Czytelnia

Kościół w Polsce

Poniższy tekst jest polemiką z artykułem Kościelna wieża w nowoczesnym mieście autorstwa Sławomira Sowińskiego, z którego odpowiedzią można zapoznać się tutaj.

Jakub Pakulski

Kościół sam sobie szkodzi

Listopadowo-grudniowy numer WIĘZI poświęcony był relacjom państwo-Kościół. Refleksje, które przedstawili autorzy tego wydania, są bardzo wartościowe i w znacznym stopniu rozszerzyły moje rozumienie tych jakże często trudnych i niewdzięcznych relacji o punkt widzenia drugiej (względem mnie) strony. Zarazem obudziły one potrzebę pewnej polemiki.

Sławomir Sowiński w tekście Kościelna wieża w nowoczesnym mieście opisał problematykę uzasadnienia obecności Kościoła w debacie publicznej. Obawiam się, że jego diagnoza z dwóch względów jest wadliwa lub chociaż niepełna, by nie powiedzieć — pozorna. Intelektualna rzetelność każe mi podzielić się wątpliwościami i podjąć próbę uzupełnienia refleksji autora.

Nie „czy”, ale „jak”

Błędne wydaje mi się zwłaszcza dokonane przez Sowińskiego rozpoznanie sporu o religię w przestrzeni publicznej. Nie uważam bowiem, by punkt ciężkości spoczywał na pytaniu, czy Kościół może i powinien być obecny w debacie publicznej, lecz raczej jak powinien w niej występować. Formuła obecności religii w polskiej debacie publicznej jest dla, idąc za określeniem autora, „zwolenników idei oświecenia” nie do zaakceptowania — i to z tych właśnie pozycji Kościół doczekał się najgłębszej krytyki. Jest ona, również w moim przekonaniu, w znacznej mierze zasłużona.

Środowiska tolerancyjnej, otwartej i życzliwej innym inteligencji katolickiej to tylko punkt (choć bardzo jasny i przepięknymi barwami się mieniący) na płaszczyźnie polskiego „katolicyzmu stosowanego”. Wszak wystarczy porównać nakłady WIĘZI czy „Znaku” i, powiedzmy, „Naszego Dziennika” czy „Gazety Polskiej”. Jawnie polityczne (lub niesamowicie niezręczne) manifestacje hierarchii (choćby tzw. oświadczenie o in vitro) i agitacja wyborcza prowadzona z ambon (zarówno w trakcie wyborów prezydenckich, jak i samorządowych) nie są jedynie usprawiedliwioną i uzasadnioną obecnością w debacie publicznej i nie mieszczą się w ramach artykułów prawnych, na które powoływał się autor artykułu. To krok dalej w stronę polityki i — niestety — krok za daleko.

Z pozycji „dziedziców Oświecenia” takie postępowanie kościelnych oficjeli jest oczywiście nie do zaakceptowania. W głowach antyklerykałów rysuje się obraz państwa, w którym — z winy Kościoła — słowo „dogmat” oznacza więcej niż „argument”, a „religia” więcej niż „nauka”, itp. Z innym — konstruktywnym i pozytywnym — Kościołem nie mają oni bowiem po prostu do czynienia. W oficjalnym przekazie przebija się głównie wizerunek Kościoła rodem ze średniowiecza, na podstawie którego polski antyklerykalizm identyfikuje stronę przeciwną jako skrajnie sobie wrogą. Stąd hasło „krzyż do kościoła!” nie oznacza w swej istocie negacji prawa religii do publicznego reprezentowania swych racji i pełnienia swojej misji, lecz jest wyrazem głębokiej niezgody na sposób publicznego istnienia Kościoła, pełny trawiącej sporą część polskiego kleru pychy i i wyniosłości.

Kościół nie powinien walczyć z antyklerykałami. Powinien wsłuchać się w ich głos, zrozumieć ich racje i postarać się rozpoznać, które z nich są uzasadnione. Nie każdy kilometr autostrady musi być otwierany w obecności biskupa (zdaje się, że ani nie finansował jej budowy, ani sam jej nie budował), za wyniki stypendystów ze szkół średnich nie trzeba dziękować przedstawicielom Kurii, itp. To tylko szkodzi Kościołowi, w zamian dając chwilową satysfakcję niektórym jego sługom. Nawet dla mnie — antyklerykała i agnostyka — smutną była chwila, gdy szczecińska młodzież witała kapłana cichym pomrukiem niechęci. W jaki sposób realizuje to misję Kościoła?

1 2 3 następna strona

Kościół w Polsce

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?