Czytelnia

Kościół jest kobietą

s. Bernardeta

Kościół jest kobietą - ankieta


Co mnie JAKO KOBIETĘ cieszy w naszym Kościele?

Przyznam szczerze – pytania mnie zaskoczyły. Zastanawiam się dlaczego? Bo… Kocham mój Kościół. Kocham tak, jak kocham swój rodzinny dom, czy wspólnotę do której należę. Kocham nie miłością bezkrytyczną i naiwną. Pan Bóg otworzył mi uszy, abym słyszała naprawdę i oczy, abym widziała rzeczywistość taką, jaka jest.

A co mnie cieszy? Nie wiem co macie na myśli… No bo można do Kościoła podejść jak do Bożego dzieła, które ma w sobie strukturę charyzmatyczną i tę zupełnie ludzką – jakże potrzebną. (dusza i ciało? Chrześcijaństwo to religia Wcielenia…) A można podejść tylko od tej drugiej strony – jako TYLKO na dzieło ludzkie. Z tej perspektywy – kiepska to organizacja.

Co mnie więc cieszy? Cieszy mnie to, co św. Franciszek usłyszał od Ukrzyżowanego: „Franciszku, czy nie widzisz że ten dom mój chyli się ku upadkowi? Idź więc i napraw mi go.” Więc cieszy mnie to, że Pan Bóg przyznaje się do swego Kościoła, który jest w ruinie. Wciąż nazywa Go Swoim. I sam odbudowuje… Franciszek słysząc te słowa z krzyża z San Damiano – widział jak On to robi… Ogromnie mnie więc cieszy jako kobietę, która się przyczynia do ruiny Kościoła, (mojej rodziny, mojej wspólnoty…) że wciąż są sprawowane sakramenty. Że mogę iść do spowiedzi, przyjąć Eucharystię, sakrament chorych, gdy cierpię i pokłócić się ze swoim proboszczem o rozumienie Słowa (ostatnio wg mnie palnął głupstwo na kazaniu, bo pomylił zdolności z talentami, które zostały rozdane właśnie według zdolności). I cieszy mnie, że mogę w tym Kościele realizować swoje powołanie do życia w konsekracji i w swoim indywidualnym…

To oczywiste? Nie o to wam chodziło? Dla mnie, która kilka lat temu byłam na Białorusi, to wcale nie takie oczywiste. Tam, gdy stykałam się z ludźmi, którzy całe lata czekali na spowiedź bez nadziei, że w końcu dotrze do nich jakiś kapłan, otworzyły się oczy na prawdziwą rzeczywistość Kościoła. Od tej pory mogę mieć głupich proboszczów, wikarych, którzy polują na panienki, katechetów, którzy mają w nosie głoszenie Słowa, ale zależy im na etacie… itd. itp., byle tylko sprawowali sakramenty, które dają mi życie. A w Polsce – jeszcze sprawują (bo rozumiem że „w naszym” znaczy – polskim?). W Niemczech, w których też bywam – rzadko. Z zegarkiem w ręku, bo są „na etacie” a nie w powołaniu. A ja, zamykając uszy podczas spowiedzi na „pouczenia”, które sprowadzają się do tłumaczenia, że grzech jako taki nie istnieje, i że to z czego się oskarżam można wytłumaczyć inaczej i że właściwie to powinnam sobie znaleźć terapeutę, bo mam tendencje masochistyczne chcąc spowiadać się co dwa tygodnie…

Cieszy mnie więc to, co cieszy chyba w ogóle CZŁOWIEKA będącego dzięki łasce w Kościele, więc kobietę też??? Nie widzę niczego szczególnego, co cieszyłoby mnie wyłącznie jako kobietę… chyba że moje powołanie do bycia w zgromadzeniu ukrytym, możliwość realizacji siebie w swojej misji, wykształcenie, które zdobyłam będąc już w powołaniu, a o które nie byłoby łatwo, gdybym została w mojej malutkiej miejscowości na krańcach Polski…

Kocham więc Kościół jak kocham… np. moją rodzoną siostrę. Znam jej wady. Są okropne. Ale należą do mojej siostry. Bez nich – ona nie byłaby sobą…kocham ją taką, jaka jest – bo jest moją Siostrą. Kocham Kościół taki, jaki jest – bo jest moją matką, która daje mi życie. I to mnie cieszy.

Co mnie JAKO KOBIETĘ w naszym Kościele niepokoi, co mi przeszkadza, co mnie denerwuje?

