tylko jeszcze jeden, równie wyrafinowany i elitarny muzyk. To zaś oznacza już pewne dostosowanie do zewnętrznych w istocie wymagań i oczekiwań.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Muzyka

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?