Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski, Język w potrzasku, WIĘŹ 2005 nr 12.

Zagrożeniem jest co innego. Otóż gwałtownie maleje kompetencja językowa Polaków, polegająca na umiejętności rozumienia innych odmian stylistycznych niż używana przez nich na co dzień. Wspominałem na początku, jak znajoma nauczycielka musiała zrezygnować z użycia podczas lekcji słowa „kajet”, ponieważ żaden z obecnych absolwentów gimnazjum nie miał go w swoim biernym (!) słowniku. Nietrudno sobie uświadomić, że skoro „kajet” okazał się słowem niezrozumiałym, to wraz z nim językiem obcym stała się niemała część polszczyzny przedwojennej, czyli liczącej mniej niż sto lat. Trudno mieć do nastolatka pretensję, że dwunastowieczny tekst „Bogurodzicy” wymaga dla niego przypisów; w tej chwili wygląda jednak na to, że analogiczne przypisy będą potrzebne już nawet przy czytaniu Nałkowskiej, nie mówiąc o Prusie czy Mickiewiczu.

To osadzenie we wnętrzu własnej odmiany języka i nieumiejętność nie tylko produkowania zdań w innej, na przykład oficjalnej polszczyźnie, ale nawet rozumienia takich zdań, produkowanych przez bliźnich, wiąże się, jak sądzę, z kolejną ideą, odziedziczoną przez nas po latach sześćdziesiątych minionego stulecia, a mianowicie z daleko posuniętym narcyzmem większości z nas. „Mówię, jak mi się podoba, mówię po swojemu, jestem sobą także w mowie — komunikujemy sobie nieustannie — więc jeśli chcesz się ze mną porozumieć, to się dopasuj”. Prus czy Nałkowska nie mają już na to szansy — no to do zsypu z nimi. Dramatycznym problemem zaczyna być kwestia porozumienia. Od półtora roku pisząc dziennik internetowy (niedawno odkryłem, że pisze go również profesor Bohdan Cywiński, więc zrobiło mi się raźniej), staram się używać w nim polszczyzny literackiej, co przyniosło mi w efekcie epitet internauty „oldskulowego”. Poza siecią może bardziej zrozumiałe będzie słowo „staroświecki”. Pytanie, czy aby na pewno znaczy to samo.

Bo, no właśnie, granica mojego języka jest, jak wiadomo, granicą mojego świata. Jakie granice wytycza światu mowa współczesnych Polaków (pełna wyrażeń gwarowych i pustych frazesów, zabarwiona — nieraz zabawnie — wtrętami z języka internetu) — to nie zostało chyba zbadane. Gdyby jej rozwojowi towarzyszyła znajomość (bierna i czynna) innych odmian polszczyzny, można by uznać, że nasz język po prostu się rozwija. Nasze kompetencje językowe zdają się jednak raczej zawężać. Oswajamy nowe obszary, ale tracimy, może bezpowrotnie, te, które zostały oswojone kiedyś. Niepokoi mnie, jak wielu ludzi, których poniekąd szanuję, mówi dziś bez żenady, że język współczesnego eseju, a nawet dłuższego artykułu w czasopiśmie, uważa za trudny. Tymczasem czy o rozterkach religijnych, o pytaniach metafizycznych, egzystencjalnych, a nawet społeczno-politycznych, da się mówić sensownie za pomocą polszczyzny potocznej? Z drugiej strony rozumiem, że ktoś, dla kogo to ona stanowi lingwistyczną ojczyznę, której nigdy nie opuszcza, musi na teksty o podobnych pytaniach reagować jak Alicja na poemat „Dżabbersmok” z drugiego tomu „Alicji w krainie czarów”: Wydaje się bardzo ładne — powiedziała, gdy skończyła czytać — ale trochę trudno to zrozumieć! — (Widzicie, nie chciała przyznać się nawet sama przed sobą, że w ogóle tego nie może pojąć.) — Nasuwa to jakieś myśli... ale nie wiem dokładnie jakie! Bądź co bądź, ktoś zabił coś: to jest oczywiste w każdym razie...

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?