Czytelnia

ks. Andrzej Draguła

ks. Andrzej Draguła, Dobre narządzie i zły nauczyciel, WIĘŹ 2001 nr 2.

W jaki więc sposób internauta poszukujący – nazwijmy to – wiedzy o Bogu będzie wiedział, co jest prawdą, a co fałszem? Nawigując po tymże wcale niespokojnym oceanie, może natknąć się na tysiące stron, które wyrzuci mu wyszukiwarka po wpisaniu haseł „wiara”, „Bóg” (tu: miliony, jeśli internauta zna języki obce) czy „wieczność”. Jak w tym odnaleźć prawdę? Wiemy, że oficjalne publikacje Kościoła zaopatrzone są uwagi potwierdzające, iż mamy do czynienia z prawda, za którą stoi Kościół. Nie wiem, na ile realny jest pomysł, by w sieci zastosować intermatur podobnie jak w druku stosujemy imprimatur. Zresztą, czy dynamika sieci pozwalająca na natychmiastowe zmiany na stronie, może poddać się tego typu statycznym ograniczeniom? A jak traktować homepages kapłanów? Czy prezentowane na księżowskich stronach poglądy są jego poglądami, czy też stoi za nimi Kościół? Co to jest: urzędowe czy prywatne przepowiadanie Kościoła?

Nie są to tylko teoretyczne problemy. Wiemy, że nie rozwiążą ich dekrety biskupie zobowiązujące ewentualnych autorów stron do przedstawiania ich zawartości do akceptacji. Jak już bowiem wspomniałem, internet to Hyde Park, który kontroli się nie poddaje. Co więcej, to w dużej mierze Hyde Park anonimowy, gdzie można się wypowiadać bez narażenia na bycie rozpoznanym.

Kolejna jedyna szansa

Na zakończenie wyliczenia postulatów na przyszłość Marek Robak pisze w dość imperatywnym tonie: Wszystkich tych nowych rozwiązań katolicy powinni się uczyć i je wykorzystywać. Zdanie to wywołało we mnie największy chyba sprzeciw. Nie chciałbym bowiem, by sugerowało ono jakąś duszpasterską wyłączność. Niedaleko stąd do tezy, iż internet jest jedyną szansą dla Kościoła. Absolutyzowanie jednego tylko środka duszpasterskiego i traktowanie go jako panaceum na wszystkie problemy Kościoła jest z gruntu niewłaściwe i teologicznie niepoprawne, bez względu na to, czy chodzi tutaj o środki nowoczesne, czy tradycyjne. Nie można więc powiedzieć, że Kościół uratuje tylko nowa estetyka albo tylko stara liturgia. Trzeba by bowiem udowodnić, że jedno bądź drugie jest objawione, czyli z Bożego ustanowienia. Jeśli nie, to jest to ni mniej, ni więcej tylko herezja.

Internet musi być traktowany jako jeden ze środków duszpasterskiego oddziaływania przez niektórych i wobec niektórych. Wbrew temu, co pisze Marek Robak, katolicy n i e m u s z ą koniecznie uczyć się tych środków, ponieważ internet (zresztą jak wszystkie inne środki) nie jest do zbawienia koniecznie potrzebny. I żeby było jasne: nie neguję sensowności jego wykorzystywania, a jedynie przypominam, że nie w nim katolik pokłada nadzieję.

Przed kilkoma laty brałem udział w Paryżu w Kongresie Międzynarodowej Katolickiej Unii Prasy. Tematem obrad było zagadnienie miejsca mediów drukowanych w epoce informacji elektronicznej. W trakcie dyskusji ktoś zaproponował formułę, która w moim przekonaniu dobrze pokazuję rolę, jaką powinien spełniać internet, nie tylko zresztą w Kościele, ale w całej kulturze. Powiedziano wówczas, iż internet to bardzo dobre narzędzie i jednocześnie bardzo zły nauczyciel. I trzeba o takiej hierarchii pamiętać. Mówiąc prościej, trzeba sobie wciąż przypominać, kto tu rządzi, kto dla kogo jest mistrzem, kto dyktuje warunki. Żebyśmy nie zapomnieli, że prawdziwe życie jest gdzie indziej.

Co napisawszy, wysyłam pocztą elektroniczną.

ks. Andrzej Draguła
aspekty@zgora-gorzow.opoka.org.pl

poprzednia strona 1 2 3 4 5

ks. Andrzej Draguła

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?