Czytelnia

Kościół jest kobietą

***

Kościół jest kobietą - ankieta


Ta ankieta okazała się dla mnie trudniejsza, niż się spodziewałam. Nie widzę tu bowiem możliwości prostych uogólnień. Daleka jestem od postawy rewindykacyjnej, od myślenia parytetami, od rywalizacji płci. Nie jestem przyzwyczajona do wartościowania innych w zależności od płci. Mam dobre i złe doświadczenia kontaktów z mężczyznami, podobnie jak dobre i złe doświadczenia współpracy z kobietami. Patrzę więc jednostkowo, a nie przez pryzmat płci.

Co więcej, przyzwyczajona jestem do pracy w różnych środowiskach w szerokim tego słowa znaczeniu: kościelnych (szerszych niż parafialne) i w zasadzie mam dobre doświadczenia w traktowaniu mnie jako kobietę i jako zakonnicę. Wielokrotnie doświadczałam satysfakcjonującej komplementarności we wspólnym działaniu. Sytuacje, w których czułam się źle potraktowana jako kobieta (na szczęście nieliczne), wiązały się z brakiem kultury mężczyzn (a konkretnie: księży).

Uważam równocześnie, że trzeba uczciwie zauważyć wiele pozytywnych zmian, które w tej dziedzinie już zaszły w Kościele. W Ars – w kościele, w którym proboszczował św. Jan Vianney – są dwa konfesjonały, bo w jednym spowiadał tylko mężczyzn, a w drugim tylko kobiety. Z dzieciństwa pamiętam, że w moim kościele parafialnym – mimo braku jakichś zakazów czy nakazów – tradycyjnie mężczyźni siadali po jednej stronie kościoła, a kobiety po drugiej.

Irytujące jest, że w dyskusjach czy publikacjach na temat kobiet w Kościele, prawie wyłącznie wypowiadają się mężczyźni. Gdy zaczynają się na ten temat wypowiadać kobiety – jest pod ręką słowo-wytrych (a właściwie worek): feminizm (a to poważny zarzut, nawet jeśli nie do końca wiadomo, co ma oznaczać). Nie wiem, skąd się bierze lęk mężczyzn, że każde pytanie o rolę kobiety w Kościele jest przejawem aspiracji kobiet do kapłaństwa. Nie spotkałam jeszcze w Polsce kobiety, która chciałaby się domagać prawa do kapłaństwa sakramentalnego (o kapłaństwie powszechnym wiedzą tylko „specjaliści” – przeciętny katolik nigdy o tym nie słyszał).

Cieszy mnie duża liczba dokumentów Kościoła – z okresu pontyfikatu Jana Pawła II – na temat kobiety: godności i praw, problemów i perspektyw. I cieszą mnie piękne sformułowania, które tam znajduję. To oznacza, że Kościół dojrzewa do coraz lepszego rozumienia różnych kwestii, m.in. roli i posłannictwa kobiety w Kościele.

Problemem jest, jak zwykle, recepcja tych dokumentów. To zresztą dotyczy wszystkich dokumentów Kościoła. Szczególnym wyzwaniem pozostaje czytanie przez Kościół polski tekstów Jana Pawła II. O ten brak czytania i zrozumienia JP II nie mam pretensji do przeciętnego katolika, bo jednak szczerze trzeba przyznać, że teksty te – nawet wydane w formacie kieszonkowym – nie są pisane językiem na tyle prostym, żeby przeciętny parafianin po prostu wziął sobie encyklikę czy adhortację, przeczytał, zrozumiał, zachwycił się i zaczął wcielać w życie. Pretensje mam natomiast do całej rzeszy teologów – duchownych i świeckich – że nie próbują zawartej tam mądrości wystarczająco powszechnie popularyzować. A może sami nie przeczytali, nie zrozumieli, nie zachwycili się – nie mają więc czego przekazywać dalej?

To samo dotyczy dokumentów traktujących o kobiecie (jak Mulieris dignitatem czy Vita consecrata i inne). Pozostają ciągle jeszcze – nieprzeczytane! Weźmy na przykład List JP II do kobiet (z 1995 roku). Jest w nim tyle pięknych myśli, że od razu rodzą się pytania o praktyczne implikacje tych tekstów. Np. „Dziękujemy ci, kobieto pracująca zawodowo, zaangażowana we wszystkich dziedzinach życia społecznego, gospodarczego, kulturalnego, artystycznego, politycznego, za niezastąpiony wkład, jaki wnosisz w kształtowanie kultury zdolnej połączyć rozum i uczucie, w życie zawsze otwarte na zmysł «tajemnicy», w budowanie bardziej ludzkich struktur ekonomicznych i politycznych” (p. 2). Piękne słowa. Co wobec tego Kościół robi, aby pomóc dziś kobiecie w łączeniu różnych ról społecznych i życiowych, zwłaszcza roli matki i profesjonalistki w swoim zawodzie?

Z drugiej strony, niewiele wniósł do tej kwestii opublikowany w 2004 roku List do biskupów [dlaczego tylko do biskupów?] Kościoła katolickiego o współdziałaniu mężczyzny i kobiety w Kościele i w świecie. Na 17 punktów, składających się na dokument, tylko p. 15 i 16 dotyczą kobiety w Kościele, przy czym p. 16 mówi o tym, że Kościół kocha Maryję, a p. 17 składa się z mało zrozumiałych stwierdzeń (np. „Patrzeć na Maryję i naśladować ją nie oznacza jakoby popchnąć Kościół do pasywności inspirowanej przezwyciężoną koncepcją feminizmu i do zepchnięcia go ku nieefektywności i niebezpiecznej słabości w świecie, w którym to, co się liczy, to przede wszystkim dominacja i władza” – kto to zrozumie?), zakończonych konkluzją, że kobiety są powołane „do bycia dla wszystkich chrześcijan niezastąpionymi wzorami i świadkami tego, jak Oblubienica musi odpowiadać miłością na miłość Oblubieńca”. Znów pytanie, co konkretnie z tych pięknych słów wynika.

