Czytelnia

Kościół w Polsce

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki

Katolicka „Niedziela” o „Żydach”

W dwóch numerach „Niedzieli” w odstępie dwóch tygodni ukazały się komentarze Mariana Miszalskiego, analizujące sens afery Rywina oraz „wojny na górze” w SLD („Czyja propaganda – tego władza?...”, 9 marca br.; „Kto ma rządzić w SLD”, 23 marca). Na pozór nie ma w tych tekstach nic szczególnego – wszak prasa wszelkich odcieni pełna jest rozważań na te tematy, a Marian Miszalski jest stałym komentatorem politycznym jednego z dwóch największych tygodników katolickich. Jest jednak w obu artykułach coś, co stanowi istotne novum w polskiej publicystyce lat ostatnich. Otóż chyba po raz pierwszy w poważnej prasie – wyjąwszy jawnie antysemickie pisma w rodzaju „Naszej Polski” – posłużono się wprost, bez żadnych niedomówień i mrugania okiem do czytelnika, retoryką antysemicką. Miszalski nazywa bowiem Unię Wolności, „Agorę”, „Gazetę Wyborczą” – żydowskim lobby politycznym. Nazwa ta pada w obu tekstach wielokrotnie, bez żadnych uzasadnień ani wyjaśnień.

Jak wiadomo, nie należę do grona wielbicieli wymienionych kręgów politycznych. Jednak moja krytyka tych środowisk jest częścią sporu o Polskę. O Polskę, a nie o Izrael. Potraktowanie środowiska politycznego (które – nawiasem mówiąc – jest znacznie bardziej złożone, niż to wynika z tekstów komentatora „Niedzieli”) jako eksponentów interesów żydowskich jest jawnie obraźliwe. Nie chodzi przecież o to, że są tam również osoby pochodzenia żydowskiego, a dla bardzo nielicznych żydowskość jest istotną częścią ich tożsamości. Ludzie ci, razem i pojedynczo, zabierają jednak głos na temat Polski – jako Polacy, pochodzenia żydowskiego lub nie. Nazwanie ich „żydowskim lobby politycznym” oznacza w istocie zakwestionowanie ich prawa do uważania się za Polaków i do prowadzenia debaty o Polsce. Miszalski insynuuje im, że za Polaków jedynie się podają, że prowadzą w istocie działalność agenturalną, ukrywając istotny cel swego działania: służenie interesom żydowskim. Sens takiej kwalifikacji jest więc obelżywy.

Taki sens kryje się za pozornie opisową formułą „żydowskie lobby polityczne”. Miszalski zestawia je z mniejszością niemiecką, pisząc: Politycznemu lobby żydowskiemu w Polsce pozostała tym samym jedna tylko szansa (nie licząc utworzenia mniejszościowej żydowskiej partii politycznej, na wzór istniejącej mniejszościowej partii niemieckiej) zaspokajania swych politycznych ambicji: ponowne wintegrowanie się w strukturę SLD itd. To skojarzenie jest zupełnie bałamutne: organizacje Niemców w Polsce rzeczywiście reprezentują interesy tej mniejszości narodowej – polityczne, społeczne, kulturalne. Podobne organizacje (choć nie polityczne) ma także mniejszość żydowska – ta prawdziwa, a nie urojona przez publicystę „Niedzieli”.

Marian Miszalski nigdzie ani jednym słowem nie uzasadnia absurdalnej tezy, że UW, „Agora” czy „Gazeta Wyborcza” reprezentują żydowskie interesy. Najwyraźniej nie uważa, że jest to konieczne: prawdopodobnie zakłada, że pisze dla czytelnika, który świetnie wie, iż Żydzi (to znaczy: wszelkie osoby pochodzenia żydowskiego – mniejsza o to, do jakiej przynależności narodowej się poczuwają, a także „Żydzi z mianowania”, czyli osoby za Żydów uważane) zawsze i wszędzie dążą wyłącznie do realizacji swoich, żydowskich interesów. To nawet nie jest demaskacja: dla autora i jego „wirtualnego czytelnika” wszystko od dawna jest jasne, niczego wyjaśniać nie trzeba. Miszalski nie potrzebuje nawet udowadniać, że wymieniane przez niego postaci są Żydami albo że faktycznie działają na szkodę Polski.

Takie rozumowanie oparte jest na milczącym założeniu, że Żydzi są ze swej istoty innym narodem niż pozostałe, że nie należy wierzyć żadnym ich deklaracjom ani też nawet analizować ich czynów, bo i tak wiadomo, o co im chodzi. Oparte jest też na założeniu, że osoby pochodzenia żydowskiego – nawet jeśli przez całe życie tworzą polską kulturę i polską politykę – w istocie nie są Polakami, a udającymi Polaków Żydami. Nie przypadkiem autor nie analizuje rzeczywistości, bo i nie jest w stanie w jej wyniku dojść do wniosków, które uznaje za słuszne. Twierdzenia te są oparte nie na faktach, a na uprzedzeniach. Innymi słowy – są antysemickie.

Miszalski widzi „problem” w szerokiej perspektywie historycznej. Cytowane już ponowne wintegrowanie się [żydowskiego lobby politycznego] w strukturę SLD miałoby oznaczać ni mniej, ni więcej tylko powrót do sytuacji sprzed 1953 roku, w którym to okresie – z nadania i przyzwolenia Moskwy – resorty bezpieczeństwa wewnętrznego i propagandy (do której zaliczano kulturę...) znajdowały się niepodzielnie w rękach przedstawicieli żydowskiej mniejszości narodowej. A więc to nie komuniści, ale – Żydzi nami rządzili za Stalina... Nie uważam, by samo wspomnienie czyjegoś żydowskiego pochodzenia było równoznaczne z antysemityzmem. „Krótkie żołnierskie słowa” Miszalskiego nie są jednak analizą złożonej rzeczywistości, ale odwołaniem się do antysemickiego stereotypu, według którego Żydzi zawsze nas, Polaków, gnębili – za Stalina w UB, teraz w „Gazecie Wyborczej”...

W całej tej sprawie najbardziej przygnębiające jest to, że teksty Miszalskiego – jawnie przypominające propagandę marca 1968 roku – pojawiły się w kościelnym tygodniku, wydawanym przez częstochowską Kurię Metropolitalną. „Niedziela” jest oficjalnym pismem osiemnastu diecezji, za aprobatą ich pasterzy. Antysemickie stereotypy autora, odwołującego się w dodatku do analogicznych stereotypów u swoich potencjalnych czytelników, nie wywołały sprzeciwu u redaktora naczelnego kościelnego pisma. Czy zareagowali na nie księża biskupi polecający swym wiernym „Niedzielę”? Przecież Kościół – także ustami Jana Pawła II – wielokrotnie jednoznacznie potępił grzech antysemityzmu.

Prasa kościelna może, a nawet powinna być miejscem przybliżania czytelnikom także trudnych i skomplikowanych problemów, w tym również pełnych bolesnych miejsc relacji polsko-żydowskich. Nie istnieje jakiś jedynie słuszny sposób widzenia tych kwestii. Istnieje jednak sposób niewątpliwie niesłuszny, dla którego zwłaszcza w prasie katolickiej – tym bardziej w pismach wydawanych przez instytucje kościelne – nie powinno być miejsca: perspektywa odwołująca się do krzywdzących stereotypów i kultywująca je. Klinicznym przykładem takiego sposobu widzenia są wspomniane teksty Mariana Miszalskiego.

1

Kościół w Polsce

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?