Czytelnia

Jacek Borkowicz

Jacek Borkowicz

Dlaczego przegraliśmy sprawę białoruską?

Michał Kurkiewicz: „Sprawy białoruskie w polityce rządu Władysława Grabskiego”, Neriton, Warszawa 2005, s. 132.

Zarówno tytuł książki, jak i jej szczupła objętość nie zapowiadają syntetycznego ujęcia tematu ani szerokiego nań spojrzenia. Zakres „Spraw białoruskich w polityce rządu Władysława Grabskiego” kojarzy się raczej z suchym opracowaniem, mówiącym o dość wąskim aspekcie działalności pewnego gabinetu, i to rządzącego dość krótko, bo w latach 1924-1925. Już jednak lektura pierwszych stron przynosi miłe zaskoczenie. Ta niepozorna książeczka zarówno swym zakresem, jak i wagą stawianych w niej tez wykracza daleko poza rangę pracy przyczynkarskiej. Można nawet powiedzieć, że w pewnym sensie jest próbą podsumowania kwestii mniejszości białoruskiej w dwudziestoleciu międzywojennym. Jej autor, Michał Kurkiewicz, opisując zaledwie pierwszą połowę pierwszego dziesięciolecia II Rzeczypospolitej, trafnie antycypuje najważniejsze problemy, właściwe dla całego okresu trwania tej formacji państwowej, a nawet i dłużej. Pierwsza połowa lat dwudziestych był to bowiem czas, w którym utrwalone zostały podstawy białoruskiej polityki mniejszościowej Polski międzywojennej. Co więcej, niektóre segmenty ukształtowanego wtedy sposobu widzenia „sprawy białoruskiej” przetrwały do dziś w potocznej świadomości Polaków.

Białoruś pograniczna i uboga

Co najważniejsze — książka napisana jest ciekawie. Zamiast prowadzić czytelnika po dyplomatycznych salonach, Kurkiewicz od razu wrzuca go w egzotyczny wir spraw północno-wschodniego pasa II RP w pionierskich, wczesnych latach dwudziestych. Pełno tu przemytników, bandytów i agentów GPU. Ta galeria typów, jakby wyjętych z kart trylogii Sergiusza Piaseckiego, pojawia się po obu stronach granicy polsko-sowieckiej, niedawno ustanowionej mocą traktatu pokojowego w Rydze (1921). Kilkusetkilometrowa linia była z naszej strony bardzo słabo strzeżona. Brakowało wszystkiego — cytuje Kurkiewicz protokół posiedzenia rządu — ludzi (jeden funkcjonariusz średnio przypadał na kilometr linii granicznej), ale także koni, telefonów, mieszkań, strażnic a nawet obuwia. Szerzyło się pijaństwo, a dezercje za kordon wcale nie należały do rzadkości.

W nocy możliwości pilnowania granicy spadały praktycznie do zera. Nic dziwnego zatem, że regularnie przekraczały ją kilkudziesięcioosobowe nawet grupy przemytników kursujących od Mińska do pogranicznych polskich miasteczek. Były to czasy NEP, taktycznego „kroku w tył” proklamowanego przez bolszewików dla podratowania zrujnowanej wojną i rewolucją gospodarki byłego rosyjskiego imperium. Wygłodniałe niedobitki drobnej burżuazji bogaciły się więc w pośpiechu, korzystając z ograniczonych możliwości, jakie dawała im zmienna w łaskach „robotniczo-włościańska” władza. W Mińsku, stolicy sowieckiej Białorusi, prosperowało państwowe kasyno „Monte Carlo”, zaś sklepy tamtejsze przepełnione były towarami przerzucanymi z Polski, znacznie tańszymi niż towary moskiewskie. Polskie likiery, wódkę, sacharynę dostać można w każdym sklepie. Po grzebienie, wyroby wełniane i inną manufakturę przyjeżdżają kupcy aż z głębi Rosji — donosił cytowany przez Kurkiewicza korespondent wileńskiego „Słowa”. Wszystko to oczywiście pochodziło z przemytu, który to proceder był dyskretnie popierany przez bolszewików. Przemytnicze wyprawy stanowiły przecież nie tylko doskonałą okazję do przerzucania na naszą stronę agentów, lecz przyczyniały się też do pożądanej przez Sowietów destabilizacji polskiego pogranicza.

1 2 3 4 5 następna strona

Jacek Borkowicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?