Czytelnia

Sebastian Duda

Sebastian Duda, „Kicz pojednania” i chrześcijańska powinność, WIĘŹ 2011 nr 1.

Polskim chrześcijanom szczególnie chyba trudno zrozumieć, że przebaczenie może mieć coś wspólnego z darem. Gdy w innych zachodnioeuropejskich językach czasowniki: to forgive, pardonner, vergeben odnoszą się do aktu obdarowywania — i to nawet z wyraźnym naddatkiem, na co wskazują odpowiednie przedrostki — w języku polskim przebaczenie kojarzyć się może co najwyżej z puszczeniem czegoś w niepamięć, z przejściem nad doświadczonym złem do porządku dziennego, niedostrzeganiem krzywdy. Mówimy jednak też o darowywaniu win. Jeżeli przebaczenie jest darem, to związane jest ze szczodrością i wielkodusznością. Cóż to za obdarowywanie, gdy darowujący wymaga czegoś od tego, który dar ma przyjąć? Dlatego ten, kto prawdziwie przebacza, nie stawia warunków, nie wymaga od krzywdziciela skruchy i pokuty.

Nie znaczy to jednak, że przebaczająca ofiara nie powinna się troszczyć o to, w jaki sposób jej dar przebaczenia powinien być przyjęty przez tego, który zło wyrządził. Przebaczenie, jeśli ma być autentyczne, nie powinno być uzależnione od skruchy i pokuty krzywdziciela. Mimo to dobrze, gdyby prowadziło do przemiany w tym, który popełnił zło. Przebaczenie odsłania bowiem nie tylko wielkoduszność ofiar, ale i godność krzywdzicieli. Oni zawsze są kimś więcej niż czyny przez nich popełnione. Dzięki autentycznemu przebaczeniu dokonuje się przemiana również i w ofiarach, bo dzięki niemu wznoszą się ponad swój słuszny żal. Szczególnym znamieniem ofiar jest doświadczenie resentymentu po doznanej krzywdzie, chęć odwetu czy zemsty, dlatego przebaczenie jest początkiem pojednania.

Są tacy, którzy utrzymują, że jedno z drugim powinno być utożsamiane. Jednak zdarza się przecież, że ktoś przebacza komuś wyrządzoną krzywdę, ale ze sprawcą tejże krzywdy jednak się nie pojednuje — nie chce z krzywdzicielem utrzymywać żadnych kontaktów ani tym bardziej odnawiać przyjaźni czy nawiązywać głębokiej więzi. Może się również zdarzyć, że czasem pojednanie zachodzi bez przebaczenia. Po prostu strona skrzywdzona przechodzi nad swoją krzywdą do porządku dziennego i postanawia dalej — opierając się na przykład na suchym rachunku zysków i strat — utrzymywać jakąś relację z krzywdzicielem nawet, kiedy ten skruchy za popełnione zło nie wyraża.

Przyznajmy jednak, że zwykle tego typu „pojednanie” uznaje się w naszej kulturze — także tej, którą niektórzy coraz częściej nazywać pragną postchrześcijańską — raczej za sztuczne i nieautentyczne. Powód tego jest prosty: powszechne dziś jeszcze rozumienie pojednania ciągle opiera się na znaczeniu, jakie temu pojęciu w ciągu dwóch tysiącleci nadawało chrześcijaństwo. Tym samym pojednanie wciąż należy do słownika teologicznego. Pewnie dlatego tak trudno je realizować i mówić o nim w świeckiej sferze publicznej. I obojętne, czy w grę tu wchodzą relacje między jednostkami czy stosunki między różnymi grupami społecznymi oraz narodami.

Bóg jako windykator?

W chrześcijaństwie pojęcie pojednania ma swoje miejsce w nauce o zbawieniu. Ta zaś, jak wiadomo, streszcza się w twierdzeniu — poddawanym co prawda w ciągu wieków najrozmaitszym teologicznym spekulacjom — że Jezus Chrystus, aby ludzi zbawić, umarł na krzyżu za ich grzechy. W ten oto sposób zbawcza misja Chrystusa została określona jako przebaczenie. W najstarszej tradycji chrześcijańskiej utożsamiano je z przebłaganiem, pojęciem, które do dziś w judaizmie pełni rolę podstawową, wystarczy tylko wspomnieć Jom Kipur — Dzień Przebłagania i związaną z nim teologię. W takim ujęciu śmierć Chrystusa pojmowano jako „narzędzie przebłagania” (por. Rz 3,25) czy też „ofiarę przebłagalną” (zob. 1 J 2,2; por. Ef 5,2) — rzeczywiste uobecnienie ofiary składanej za grzechy Izraela w Dniu Przebłagania, które jednocześnie w śmierci Chrystusa odsłoniło swoje uniwersalne znaczenie — ofiara ta skuteczna jest nie tylko w odniesieniu do grzechów Żydów, ale i całego świata.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Sebastian Duda

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?