Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski

Dwie siostry

Moje rozważania będą zmierzać do pewnej interpretacji naszej współczesnej kultury i pewnego pomysłu na rozumienie współczesnej sztuki, ale chciałbym je zacząć od czegoś znacznie prostszego i pozornie oderwanego od krytyki artystycznej czy kulturoznawstwa w ścisłym sensie. Chodzi mi o szczególne doświadczenie, reprezentujące symbolicznie — jak mi się wydaje — naszą, ludzką sytuację w świecie, opisane lapidarnie w opowiadaniu zatytułowanym Numery, od którego zaczęła się kariera jednej z najgłośniejszych polskich pisarek mojego pokolenia, Olgi Tokarczuk. Jego bohaterka, która pracuje jako pokojówka w hotelu w Londynie, opowiada tam w pewnej chwili tak:

„Najgorzej jest z kobietami. Kobiety zostawiają po sobie więcej śladów i chodzi nie tylko o to, że zapominają drobiazgów. One instynktownie próbują przerabiać hotelowe pokoje na namiastki domów. Ukorzeniają się, gdzie tylko mogą, jak niesione wiatrem nasiona. W hotelowych szafach wieszają jakieś zapiekłe tęsknoty; w łazienkach, w sposób bezwstydny, zostawiają swoje pożądanie i opuszczenie. Na szklankach i ustnikach papierosów lekkomyślnie porzucają ślady swoich ust; w wannie włosy. Podłogi zasypują talkiem, który, jak zdrajca, odkrywa tajemnicę śladów ich stóp. Niektóre z nich, kładąc się spać, nie zmywają makijażu i wtedy poduszka, ta hotelowa chusta Weroniki, pokazuje mi ich twarze. Nie zostawiają jednak napiwków. Do tego potrzebna jest pewność siebie mężczyzn. Dla mężczyzny świat jest bowiem zawsze bardziej bazarem niż teatrem. Oni wolą za wszystko zapłacić, nawet na zapas. Tylko wtedy są wolni, gdy płacą1.”

Piętnaście lat po opublikowaniu Numerów ta sama autorka napisze powieść pt. Bieguni, gdzie kondycję współczesnego człowieka przyrówna do sposobu życia tytułowych biegunów, członków sekty, obawiających się bezruchu jako stanu, w którym może dopaść ich Szatan (Tokarczuk twierdzi, że o rzeczywistym istnieniu podobnej sekty opowiadał jej ktoś w Moskwie). Jeśli dobrze rozumiem, ruch to jest: podróż, zmiana oraz choćby namiastka domu a więc swojskość, bezpieczeństwo to dwa składniki, potrzebne człowiekowi do życia. „Żądza nowości” (jak to ujął w encyklice Rerum novarum Leon XIII) oraz „żądza stałości”. Poszukujemy nowych bodźców i zarazem poczucia bezpieczeństwa. Wykrawamy z przestrzeni jakiś jej fragment, organizujemy go po swojemu i powiadamy: „tu jest mój dom (na zawsze albo na chwilę), tu jestem u siebie, tu jestem wolny”. Po czym opuszczamy go fizycznie lub tylko myślami żeby doświadczyć tego, co nieznane, nieoswojone, obce, wobec czego nasza wolność ulega ograniczeniu, nie sposób bowiem być wolnym wobec tego, czego nie da się do końca przewidzieć, a więc i okiełznać. Nieraz dzięki tym wyprawom poszerzamy granice domu (przestrzeni oswojonej). Zawsze jednak pozostaje jakieś ubi leones.

[...]

Kulturę tworzą zastane zwyczaje, reguły, normy, procedury, wreszcie przedmioty, które oswajają rzeczywistość, godzą człowieka ze światem. Ale, jak pisze Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus (par. 50): „Jeżeli jednak jakaś kultura zamyka się w sobie i przejawia tendencję de utrwalania przestarzałych obyczajów, odrzucając jakąkolwiek wymianę i konfrontację dotyczącą prawdy o człowieku, to grozi jej jałowość i upadek”. Poczucie absolutnego bezpieczeństwa, płynącego z przewidywalności zdarzeń, po pewnym czasie nuży i dusi; choć z kolei konieczność nieustannego konfrontowania się z tym, co nieznane, w jeszcze krótszym czasie przeraża i dezintegruje. To dlatego podróżujące „kobiety [...] próbują przerabiać hotelowe pokoje na namiastki domów”, a mężczyźni zostawiają tam napiwki. Miejsce człowieka znajduje się między skrajnościami. Powiedzmy to wyraźnie: między tym, co tradycjonalne (dom), i tym, co nowatorskie (podróż).

1 2 3 4 5 6 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?