Czytelnia

Małżeństwo i rodzina

Psychologia a duchowość

Bogdan Białek

Jezus w gałęziach cytrynowca

W moim domu rodzinnym o szczęściu się nie rozmawiało. Owszem, czasami słyszałem, jak mówiono, że ten lub ta „mieli szczęście”. Oznaczało to, że — dziwnym trafem, bo zawsze mówiono to z podziwem i ze zdziwieniem — coś komuś SIĘ UDAŁO. Czyli: żadnym wysiłkiem własnym, ale nieoczekiwanie, niespodziewanie, nadzwyczajnie wydarzyło się COŚ dobrego i przyjemnego.

Oto przykład: zdarzyło się to na początku lat pięćdziesiątych. Zbliżały się święta wielkanocne. W domu nie było nic. To znaczy, nic — poza nami, pięciorgiem dzieciaków i dwojgiem rodziców, żyjących w dwóch pokojach w amfiladzie bez tak zwanych wygód (mam na myśli WC i łazienkę, a także CO). Nie było więc nic. I mama wracała skądś z moim starszym bratem. Musieli przejść przez gruzy, pozostałości powojenne, których wtedy w naszym mieście nie brakowało. Gruzy były porośnięte krzakami. Brat odszedł „na stronę” i się potknął. Okazało się, że o teczkę. Wielką wypchaną teczkę. Były w niej kilogramy mięsa, w słojach litry krwi, oprócz tego noże, maszynka spirytusowa, a także pół litra wódki. Jakiś nielegalny rzeźnik wracał z również nielegalnego uboju żywca i po drodze zgubił całe swoje wynagrodzenie w naturze. Pewnie był pijany. A my byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy szczęście. Święta zapowiadały się naprawdę świątecznie. Tylko że ja wtedy nauczyłem się i zapamiętałem tę naukę do dzisiaj: twoje szczęście, to czyjeś nieszczęście. Bo w tamte święta, gdy naszej rodzinie przypadło w udziale tak wielkie szczęście, ja co jakiś czas myślałem, jak ten nielegalny rzeźnik musi żałować, że się upił i stracił przez to swoje wynagrodzenie. Może jego rodzina nie miała co jeść w te święta? On nie miał szczęścia. I jego rodzina też w związku z tym. A może on nie miał rodziny? Kto to wie.

Inne zdarzenie. W naszej dzielnicy chodził tam i siam, zarabiając na życie, ostrzyciel noży zwany Bródką, a to z powodu śmiesznie wykrzywionej dolnej szczęki. Jako małe dzieci bardzośmy mu dokuczali, przedrzeźniając jego mowę oraz szydząc z wyglądu. Pewnego razu nasze zachowanie okrutnie go zdenerwowało. Rzucił się za naszą gromadką w pościg. Dzieciaki się rozpierzchły, a on upatrzył sobie na ofiarę właśnie mnie. Pędził za mną z morderczą żądzą, co było widać, słychać i czuć. Wpadłem do klatki schodowej. Gdy znalazłem się u szczytu schodów, nagle poczułem na swojej głowie rękę, która zdecydowanie schyliła ją w dół. W tym samym momencie na ścianie tuż nade mną z trzaskiem rozbiła się butelka. Obejrzałem się za siebie. Obok mnie nie było nikogo. Na dole schodów, o wiele metrów niżej, stał Bródka. Miałem szczęście. Bródka rzucił we mnie butelką, która miała mnie zabić. I zabiłaby, gdyby nie to, że schyliłem głowę (gdyby COŚ nie schyliło mojej głowy). Bródka bełkotał pod nosem. Miałem przed sobą złamanego (dosłownie!), upodlonego człowieka. Miałem szczęście? Byłem zawstydzony i smutny.

Szukanie

W moim rodzinnym domu nie rozmawiało się o szczęściu. Gdy byłem nieco starszy, zapytałem kiedyś Ojca, czy jest szczęśliwy. Był zmieszany, nie wiedział, co ze sobą zrobić, jego oczy co chwila spotykały się z moimi, ale zaraz uciekały, wracały i uciekały. Gdy zapytałem o to samo Mamę, po chwili zaczęła mi opowiadać, co się stało u mojej siostry, a co powiedziała sąsiadka i ile kosztują ziemniaki na targu.

1 2 3 4 następna strona

Małżeństwo i rodzina

Psychologia a duchowość

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?