Czytelnia

Historia

Andrzej Friszke

Andrzej Friszke

Czy „Tygodnik Powszechny” był częścią systemu PRL?

Nad książką Romana Graczyka

„Przymusowe obserwowanie, jak to niezbyt pokaźne, policyjne raczej siły niemieckie przez dwa miesiące bezkarnie burzyły Warszawę i mordowały kwiat polskiej młodzieży, a zajęty swymi kłopotami świat przyglądał się temu z roztargnieniem, było bardzo pouczające. Na całe życie wyniosłem naukę, ze nigdy już nie wolno Polsce stawać wśród dziejowej burzy bez sojuszników politycznych i militarnych. Sojuszników zaś ma się nie takich, jakich się sobie wymarzyło w dziecinnym pokoiku, lecz takich, jakich nam zleci sroga dla małych narodów Pani Historia i jej pomocnice, panie Geografia, Ekonomia, Polityka”.

Tak pisał Stefan Kisielewski w liście do paryskiej „Kultury”, wydrukowanym w listopadzie 1958 r. Nie miał on złudzeń wobec komunizmu czy marksizmu, nie brakowało mu też osobistej odwagi. Słowa te oddają doskonale jego myślenie o Polsce, która spłynęła krwią, i po wojnie próbowała trwać w narzuconym podziale świata jako państwo poddane sowieckiej protekcji, której konsekwencją były rządy komunistów w Polsce.

Roman Graczyk w swojej książce Cena przetrwania? SB wobec „Tygodnika Powszechnego” nie przywiązuje wagi do tej sytuacji i tej perspektywy. Jakby nie pamięta, że Polska roku 1945 czy roku 1956 jest krajem, który nadal żyje wojenną traumą, a ta określa wiele ludzkich wyborów, także ludzi „Tygodnika Powszechnego”, takich jak Kisielewski, Stomma i inni. Oni nie widzieli alternatywy geopolitycznej, bo podzielona Europa funkcjonowała nieźle i Zachód nie zamierzał zmieniać tego stanu rzeczy. Dowiodła tego dobitnie jesień 1956 r., kiedy sowieckie czołgi przy bierności świata miażdżyły węgierskie powstanie.

Ahistoryczne pytania

W podzielonej Europie i w Polsce rządzonej przez komunistów ludzie tacy jak Stefan Kisielewski, Stanisław Stomma czy Jerzy Turowicz mogli wybrać kolaborację z reżimem lub emigrację wewnętrzną. Próbowali jednak trzeciej drogi: zaistnienia w ramach systemu, ale bez płaszczenia się przed rządzącymi, z zachowaniem własnej indywidualności i postawy ideowej. Oczywiście, była to droga trudna. Wymagała akceptacji pewnych elementów istniejącej sytuacji, a zakres tej akceptacji był sporny. Patrzący z dalekiego Londynu niezłomny emigrant Stefan Mękarski tak oceniał w 1959 r. koncepcję Stanisława Stommy:

„Autor artykułu [...] akceptując analogię między niewolą pod zaborami a obecną sytuacją polityczną społeczeństwa polskiego i odrzucając powstania oraz martyrologię jako metodę walki z tym położeniem — proponuje równocześnie diametralnie różny aniżeli w latach 1830, 1863 czy 1944 sposób zachowania się, a mianowicie: porozumienie, kompromis, współdziałanie”.

Mękarski nie potępiał tego: „Jest zrozumiałe, że stan faktyczny zmusza społeczeństwo do organizowania swego życia w ramach narzuconego z zewnątrz systemu”. Przestrzegał, że „nie należy z konieczności robić cnoty, a z przymusu twórczej koncepcji”. Idąc po linii „twórczego kompromisu”, dochodzi się bowiem do doktryny Bolesława Piaseckiego i PAX-u.

„Realizm polityczny, choćby najbardziej pozytywistyczny — musi mieć i znać swoje granice. Musi zatrzymać się, gdy grozi zagrożenie istoty osobowości narodowej. Kompromis nie może przerastać w ugodę”1.

1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Historia

Andrzej Friszke

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?