Czytelnia

Anna Karoń-Ostrowska

Anna Karoń-Ostrowska, Każdy ma swojego Tischnera?, WIĘŹ 2002 nr 5.

Konflikt duszpasterstwa i polityki stał się widoczny w przypadku stosunku do ludzi, którzy wychodząc kiedyś z komunizmu, znaleźli się w obrębie promieniowania nadziei chrześcijańskiej. Porzucenie komunizmu kosztowało ich wiele: więzienia, prześladowania, czasem przymusowa emigracja. Cokolwiek by się rzekło, ludzie ci są częścią dziejów polskiego heroizmu, czego nikt im nie odbierze. Do Kościoła zbliżył ich heroizm chrześcijański – widoczny w takich postaciach jak kard. Wyszyński, kard. Wojtyła, czy ksiądz Jerzy Popiełuszko. Tak czy owak ludzie ci stali się k a t e c h u m e n a m i. Każdy jaki taki duszpasterz wie, jak delikatną sprawą jest katechumenat. W końcu nie wszyscy byli ministrantami od kolebki. Duszpasterz zrobi wszystko, by nie odbierać tym ludziom chrześcijańskiej nadziei, a może nawet będzie ich przekonywał, że „anima naturaliter christiana”.

Gdy jednak zmieniły się czasy i wszyscy pospołu stanęli na starcie wyścigu do władzy, wczorajsi katechumeni stali się przedmiotem szczególnie ostrych ataków ze strony „chrześcijańskiej” konkurencji. Oto „wierne dzieci Kościoła” i „ministranci od kolebki” odsłaniają „prawdziwe oblicza” tych, którzy kiedyś zbliżyli się do Kościoła tylko dlatego, że „im było wygodniej”. Krytyka nie ma na celu pogłębienia wiary katechumenów, lecz raczej uświadomienie wszem i wobec, jakie jest ich „właściwe miejsce” w wyścigu do władzy nad „chrześcijańskim narodem”.

Tischner krytykował i ostro atakował słabości polskiego Kościoła w latach transformacji, ale robił to z miłości do Kościoła, z troski o niego. Niewielu to rozumiało i niewielu chciało zobaczyć. Ten rodzaj miłości do Kościoła jest u nas rzadki i bywa narażony na gorzki osąd: „zły to ptak, co własne gniazdo kala”. Miłość do Kościoła to dla nas raczej obrona za wszelką cenę, osłanianie, wstydliwe tuszowanie słabości. Jest to zapewne pozostałość po myśleniu o Kościele jako „oblężonej twierdzy”, która wciąż atakowana z zewnątrz, musi zachować wewnętrzną jedność i chronić przed obcymi swoje fasadowe, nieskalane oblicze. Jest w tym też niestety mentalność pani Dulskiej, która uważała, że „brudy trzeba prać we własnym domu”.

Myślenie Tischnera było inne – nie bał się odsłaniać słabości Kościoła, nie bał się nazywania rzeczy po imieniu i przyznawania do winy. Po pierwsze dlatego, że wierzył w możliwość przemiany i oczyszczenia, a poza tym, czy może przede wszystkim – głęboko wierzył w siłę Kościoła, którą nazywał „siłą bezsiły” albo raczej w „bezsiłę silnych”, czyli w łaskę. Łaskę, która jest darem Boga, która daje moc nieustannej odnowy i zrozumienia. Tylko ona jest godna wiary i troski. Wierzył też w twórczą moc Ewangelii.

Jednym z największych zarzutów wobec Tischnera było to, że jego krytyka daje broń do ręki wrogom Kościoła, że on sam używa ich argumentów i że robiąc to, sam ostatecznie sytuuje się właściwie poza Kościołem, że jest denuncjatorem. Myślę, że te zarzuty były dla ks. Tischnera bardzo bolesne i niezrozumiałe. Pamiętam jego bardzo emocjonalną reakcję, kiedy pojawiły się głosy w katolickiej skrajnie prawicowej prasie, że Tischner chyba właściwie nie jest już księdzem, jeśli mówi „takie rzeczy”…

Spotkanie dwóch światów

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Anna Karoń-Ostrowska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?