Czytelnia

Grzegorz Pac

Grzegorz Pac, Dzwon, WIĘŹ 2006 nr 11.

Legenda mówi, że nowogrodzki dzwon nigdy nie dotarł do Moskwy. Gdy wojska Iwana przejeżdżały przez góry Wałdaj, dzwon wypadł z sań i rozbił się na setki drobnych kawałeczków. Za sprawą jakiejś tajemnej siły fragmenty dzwonu zamieniły się w malutkie dzwoneczki o cudownym brzmieniu. Miejscowa ludność zebrała je i na ich wzór zaczęła odlewać „wałdajskie dzwoneczki”, które przypominać miały o sławie i wolności Wielkiego Nowogrodu.

Nie jest łatwo usłyszeć głos wolnej Rosji. Pobrzmiewa on cicho, przez wieki zagłuszany. Zwłaszcza my, Polacy, wolimy go nie słyszeć – łatwiej nam traktować Rosję jako synonim „azjatyckości” i despotyzmu, niż dostrzegać jej wolnościowe tradycje. A przecież byli i dekabryści, i narodnicy, był Puszkin i Hercen ze swym „Kołokołem” („Dzwon”). Trzeba uwagi, aby obok Rosji despotycznej dostrzec Rosję wolną. Rosję Sołżenicyma i Sacharowa. Rosję Kowaliowa i... Politkowskiej.

Anna Politkowska trafiła do Czeczenii właściwie przez przypadek. Redakcja „Nowej Gaziety” wysłała ją tam, bo nie była reporterem wojennym. Nie interesowały ją ruchy wojsk, ale życie ludzi. Opisywała cierpienia żyjących w nędzy mieszkańców republiki, opowiadała o głodzie, o zburzonych domach, o obozach uchodźców. Opisywała znęcanie się nad jeńcami, torturowanie cywilów, handel zwłokami, okrucieństwo wojsk rosyjskich i prorosyjskich władz Czeczeni. Szybko zyskała zaufanie Czeczenów, choć przecież nie ukrywała także okrucieństwa bojowników. Zyskała też nienawiść wielu, zwłaszcza armii, której nadużycia, nie tylko w Czeczenii, bezlitośnie piętnowała.

We wstępie do swej książki „Druga wojna czeczeńska” Politkowska pisała: Często słyszę wciąż jedno i to samo pytanie: No i po co o tym pisać? Po co nas straszyć? Do czego nam to potrzebne? Jestem pewna, że potrzebne. Z jednego prostego powodu – ta wojna dzieje się obok nas i tak czy inaczej będziemy za nią odpowiadać... A wtedy nie da się wykręcić klasycznym, sowieckim tłumaczeniem: nie byłem, nie należałem, nie uczestniczyłem, nie widziałem... Musicie się dowiedzieć! Ta wiedza uchroni was przed cynizmem. I przed rasizmem, czyli przed grząskim bagnem, w które coraz szybciej stacza się nasze społeczeństwo.

Prawdziwa historia nowogrodzkiego dzwonu różni się jednak od legendy. Dzwon wiecowy dojechał do Moskwy, gdzie został przetopiony i zawisł na Kremlu, aby po wsze czasy upamiętniać triumf nad Nowogrodem Wielkim. Nie miał jednak dobrej sławy – był dzwonem alarmowym, moskwianie zwali go: „wzbudzający trwogę”. Wedle legendy ów dzwon, bijąc sam z siebie, miał zapowiadać wielkie nieszczęście.

7 października, gdy prześladowania Gruzinów trwały w najlepsze, zamordowana została Anna Politkowska. Jej śmierć była szokiem dla światowej opinii publicznej. Kondolencje rodzinie złożył George Bush, Tony Blair mówił o wstrząsającym zabójstwie, o rzetelne śledztwo apelowały ministerstwa spraw zagranicznych Niemiec, Francji i Polski. Zbrodnię potępiły Rada Europy i OBWE. Milczał tylko Kreml.

Władimir Putin łudził się jednak, jeśli myślał, że sprawa przejdzie bez echa. O Politkowską zapytał go w rozmowie telefonicznej Bush. Gdy przyjechał do Niemiec rozmawiać o gazowych interesach, pytanie o zamordowaną dziennikarkę usłyszał z ust Angeli Merkel, a wkrótce potem, w Lahti, o to samo pytali go inni przywódcy Unii Europejskiej. Putin nie spodziewał się też zapewne, że w Niemczech o Politkowskiej pamięta opinia publiczna; rad-nierad musiał oglądać Niemców z portretami zamordowanej dziennikarki. Wreszcie w trakcie tej samej wizyty zmuszony został, aby po raz pierwszy, trzy dni po zabójstwie, publicznie wypowiedzieć się w tej sprawie – dopiero niemieccy dziennikarze postawili mu pytanie o śmierć Politkowskiej; nie odważył się go zadać żaden z ich rosyjskich kolegów.

poprzednia strona 1 2 3 następna strona

Grzegorz Pac

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?