Problemu kobiety nie można rozpatrywać w oderwaniu od problemu mężczyzny: od kryzysu ojcostwa – jeśli chcemy spojrzeć na funkcjonowanie kobiety w rodzinie, czy od kryzysu kapłaństwa – jeśli chcemy spojrzeć na kobietę w Kościele. Kryzys jest wielopłaszczyznowy. To nie tylko Kościół (hierarchiczny) ma w praktyce (bo nie w teorii) problem ze świeckimi, w tym również z kobietami, ale to również kobieta ma problem z samą sobą.

Jest taki interesujący cytat, już w pewnych tekstach przywoływany, z Raportu o stanie wiary (czyli z rozmowy Vittorio Messoriego z kard. Josephem Ratzingerem): „to kobietę najbardziej dotkną skutki chaosu wywołanego powierzchownością kultury, będącej owocem myśli i ideologii maskulinistycznych, które łudzą kobietę hasłami wyzwolenia, a w rzeczywistości dokonują głębokiego spustoszenia w jej psychice. (...) to kobieta zapłaci za nowe stosunki społeczne i nowe wartości cenione we współczesnych społeczeństwach. Zaś spośród kobiet, zakonnice zapłacą najwięcej”. Jeden cytat, a tyle w nim wątków, że mógłby być prowokacją do całej dyskusji.

Kultura hedonistyczna i komercyjna, która nas otacza i od której trudno się obronić, sprawia, że nawet jeśli się deklaruje, że Kościół docenia kobiety, bo kocha Maryję, to i tak na co dzień ma się ciągle przed oczyma nagie czy prawie nagie ciało kobiece, używane do reklamy wszelkich możliwych produktów. Czy to wzmaga szacunek dla kobiety i pomaga patrzyć na nią przez pryzmat maryjności? Przy okazji pytanie: czy Kościół w Polsce próbował w jakiejś formie przeciwstawiać się tej odmianie handlu żywym towarem, za jaki trzeba uznać instrumentalne wykorzystywanie ciała kobiet w reklamie?

Jeśli się czasem mówi, że Kościół – mimo przemian politycznych – zachowuje się jak oblężona twierdza, to czasem chyba również kobiety w Kościele ulegają mentalności walki. Obawiam się, że ta droga prowadzi tylko do zaostrzenia stanowisk. Pewnych procesów nie można sztucznie napędzić.

Droga jest dwutorowa: formacja księży i formacja kobiet. Bez formacji księży, i to już w seminarium – formacji osobistej (kultura bycia) i profesjonalnej (nauczanie Kościoła o kobiecie) – nic się nie zmieni. To oczywiste, że sytuacja i klimat w parafii zależy od pracujących tam kapłanów, zwłaszcza od proboszcza. Rezygnacja z paternalizmu i z kapłaństwa pojmowanego jako władza, a nie jako służba, mogłoby przynieść same korzyści. Bez formacji kobiet – formacji osobistej (kultura) i profesjonalnej, tak aby kobieta była autorytetem w swojej dziedzinie – niewiele się zmieni.

Kobieta jest „wyzwaniem” dla Kościoła (hierarchicznego), ale jest też wyzwaniem dla samej siebie. Wyzwaniem jest przeżywanie kobiecości na wzór Maryi. Co to znaczy? Jak do tego dążyć? Bardzo są dziś potrzebne wybitne osobowości kobiece (jak np. Chiara Lubich), których w tej chwili jakoś nie widać na horyzoncie Kościoła polskiego. Takie osobowości, nie do zakwestionowania jako autorytety, więcej mogą zrobić dla zmiany sytuacji niż cały tłum przeciętnych kobiet. Z drugiej strony, brakuje „promocji” interesujących kobiet, zarówno żyjących, jak i zmarłych, kanonizowanych, jak i takich, które na ołtarze nie trafią. Fakt, że mamy zaledwie pięć kanonizowanych Polek (licząc w tym spolonizowane cudzoziemki, jak św. Kinga czy św. Jadwiga Śląska), potwierdza, że trudniej wypromować świętą kobietę.

Trzeba uszanować różne „dary”, a więc zarówno te kobiety, które świetnie się czują i realizują wyłącznie jako „żony swoich mężów”, jak i te, które mają inne, „wyższe” aspiracje i potrzeby. Taka różnorodność kobiecych powołań w Kościele jest bardzo cenna.

Ciągle jeszcze wiele pozostaje do zrobienia w kierunku zmiany patrzenia na kobiety konsekrowane w Kościele – na siostry zakonne. Jest tu wielki, niewykorzystany potencjał. Zdumiewa liczba księży, których wizja życia zakonnego zamknięta jest w fałszywych stereotypach albo którzy mają na ten temat pojęcie nieaktualne co najmniej od Soboru Watykańskiego II. Znane są wypadki, że dziewczęta próbujące rozeznać powołanie pytają o radę duszpasterzy, a ci odradzają im życie zakonne, „bo się zmarnujesz”. To jest zjawisko groźne, ponieważ taka rada może zwichnąć dziewczynie życie. Jak to zmienić? Jak teologia i praktyka żeńskiego życia konsekrowanego ma się przebijać przez tę skorupę niewiedzy? W takiej sytuacji realizacja istniejących przecież przepisów, pozwalających zakonnicom np. pełnić posługę nadzwyczajnej szafarki Eucharystii, wydaje się odległa.

1

Kościół jest kobietą

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?