Czytelnia

Sebastian Duda

Sebastian Duda

„Kicz pojednania” i chrześcijańska powinność

Są słowa, bez których chrześcijaństwo obejść się nie potrafi, gdyż odżegnując się od nich, sprzeniewierzałoby się samemu sobie. Bez tych słów głoszenie Ewangelii, a pewnie i dawanie chrześcijańskiego świadectwa, nie bardzo wydaje się możliwe. Problem w tym, że chrześcijański słownik jest częścią języka, który wcale nie musi służyć głoszeniu czy wyrażaniu wyłącznie chrześcijańskich treści. Tak było zresztą już za czasów apostolskich, gdy z wielkim wysiłkiem ów specyficzny słownik zaczynano układać, próbując — ze skutkiem, który w ciągu wieków nie zawsze zadowalał językowych purystów oraz strażników semantycznej przejrzystości — zużytkować zarówno biblijne, semickie źródła leksykalne, jak i giętkość greki, będącej ówczesną lingua franca.

W naszej epoce sytuacja dla chrześcijan — przynajmniej tych, którzy starają się być świadomi własnej wiary — również wcale łatwa nie jest. Trudno przecież wyobrazić sobie chrześcijaństwo bez twierdzenia — zapisanego w Pierwszym Liście św. Jana — „Bóg jest miłością”. Jak jednak bronić należnej temu zdaniu znaczeniowej głębi w czasie, gdy „miłość” najczęściej odnaleźć można w operach mydlanych, literaturze romansowej i wszelkiej maści tandecie, jaką ma nam do zaoferowania współczesna kultura? W swojej pierwszej encyklice Jan Paweł II napisał:

„Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie pozbawione jest sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa”1.

Właśnie dlatego chrześcijanie słowa „miłość” z pewnością i dziś wyrzec się nie mogą. Ich zadaniem jest bowiem ukazywanie światu takiego oblicza miłości, jakie czyniłoby zadość Dobrej Nowinie, do głoszenia której zostali wezwani. Szerzące się powszechnie kiczowate przedstawienia miłości od tej powinności ich nie zwalniają.

Podobnie rzecz się ma z pojednaniem. Jednak, choć pojęcie to od początku istnienia chrześcijaństwa miało w jego doktrynie miejsce centralne, wielu współczesnych chrześcijan raczej nie bardzo wie, co ono właściwie w ich religii oznacza. Być może łatwiej im nawet dziś odnosić pojednanie np. do sfery politycznych lub medialnych manipulacji niż do własnej wiary. W końcu nie bez powodu ostatnio w Polsce zastanawiającą karierę zrobiło wyrażenie „kicz pojednania”. Najpierw zaczął chyba mówić o tym kiczu Klaus Bachmann w kontekście wzajemnych relacji polsko-niemieckich ostatniego dwudziestolecia, w których autentyczność niejednokrotnie zastępowały puste rytuały i celebracje, zamazujące różnice stanowisk. Po katastrofie smoleńskiej zwrotu tego użył Paweł Lisicki. Odnosząc się do tych, którzy za rzecz świętą uznali bezkrytyczną gloryfikację prezydentury tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego, pisał: „Polska potrzebuje jedności. Ale nie byłoby dobrze, gdyby prezydentura Lecha Kaczyńskiego utonęła w kiczu wzajemnego pojednania. Potrzebna jest uczciwa debata o tym, co godne uznania, a co niesłusznie podlegało wykpieniu, jak i o rzeczywistych słabościach. Nawet jeśli będzie to powodować rozdrapywanie ran”.

1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Sebastian Duda

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?