Czytelnia

Dialog chrześcijańsko-muzułmański

Jacek Borkowicz

Islam u bram, Dyskutują: Janusz Danecki, Andrzej Talaga, Wojciech Jagielski, Bronisław Wildstein, WIĘŹ 2003 nr 3.

J. Danecki: To jest normalna tendencja, która się pojawia wszędzie. Nie wiem, czy Polacy chcieliby, żeby ich prezydentem był muzułmanin.

B. Wildstein: Ale kiedy emigrują do USA czy do Francji, nie tworzą grup, których celem jest przejęcie władzy.

J. Danecki: Większość muzułmanów w diasporze też ich nie tworzy. Są takie grupy, rzeczywiście, ale to wynika właśnie z narastającego konfliktu.

— Jaka powinna być reakcja Zachodu na islamski fundamentalizm?

A. Talaga: Wydaje się, że jest między nami zgoda co do tego, że albo fundamentalizm jako całość, albo jego główne nurty są zagrożeniem dla Zachodu, co więcej — także dla Polski. Jak się wobec niego zachowywać? Wchodzi tutaj w grę albo opcja militarno-interwencyjna, albo opcja dyplomatyczna, albo ponadpolityczne promowanie wartości demokracji, praw człowieka, swobody wypowiedzi. Jeśli chodzi o tę ostatnią możliwość, wypada zauważyć, że rozwój oświaty w społeczeństwach islamskich nie wpływa tam na łagodzenie napięć i wyciszanie nurtów radykalnych. Radykalizm islamski szerzył się przede wszystkim na świeckich uniwersytetach, które na przykład w Egipcie były jednym z głównych bastionów fundamentalizmu. W Turcji, gdzie w miarę funkcjonują wartości demokratyczne, około 80% społeczeństwa nie akceptuje amerykańskiego modelu demokracji.

W. Jagielski: Myślę, że stwierdzenie, iż Turcy odrzucają amerykański model demokracji, jest nieporozumieniem. My rozumiemy, na czym polega amerykańska demokracja, a to, co oni odrzucają — jak podejrzewam — nie ma się nijak do tego, czym ona naprawdę jest. Dla nich po prostu wszystko, co amerykańskie, ma pejoratywne znaczenie i od razu jest odrzucane.

B. Wildstein: Obawiam się relatywizacji, która prowadzi do tego, że odmawiamy sobie prawa osądu innych kultur — i w konsekwencji prawa do obrony własnej. A taki totalny relatywizm kulturowy pojawia się właśnie na Zachodzie. Mnie raczej przeraża to, co widzę, czyli słabość Europy. Zdumiewa mnie, gdy widzę, jak pozwala się na to, by kontrolę nad tymi społecznościami muzułmańskimi w zachodniej Europie przejmowały ośrodki fundamentalistyczne, które jednoznacznie deklarują chęć destrukcji porządku, w jakim znalazły azyl. Co więcej — kraje zachodnie dopłacają do wymierzonej w siebie aktywności. Zdumiewa mnie, gdy widzę, jak pozwala się tym ludziom robić manifestacje, w których nawołują oni do zabicia Salmana Rushdiego. Jeżeli organizujemy swój świat według określonych zasad, które są fundamentem naszej kultury, to ci, którzy przybywają do nas, aby korzystać z jej owoców, również muszą go zaakceptować.

Nie wydaje mi się, żeby istniały w tej sprawie proste rozwiązania. Przykładem jest diabelska alternatywa, która stoi przed Stanami Zjednoczonymi w wypadku Arabii Saudyjskiej. Zarzuca się Amerykanom, że popierają ten paskudny reżim, ale jaką mają alternatywę? Czy mieliby opuścić bliskowschodniego sojusznika? Przecież nie mają ich zbyt wielu Z drugiej strony wydaje mi się, że teraz Ameryka powinna mniej rozumować w kategoriach swojego krótkowzrocznie pojmowanego interesu narodowego: mamy sojusznika, więc go wspieramy; a bardziej widzieć sytuację geopolityczną w dłuższych cyklach czasowych i dostrzegać niebezpieczeństwo wspierania ponurych despotów, którzy doprowadzają do ludność do nędzy, wywołują jej frustracje i otwierają przestrzeń działania dla niszczycielskich rewolucji w tamtym regionie, dokonywanych pod hasłami islamizmu.

W. Jagielski: To jest ważne, bo wydaje mi się, że jeden z głównych zarzutów wobec Ameryki, czy w ogóle wobec Zachodu, którym i my jesteśmy, zawiera się w oskarżeniu, że my rozgrywamy w Azji własne interesy. Nawet organizacje humanitarne tak są tam traktowane. Na scenie politycznej Trzeciego Świata jest zresztą masa postaci, do których stosunek Zachodu jest w oczach jego krytyków przykładem klinicznej wręcz hipokryzji. Na przykład Saddam Husajn, który w 1979 roku, zachęcany przez Zachód, napadł na Iran i był wtedy sojusznikiem, później przestał nim być, później był nim znowu, został najechany w 1981 roku, ale go zostawiono na tronie (nie wiadomo do dzisiaj, z jakiego powodu), dzisiaj znów jest zły Krytycy Zachodu mogą więc szermować dziesiątkami nazwisk i tutaj pożądana byłaby pewna konsekwencja w zachowaniach całego bloku zachodniego, nie tylko Ameryki.

J. Danecki: Jedynym wyjściem w takim wypadku byłoby stwierdzenie, że owszem, jesteśmy dwuznaczni, ale nie mamy alternatywy, jak mówił o tym redaktor Wildstein: jest spokój w Arabii Saudyjskiej, natomiast w Iraku mamy wielkie zagrożenie i dlatego musimy dokonać ataku. Wiem, że ten pragmatyzm brzmi troszeczkę niemoralnie, ale niestety, jeszcze gorszym rozwiązaniem byłoby uzasadnianie interwencji sankcjami moralnymi. Ogłaszanie, że Saddam Husajn jest niemoralny, a my jesteśmy w porządku, gdy tymczasem naprawdę tak nie jest i wszyscy to widzą (co się dzieje z Koreą Północną?), budzi w świecie islamu absolutny sprzeciw.

opr. Jacek Borkowicz

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9

Dialog chrześcijańsko-muzułmański

Jacek Borkowicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?