Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Czy przestajemy czytać?, Dyskutują: Jan Gondowicz, Andrzej Mencwel, Jerzy Sosnowski, WIĘŹ 2004 nr 11.

— Teza, że ludzie przestają czytać w ramach protestu, jest efektowna, ale jakie są dowody na jej poparcie? Czy rzeczywiście ktoś świadomie powiedział: nie będę czytał, żeby nie uczestniczyć w systemie?

J. Gondowicz: Moi koledzy dorobili się już dzieci w wieku maturalnym i te dzieci jak diabeł wody święconej bronią się przed czytaniem czegokolwiek. Istna zgroza. Innym przykładem nieczytania w ramach podświadomego protestu są edytorzy z nowo powstałych oficyn, którym — jako zbankrutowany ekswydawca — podrzucam rozmaite tytuły, choć nie dysponuję egzemplarzem, i mówię, że można to przeczytać w bibliotece. Od dziesięciu lat nie zdarzył się przypadek, żeby szef takiego wydawnictwa, które zatrudnia czasem trzydzieści czy czterdzieści osób, wysłał kogoś do biblioteki.

Andrzej Mencwel: Nie wiem, czy państwo wiedzą, że liczba osób korzystających z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego wzrosła w ostatnich pięciu latach dwunastokrotnie.

J. Gondowicz: Młodzi ludzie, z którymi się stykam profesjonalnie, traktują propozycję pójścia do biblioteki naukowej tak jak propozycję odwiedzin w kostnicy. Dla nich biblioteki to cmentarzyska umarłych idei i umarłych książek, niepotrzebnych, zadrukowanych ton papieru. Wzrost liczby czytelników wśród studentów wiąże się — moim zdaniem — z koniecznością pewnych lektur obowiązkowych i z poczuciem, właściwym obecnej generacji, że wie już wszystko, brakuje jej co najwyżej trochę faktów. Po co czytać bezinteresownie? Stąd popularność wszelkiego rodzaju encyklopedii, poradników, informatorów — im bardziej elementarnych, tym lepszych. Innymi słowy, wiąże się to z wiarą, że można coś wiedzieć bez uruchomienia procesu myślenia, że wystarczy zapamiętać, i da to równoważnik tego, co w naszej — ostatniej przyzwoicie wykształconej — generacji nazywało się wiedzą.

A. Mencwel: W czasach Polski Ludowej?

J. Gondowicz: Ściślej — przeciw Polsce Ludowej. Trafiłem na Uniwersytet Warszawski po marcu 1968, kiedy jedyną osobą mającą coś w rodzaju intelektualnego seksapilu był — mój Boże — Artur Sandauer. Można było coś zrobić tylko u siebie w domu za szafą, nie za bardzo się z tym zdradzając. Ówcześni „kierownicy naszych sumień” zrobili jeden podstawowy błąd: ustalili nam za niskie pensum zajęć i mieliśmy masę wolnego czasu. Można było chodzić na socjologię, na historię sztuki, na filozofię — słuchać resztek niewypędków. Wyobrażałem sobie Warszawę sprzed 1968 jak cienie na murze w Hiroszimie — z cieniami Kołakowskiego, Baczki czy Dobosza. Dzisiaj system nie robi tego błędu i dociska śrubę wytrzymałości fizycznej studentów do końca, żeby cały czas był zajęty — zarobkowaniem, rywalizacją, wkuwaniem.

A. Mencwel: Słuchałem moich obu przedmówców z przewrotną satysfakcją, dlatego że obu pamiętam jako studentów, z czego wynika, że pewnie jestem od nich starszy fizycznie, choć młodszy duchowo. Dzięki temu, że jestem starszy i że jestem zawodowym nauczycielem, a mam na co dzień do czynienia ze studentami, trzymam się maksymy, którą ukuł mój nieżyjący przyjaciel, profesor filozofii Henryk Hinz: nie utyskuj na młodzież, bo to jest przedśmiertna odznaka starości.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?