Czytelnia

Andrzej Friszke

IPN — niezależność mimo wszystko

Dyskutują historycy: Antoni Dudek (UJ, doradca prezesa IPN, b. naczelnik Wydziału Badań Naukowych IPN), Andrzej Friszke (Instytut Studiów Politycznych PAN, Collegium Civitas, członek Kolegium IPN), Krzysztof Jasiewicz (ISP PAN) i Paweł Machcewicz (ISP PAN, prorektor Collegium Civitas, b. dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN) oraz Tomasz Wiścicki („Więź”)

„Więź”: W krótkich dziejach IPN zaczyna się właśnie nowy etap. Zakończyła się przedłużona pierwsza kadencja władz Instytutu, towarzyszą temu dalsze zmiany personalne, w Sejmie trwają prace ustawodawcze, które zadecydują o formule dalszego funkcjonowania tej instytucji. Jest to dobry moment, żeby zająć się pierwszym, właśnie zakończonym etapem, z którym trzech z Panów miało sporo do czynienia, i spróbować sformułować wnioski z niego wynikające.

IPN powstał jako instytucja państwowa, pełniąca trzy funkcje, czemu odpowiada trójdzielna struktura organizacyjna. Po pierwsze, mamy więc archiwum, które przejęło dokumenty wytworzone przez komunistyczne służby specjalne. Po drugie, IPN prowadzi działalność naukowo-edukacyjną dotyczącą najnowszej historii Polski, jej zniewolenia przez totalitaryzmy i postaw wobec nich — temu służy Biuro Edukacji Publicznej. Po trzecie wreszcie — IPN ma ścigać zbrodnie popełnione przez totalitarne reżimy na obywatelach polskich i stąd w Instytucie pion śledczy. Jaka generalna wizja ideowa stanęła u podstaw stworzenia IPN w takim kształcie i czy ta wizja była realizowana?

Andrzej Friszke: Instytut powstał jako swego rodzaju kontynuacja i wydatne poszerzenie działającej wcześniej Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, która po upadku komunizmu zajęła się także zbrodniami tego systemu. Sejm uznał, że prócz śledztw w sprawie zbrodni jest potrzebna instytucja, która zgromadzi w jednym miejscu archiwa służb specjalnych oraz będzie nadawać status pokrzywdzonym osobom represjonowanych w okresie rządów komunistycznych, a także zajmie się szeroką edukacją społeczeństwa. Z takiego zamysłu — skoncentrowania wielu różnych funkcji dotyczących pamięci historycznej narodu i jego zmagań z systemami totalitarnymi — wyrósł Instytut Pamięci Narodowej i jego trzy piony.

Powstał jako instytucja o charakterze państwowym, ponadpartyjnym, co znajdowało praktyczny wyraz już w sposobie powołania Kolegium, którego jestem członkiem od początku. Skupia ono osoby rekomendowane przez ówczesne kluby parlamentarne — Akcji Wyborczej Solidarność, Unii Wolności, PSL i SLD — niemogące zarazem należeć do jakiejkolwiek partii. Także procedura powoływania prezesa została tak określona, by nie był on reprezentantem jakiejś orientacji politycznej, ale — dobra ogólnego.

Było to cenne również dlatego, że dla pewna część opinii publicznej i spektrum politycznego miało trudności z uznaniem bezprawia systemu komunistycznego również w latach późniejszych — po śmierci Stalina. Z różnymi trudnościami i oporami zostało to w końcu uznane. Formuła IPN została zaakceptowana przez całe spektrum życia politycznego.

Werdykty Instytutu jako instytucji narodowej, państwowej powinny wyrażać to, co państwo swoim majestatem może zaakceptować, podkreślić, uzasadnić. Szczególnie dotyczy to statusu pokrzywdzonych oraz funkcji śledczych, choć Instytut oczywiście nie sądzi, ale kieruje sprawy do sądów.

Paweł Machcewicz: Instytut rzeczywiście jest w jakiejś mierze kontynuacją Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, ale moim zdaniem w większym stopniu jest tworem nowym. Jego powstaniu towarzyszyły wielkie kontrowersje — mniej polityczne, bo w parlamencie była większość na rzecz ustawy o IPN, ale bardziej w debacie publicznej. Sama idea Instytutu była bardzo ostro atakowana przez część środowisk lewicowo-liberalnych.

