Czytelnia

Cezary Gawryś

Cezary Gawryś, Dobroczynność nie wystarczy, WIĘŹ 2009 nr 7.

Zazwyczaj proponuje się dwa lekarstwa na problem ubóstwa — rozwój gospodarczy i dobroczynność. Czy faktycznie rozwój gospodarczy oznacza rozwiązanie problemu skrajnego ubóstwa? Bynajmniej! Jesteśmy dziś jako społeczeństwo o wiele bogatsi niż trzydzieści lat temu, a ubogich jest jeszcze więcej i są dużo biedniejsi niż byli, bo są wyrzucani z mieszkań, bezdomni, upokorzeni, pozbawieni często dostępu do edukacji, do opieki medycznej, itd. Drugie lekarstwo to dobroczynność. Jesteśmy krajem katolickim. Chlubimy się naszą religijnością i chcemy dawać przykład zlaicyzowanej Europie. Kościół jest w Polsce potężny i w większych miastach rozdaje zupki dla ubogich. I co z tego? Czy to likwiduje ubóstwo, nędzę, bezdomność?

Ojciec Wrzesiński mówił: „Nie! Ani jedno, ani drugie nędzy nie zlikwiduje, trzeba pójść inną drogą”. Trzeba przede wszystkim dostrzec w ludziach ubogich godność człowieka. W każdym człowieku ubogim trzeba dostrzec taką jak my istotę ludzką, która pragnie być zauważona i uszanowana, która chciałaby móc jakoś decydować o swoim losie, która ma zawsze jakąś historię, ma rodziców, przodków, dzieci, ma jakieś marzenia, tęsknoty, pomysły, ma nam od siebie także coś do dania. Człowiek wydziedziczony ze wszystkiego to nie jest jakiś bezwolny przedmiot, któremu my, wspaniali, zaradni i bogaci, możemy dać byle co, przez co jeszcze lepiej się poczujemy — i sprawa załatwiona. Nie! My musimy się spotkać z najuboższym i wykluczonym jak człowiek z człowiekiem. Jak to robić? To już zależy od naszej wyobraźni.

Mamy dzisiaj w Polsce szeroko rozwiniętą dobroczynność. Muszę tu jednak opowiedzieć o pewnym swoim przeżyciu. W Warszawie jest kilka stołówek dla bezdomnych, jedną z nich prowadzą zakonnicy, wspaniałe zgromadzenie, które budzi mój ogromny szacunek swoją pracą duszpasterską, posługą konfesjonału i służbą potrzebującym, m.in. uzależnionym od alkoholu. Mają swój klasztor w samym sercu stolicy. W samo południe otwierają drzwi — bezdomni i ubodzy mogą zjeść ciepły posiłek. Już mniej więcej od godziny dziewiątej rano na ulicy przed drzwiami do klasztoru zaczyna się ustawiać kolejka, wzdłuż chodnika, akurat w miejscu, gdzie jest przystanek autobusowy. Często tamtędy przejeżdżam. Co parę minut powtarza się ta sama sytuacja: zatrzymuje się autobus, z jednej strony za szybą siedzą pasażerowie, z drugiej strony stoi kolejka tych biedaków, którzy czekają na otwarcie darmowej stołówki, żeby zjeść swój jedyny posiłek dnia. I tak się patrzymy sobie twarzą w twarz. Ja odwracam wzrok, bo widzę, że oni są zawstydzeni. To twarze normalnych ludzi, o ciekawych rysach, skupione, wrażliwe, inteligentne. Czekają cierpliwie i pokornie, przez kilka godzin. Wystawieni na pokaz, jakby napiętnowani. Dobroczynność płynąca z najlepszych pobudek jednocześnie ich upokarza, wyklucza. Jak to robić inaczej? Żeby pomagać, ale nie upokarzać?

Ojciec Wrzesiński znalazł się pewnego dnia, w 1957 roku, w obozowisku dla bezdomnych rodzin w Noisy-le-Grand pod Paryżem, gdzie żyło kilka tysięcy osób z dziećmi, w strasznych warunkach, w zimnie, błocie i nędzy, wśród wzajemnej agresji i przemocy. Działało tam kilkadziesiąt organizacji dobroczynnych, które rozdawały tym ludziom używane ubrania i przeterminowane, nadpsute produkty żywnościowe. Pierwsza rzecz, jaką zrobił ojciec Wrzesiński, to powiedział: „Dość z dobroczynnością! Koniec z darmowym rozdawnictwem! Będziecie zarabiać i płacić”. Ludzie się oburzali: „To jakiś szaleniec! Wariat! On chce nas zniszczyć!” Tymczasem on był prorokiem.

poprzednia strona 1 2 3 następna strona

Cezary Gawryś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?