Dwie scenki:
– Moja wspólnota posługuje w kuchni nowicjatu jednego z męskich zgromadzeń. Zdarzyło się to kilka lat temu:

Nowicjusze szli wesołą gromadką na pobliskie klasztorowi boisko, aby pograć w piłkę podczas południowej rekreacji. Równie wesoło mijali siostrę, która dźwigała dwa wiadra wody, aby podlać kwiatki pod oknami tegoż nowicjatu. Tylko jednemu z nich przyszło do głowy, aby pomóc siostrze w niesieniu tych wiader. Niestety – dla swojego jakże ludzkiego odruchu nie miał pozwolenia mistrza. Dostał pokutę i zakaz zbliżania się do sióstr…

Takie sceny w tymże miejscu już się nie zdarzają. Dlaczego? Cudowna przemiana? Nie! Ciężka praca sióstr nad tym, aby uznawano ich godność. Przypominanie częste i regularne kim są, po co są, jaka jest ich misja. I że na pewno nie są tylko tanią i wygodną siłą roboczą. I nie są niebezpieczne – bo mają już swojego Oblubieńca. I że czujność to nie to samo, co strach…

– Wybrałam się na pielgrzymkę. Wzięłam ze sobą materiały pomocne mi przy głoszeniu rekolekcji. Wiedziałam, że powiem konferencję na temat powołania, charyzmatu mojej wspólnoty. Przewodnik był bardzo uprzejmy, życzliwy. Po konferencji, uważnie wpatrując się w mój notatnik na podstawie jego grubości stwierdził, że na pewno mam tam nie jedną konferencję. Zaproponował mi więc głoszenie WSZYSTKICH zaplanowanych podczas pielgrzymki konferencji i rozważań. A on w tym czasie będzie sobie szedł na końcu grupy, spowiadał, nawiązywał relacje, był blisko pielgrzymów… Propozycja nęcąca. Bardzo! Już wiedziałam, o czym będę mówić, co chciałabym przekazać tym młodym ludziom…, ale gdzieś w środku zapaliło się czerwone, ostrzegawcze światełko…

Przewodnik był wściekły, gdy odmówiłam. Znów miał na głowie głoszenie! I ani chwili wolnego czasu…Nie chciał słyszeć, że mu pomogę: wezmę rozważania różańcowe, jedną konferencje na trzy, cztery dni…

Co mi przeszkadza, co denerwuje, co niepokoi? Że nie jestem traktowana jak współpracownik w głoszeniu Królestwa. Że albo spycha się mnie do roli głupiej niewolnicy, albo – oddaje się swoje zadania, swoją rolę. Denerwuje mnie krańcowość. Denerwuje mnie traktowanie w taki sposób, jakbym ja sama nie znała swojego miejsca w Kościele. A ja je znam, cenię, lubię i szanuje. Nie chcę niczego więcej ani mniej…

Czy polskie kobiety mają problemy z Kościołem? Czy Kościół w Polsce ma problemy z kobietami?

Wybaczcie – pytanie dla mnie... niezrozumiałe? Dziwne? Dla mnie brzmi mniej więcej tak: czy masz problemy ze swoja rodziną? Czy twoja rodzina ma problemy z tobą? Oczywiście, że tak! Problemem nas wszystkich jest grzech! Także grzech niewiedzy, ignorancji! Zarówno jednej jak i drugiej strony. No bo gdyby np. kapłani znali nauczanie Kościoła co do roli kobiety w Kościele… gdyby znali choćby Prawo Kanoniczne! I traktowali je poważnie, nie z przymrużeniem oka. Gdyby kobiety znały i ceniły swoją godność… nie wchodziły by np. w służalczość, tylko w prawdziwy szacunek – pomogły mężczyznom (także w sutannach i habitach) stać się prawdziwymi mężczyznami, kapłanami, zakonnikami.

Czy i na ile problemy Kościoła z kobietami są częścią problemów ze świeckimi?

Przecież kobiety w Kościele to przede wszystkim osoby świeckie? Znów – nie znoszę tak sformułowanych pytań. Brzmi to tak, jakbyście przeciwstawiali sobie obie rzeczywistości. Pytacie o kobiety ochrzczone, które tworzą Kościół, czy o kobiety nieochrzczone i świeckich nieochrzczonych? Przecież jeżeli są problemy to wewnątrz Kościoła!!! W naszej Rodzinie!!!

Co zrobić, żeby było lepiej? Od czego zacząć?

Od zmiany sposobu myślenia i przeformułowania np. pytań takich jak wyżej. Nic się nie zmieni, jeśli nie uświadomimy sobie Czego jesteśmy cząstką, co wszyscy razem budujemy, jakiego Organizmu jesteśmy organami, jakie mamy w Nim funkcje i Kto jest Jego Głową. Bez myślenia kategoriami wspólnoty, rodziny, wspólnego domu i bez ciągłego nawracania się – żadne „co zrobić, żeby było lepiej” – nie da rezultatu.

1

Kościół jest kobietą

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?