Ustawa o IPN nawiązuje do ustawy niemieckiej tworzącej tak zwany urząd Gaucka — stamtąd zaczerpnięto zasady otwarcia archiwów czy udostępniania dokumentów pokrzywdzonym. Natomiast w polskim wydaniu wyjątkowa jest skala działania Instytutu i jego rozległe funkcje. W żadnym innym kraju postkomunistycznym nie ma instytucji, która by łączyła funkcje śledcze, badawczo-edukacyjne i archiwalne. Na przykład urząd Gaucka nie ma żadnych funkcji śledczych. Instytut zajmuje się nie tylko okresem komunizmu, ale także całą II wojną światową.

W ciągu tych pięciu lat, które obfitowały i w sukcesy, i w porażki, dwie wartości udało się zachować. Po pierwsze — apartyjność, a nawet wręcz apolityczność. W polskich warunkach to się często nie udaje, natomiast Instytut był niezależny od sił politycznych. To jest oczywiście zasługą prezesa Leona Kieresa, ale i Kolegium oraz ludzi, którzy stworzyli IPN. Po drugie — ścierały się w nim różne poglądy. Jedne były w pewnych momentach bardziej widoczne, w innych mniej, ale było tam miejsce dla pluralizmu, wolności badań naukowych, wewnętrznej wolności słowa, mimo różnych ataków ze strony niektórych gazet, że IPN głosił jedną, skrajną wizję historii.

Antoni Dudek: Generalnie zgadzam się z tym, co powiedzieli Andrzej Friszke i Paweł Machcewicz. Choć nie można powiedzieć, że w IPN nie było polityki i partyjności, to jednak — jak na standardy polskiego życia publicznego — skala obecności tej polityki była znacząco ograniczona. Pluralizm poglądów, który w Instytucie panuje, jest rzeczywiście ogromną wartością, co nie znaczy, że są w nim reprezentowane wszystkie opcje. Nie wynikało to z decyzji władz Instytutu, tylko z tego, że niektóre osoby same się wykluczyły z możliwości uczestnictwa w jego pracach przez nieustanne krytykowanie i traktowanie go jako instytucji propagandowej — mam tu na myśli przede wszystkim środowiska lewicy postkomunistycznej. Tego problemu się nie rozwiąże, jak długo w polskim życiu publicznym będzie środowisko prezentujące tak diametralnie odmienny punkt widzenia na to, co działo się przez czterdzieści lat po wojnie. Oni nigdy nie zaakceptują samego założenia ideowego, który przyświecało powołaniu Instytutu Pamięci Narodowej. Nie znaczy to, że w przyszłości nie widziałbym w IPN miejsca dla osób, które mają poglądy wyraźnie lewicowe, natomiast — będąc demokratami — mają jednoznaczny pogląd na powojenne czterdziestolecie.

P. Machcewicz: Krytyka stosunku Instytutu do PRL wychodzi przede wszystkim ze środowisk postkomunistycznych, chcę natomiast przypomnieć, że równie gwałtowne, a może i gwałtowniejsze zarzuty pod adresem IPN padały ze strony środowisk związanych z Ligą Polskich Rodzin czy z „Naszym Dziennikiem” — przede wszystkim w okresie sprawy Jedwabnego. Oskarżano IPN wręcz o stanowisko antypolskie. Przez pięć lat pracy odkładałem sobie wycinki prasowe z atakami na Instytut na dwie kupki — na jedną te z „Naszego Dziennika” i innych pism prawicy narodowej, a na drugą publikowane w „Trybunie”, „Dziś”, pismach kombatantów Gwardii Ludowej. Myślę, że obie można by było porównać ze sobą zarówno pod względem objętości, jak i ostrości używanego języka.

Krzysztof Jasiewicz: Mam wielki szacunek i podziw dla grupy ludzi, która stworzyła IPN. Myślę, że jest to jest jedna z najważniejszych wartości III Rzeczypospolitej, wręcz jej sztandarowa instytucja, mimo różnych niedociągnięć czy pewnych zastrzeżeń personalnych, na przykład wynikających z klucza partyjnego przy wyborach. Zespół IPN potrafił rozwinąć skrzydła, podejmując mnóstwo ciekawych inicjatyw i koncepcji badawczych.

