Czytelnia

Sekularyzacja

Cezary Gawryś, Jak z młodzieżą rozmawiać o Bogu?, WIĘŹ 2003 nr 5.

W młodszych klasach, gdzie była stosunkowo duża frekwencja (w klasach maturalnych na religię zapisana była już tylko połowa, a przychodziło jeszcze mniej), na ogół przeszkadzał mi cały czas lekki „szumek”. Pamiętam jednak parę sytuacji, kiedy zrobiła się absolutna cisza. Był to dla mnie zawsze sygnał, że jakimś słowem, myślą czy pytaniem „trafiliśmy w dziesiątkę”, to znaczy dotknęliśmy jakiegoś ważnego dla nich problemu. Kiedyś przeprowadzaliśmy analizę strukturalną ewangelicznej opowieści o uczcie u faryzeusza Szymona. We wstępie nawiązałem do uczty jako biblijnego obrazu szczęścia wiecznego i odwołałem się do uniwersalnego doświadczenia wieczornego posiłku, kiedy to wszyscy członkowie rodziny, po trudach dnia, spotykają się przy jednym stole i, jedząc smaczne rzeczy, z miłością i zaufaniem dzielą się ze sobą swoimi przeżyciami, osiągnięciami i porażkami, marzeniami i troskami... Czy może być większe szczęście? – zapytałem retorycznie. Zrobiła się cisza. O co chodzi? – pomyślałem. Wreszcie jakiś śmiałek (chłopak, który zwykle lubił błaznować) stwierdził ponuro: u mnie tak nie jest...

Kiedy indziej opowiadałem uczniom o pewnym własnym przeżyciu. Otóż autobus, którym jechałem, zatrzymał się na przystanku tuż obok kolejki bezdomnych i bezrobotnych czekających na otwarcie darmowej stołówki prowadzonej przez kapucynów, a ja mimowolnie patrzyłem przez szybę na smutne twarze tych zwyczajnie wyglądających ludzi, myśląc, że i ja mógłbym być jednym z nich... W rozgadanej zwykle klasie zrobiła się grobowa cisza.

Nie zapomnę, jak pod koniec lekcji o Ośmiu Błogosławieństwach jeden z chłopaków wykrzyknął: „To bez sensu! Dzisiaj tak się nie da. Błogosławieni, którzy mają pieniądze...” Myślę, że nie był to z jego strony cynizm, raczej wyraz bólu i protestu.

Pouczające było też dla mnie doświadczenie całego cyklu lekcji w klasach maturalnych – o miłości małżeńskiej i katolickiej etyce seksualnej. Bałem się podjęcia tego tematu, wiedząc, jakie budzi kontrowersje. Chciałem podejść do sprawy pozytywnie, a nie od strony zakazów. Jako punkt wyjścia przyjąłem więc „teologię ciała” Jana Pawła II. Mówiłem, jak piękną rzeczą jest pożycie seksualne będące wyrazem wzajemnego, bezwarunkowego oddania kochających się, wiernych sobie małżonków. Nie było żadnej reakcji... Czułem, że rzucam kulą w płot. W końcu postanowiłem podejść od innej strony. Słuchajcie – powiedziałem – małżeństwo to jest droga niesłychanie trudna, po latach człowiek poznaje bez reszty własną nędzę i słabości współmałżonka, przychodzi zniechęcenie, i w takiej sytuacji budowanie jedności graniczy z cudem. Właśnie dlatego potrzebny jest Chrystus, czyli bezinteresowna życzliwość, przebaczenie, cierpliwość, modlitwa i łaska. Dlatego warto jeszcze przed ślubem Jemu zaufać, przyjąć Jego twarde warunki, zaprosić Go do nas dwojga... Od tego momentu w lekcjach nastąpił jakby przełom. Otworzyli się, zaczęli się wypowiadać i nagle zwiększyła się frekwencja. Zrozumiałem, że idealny obraz małżeństwa, jaki zaserwowałem im na początku, zbyt kontrastował z ich trudnym życiowym doświadczeniem (wielu z nich miało rozwiedzionych albo skłóconych rodziców), natomiast sam temat okazał się dla nich niesłychanie ważny. Doszło do tego, że na początku lekcji przez parę tygodni odmawialiśmy specjalną modlitwę o spotkanie na drodze życia tej jedynej osoby, na którą warto czekać.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Sekularyzacja

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?