Czytelnia

Kochać Kościół mimo wszystko - debata WIĘZI i Tezeusza

Kościół w Polsce

Andrzej Miszk, Kościół jako krzyż, WIĘŹ 2010 nr 10.

Jak sobie radzę jako katolik z tą moją „nową” wiedzą o Kościele? Przede wszystkim staram się pamiętać o wielkim dobru, jakie Kościół pośród swoich niedostatków oraz grzechów czynił i czyni wobec ludzi i świata. Wierzę, że ten Kościół jako „święta wspólnota grzeszników” został założony przez Jezusa i kontynuuje swoją apostolską sukcesję, wiernie strzegąc i rozwijając depozyt chrześcijańskiej wiary. Realistycznie zakładam, że każda wspólnota religijna i ludzka natrafiłaby w swoim historycznym rozwoju na podobne problemy jak Kościół katolicki: utopia idealnego urzeczywistniania Ewangelii przez grzesznych i słabych ludzi nie jest realistyczna.

Odczarowany Kościół paradoksalnie staje się dla mnie źródłem trudnej nadziei. Jezus, który jest źródłem świętości Kościoła, nigdy nie przestał go kochać, przeciwnie, wciąż umiera za nasze kościelne grzechy i słabości, również moje własne. Dlaczego ja, idąc za Chrystusem, miałbym odwracać się od Kościoła tylko dlatego, że nie jest doskonały jak On? Jeśli ludzkość jest drzewem krzyża, na którym wciąż umiera Chrystus, by nas zbawić, to Kościół jako wspólnota Jego świadków jest poniekąd rdzeniem drzewa krzyża. Doświadczenie Kościoła jako krzyża Chrystusa pozwala mi żyć, wierzyć, żywić nadzieję we wspólnocie moich sióstr i braci katolików, z szacunkiem dla religijnego autorytetu kościelnych przełożonych.

Ważnym argumentem jest też świadomość własnej grzeszności: dlaczego miałbym wymagać od Kościoła, jako ludzko-boskiej wspólnoty, wyższego etycznego i ewangelizacyjnego standardu niż ten, który jest możliwy dla mnie samego? Moje najbardziej osobiste grzechy osłabiają cały Kościół, a moje osobiste nawrócenie wzmacnia go. W tym Kościele doświadczam na co dzień owocności modlitwy i sakramentów, które sprawiają, że Bóg staje się realnie obecny w moim życiu, a ja otrzymuję nadzieję przemiany swojego grzesznego życia na lepsze.

Długotrwały mobbing zakonny sprawił, że zwątpiłem w świetność jezuickiej formacji i być może też owocność życia zakonnego opartego, w ujęciu tradycyjnym, na bezwzględnym posłuszeństwie, w praktyce niedopuszczającym do głosu wolności sumienia podwładnego współbrata. Nigdy nie chciałbym być tak wychowywanym i wychowywać innych, aby — w momencie kryzysu — brać współudział w systematycznym niszczeniu bezbronnych jednostek, będąc niezdolnym do elementarnej wrażliwości wobec krzywdzonego człowieka.

Moja wiara uprościła się. Kościół i jego struktury spadły z piedestału: mają one dla mnie zupełnie służebny charakter wobec zasadniczego celu i racji swego istnienia — uobecniania Boga i Bożej miłości w świecie. Paradoksalnie: długotrwałe doświadczenie braku miłosierdzia ze strony moich współbraci otworzyło mi oczy na prymat miłosierdzia w postawie chrześcijańskiej. Odtąd moją główną „miarą” awangardowości osób i środowisk katolickich i chrześcijańskich, również mnie samego, stała się zdolność do autentycznej miłości bliźniego, a zwłaszcza miłości miłosiernej.

Kościół nie dla niespokojnych duchów?

Dziś zadaję sobie pytanie, dlaczego to — wydawałoby się, znakomicie rokujące — spotkanie zakonnej elity Kościoła w Polsce ze mną, neofitą z laickiego świata nowoczesności, zakończyło się, póki co, dramatycznym rozstaniem? Dlaczego w momencie kryzysu Kościół poprzez jezuickich przełożonych sięgnął po stare wypróbowane metody: przemoc, nakaz milczenia, wycofanie się z dialogu, symboliczne niszczenie oponenta, a w końcu wykluczenie ze wspólnoty? Moja hipoteza jest następująca: w sposobie reagowania na kryzys ujawniła się niezdolność polskiego Kościoła do twórczej asymilacji ważnych postulatów nowoczesności i dialogu, opartego na autentycznym szacunku dla doświadczeń, wrażliwości i sądów sumienia drugiego człowieka.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Kochać Kościół mimo wszystko - debata WIĘZI i Tezeusza

Kościół w Polsce

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?