Teraz z rosnącym niepokojem patrzę na to, że jedna partia usiłuje zawładnąć wszystkim i byłoby katastrofą dla IPN, gdyby on się temu poddał. Prezes IPN chodził na konsultacje do Przemysława Gosiewskiego — jest to po prostu hańba. To nie w partyjnych gabinetach mają zapadać ustalenia dotyczące działania Instytutu, to nie jest instytucja jednej partii. Każda partia będzie potem usiłowała przy niej pomajstrować, tym bardziej że istnieje naturalna przeciwstawność celów naukowych i politycznych. Politycy widzą historię jako narzędzie uprawiania polityki, my ją widzimy jako narzędzie, które ma nam pokazać złożoność świata i prawdę o nim.

A. Dudek: Czuję się wywołany do tablicy, bo jestem doradcą prezesa, o którym przed chwilą była mowa. Chciałbym zwrócić uwagę na to, że w Sejmie trwają prace legislacyjne nad nowelizacją ustawy o IPN. Różne partie złożyły swoje projekty, a prezes ma oczywiście pogląd na to, jak ta ustawa powinna wyglądać i w związku z tym spotyka się z różnymi politykami. Zresztą w przeszłości Leon Kieres też się spotykał z politykami. Oczywiście, gdyby spotkania z przewodniczącym największego klubu w Sejmie polegały na instruowaniu prezesa i gdyby Pan profesor miał na to jakieś dowody, to mógłbym się z Panem zgodzić, że to byłoby skandaliczne.

K. Jasiewicz: Mam na myśli spotkania prezesa z politykami jeszcze przed powołaniem na to stanowisko.

A. Dudek: Kandydat na prezesa rozmawiał z przywódcami kilku partii, odbył też spotkania z całymi klubami poselskimi. Tego rodzaju rozmowy są normalną praktyką w systemie demokratycznym i poprzedzają wybór na najważniejsze stanowiska państwowe. Jak na sytuację w dzisiejszym Sejmie, wybór Janusza Kurtyki stanowił modelowy przykład nominacji ponadpartyjnej. Prezes IPN został wybrany przytłaczającą większością głosów w tym rozbitym Sejmie — to jest jedyny znany mi przypadek poważnego głosowania, kiedy PO i PiS udzieliły poparcia niemal w całości. Do tego dołączyły się jeszcze LPR i PSL. To wydaje mi się znakomitym rezultatem.

K. Jasiewicz: Ta jednomyślność nie wynikała z wysokich ocen dorobku naukowego, rozległości zainteresowań bądź autorytetu kandydata w środowisku, lecz była funkcją pewnych mechanizmów towarzysko-politycznych. Głośno było, iż p. Kurtyka jest wcześniejszym nieoficjalnym kandydatem PO na stanowisko prezesa IPN. Poparcie innych partii wzięło się natomiast z faktu, że pozostawały one w nieformalnej koalicji z PiS. Prezesa tak ważnej dla życia publicznego instytucji apolitycznej powinno jednak wybierać środowisko naukowe spośród najwybitniejszych kandydatów o autentycznie wielkim dorobku naukowym i autorytecie. Oczywiście jest to utopia, ale taką samą utopią jest przekonanie, że nasza dyskusja wpłynie na kształt IPN. Gdyby posłużyć się moim schematem, prezesem IPN zostałby zapewne prof. Andrzej Paczkowski lub ktoś podobnego formatu.

Dodam, że kandydat przed wyborem z pewnością nie powinien rozmawiać z politykami w zaciszu ich gabinetów, lecz winien to robić jawnie, na forum Sejmu lub jego komisji, tam każdy może przyjść i zadać mu dowolne pytanie. Zupełnie czymś innym są indywidualne spotkania urzędującego prezesa z politykami różnych opcji w sprawie nowelizacji ustawy o IPN, chociaż i tu komisja byłaby też lepszym miejscem, jeśli zależy nam na apolityczności.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Andrzej Friszke

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?