Czytelnia

Krzysztof Dorosz

Krzysztof Dorosz

Modlę się, więc jestem

Kiedy w 1944 roku, po lipcowym zamachu na Hitlera, Helmuth hrabia von Moltke, chrześcijański demokrata i zdecydowany przeciwnik narodowego socjalizmu, stanął przed sądem oskarżony o zdradę, osławiony sędzia Roland Freisler — przewodniczący budzącego postrach Sądu Ludowego — postawił sprawę jasno: „My i chrześcijaństwo podobni jesteśmy tylko w jednym: chcemy całego człowieka”.

Freisler miał rację; chrześcijanie zawsze wiedzieli, że Bóg pragnie nas całych, nie tylko duszy, lecz i ciała, nie tylko w niedzielę, lecz o każdej porze. Wprawdzie wiara przeżywana raz w tygodniu nie przestaje być wiarą, ale utrzymuje nas od Stwórcy dość daleko. Jeszcze dalej od Niego pozostaje wiara ograniczona tylko do intelektu, do uczuć czy obrzędowości. Narodowy socjalizm, który z diabelskim sprytem wykorzystywał religijne skłonności człowieka, pragnął zagarnąć go bez reszty. Nie zadowalał się samym jego intelektem, uczuciami lub udziałem w obrzędach. Oczekiwał ofiary całkowitej. Toteż dla chrześcijan, których wiara nie pozwalała na kompromisy z reżimem, nie było w Niemczech miejsca. Von Moltke został skazany i stracony. Freislerowi natomiast, jak przystało na wierzącego nazistę, brakowało całkowicie miłosierdzia i współczucia. Przyprowadzanych przed swoje oblicze więźniów, nim posłał na szubienicę, znieważał i lżył Widać i w swojej roli kata szedł „na całego”.

Ludziom niereligijnym pamięć nazizmu lub komunizmu podpowiada nieufność wobec wiary w Boga, który pragnie całego człowieka. Skłonni są nazywać Go tyranem i despotą, a w religii dopatrują się elementów ustroju totalitarnego. Rzadko jednak przychodzi im na myśl, że narodowy socjalizm czy stalinizm były w gruncie rzeczy przerażającą karykaturą religii, stanowiły nie tylko zaprzeczenie autentycznej wiary, lecz po prostu jej inwersję. Te polityczne religie chciały człowieka całkowicie zniewolić i duchowo zniszczyć, zaś Bóg pragnie go wyzwolić i zbawić. On chce pełni naszego człowieczeństwa. Nazizm i komunizm chciały totalnej zatraty człowieka w masie, ideologii i partii. Bóg jest bytem absolutnym i nieskończonym; nie poddany żadnym ograniczeniom, wolny i suwerenny, oczekuje od człowieka pełnego zaangażowania jego ciała, duszy i ducha. Siłą, która nam w tym pomaga, jest wiara. Wiara zaś żyje przede wszystkim modlitwą.

Z pustymi rękoma

W przekonaniu Jana Kalwina celem ludzkiego życia jest poznanie Boga. Jego teologii nieraz zarzuca się, że nadmiernie zintelektualizowała wiarę. Ograniczając ją do rozumu, wysuszyła ją na wiór, utrudniając ludziom drogę do Boga. Kalwinowi jednak wcale nie chodziło o poznanie wyłącznie intelektualne; w wierze widział szczególną wiedzę, która obejmuje również nasze serca i wolę. Dlatego taki nacisk kładł na modlitwę, określając ją jako „główne zadanie wiary”. 400 lat później Karl Barth, najwybitniejszy ewangelicki teolog naszych czasów, wtórował Kalwinowi. Nie istnieje ani ludzkie poznanie Boga — twierdził — ani teologiczne poznanie człowieka bez trwałego i nieprzerwanego aktu modlitwy1.

Czym jednak jest trwały i nieprzerwany akt modlitwy? Nie jest to przecież pogańskie wielosłowie czy modlitwa na pokaz. „Gdy się modlisz — mówi Jezus — wejdź do komory swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego, który jest w ukryciu” (Mt 6,6)2. Modlitwa jest przeżyciem intymnym; potrzebujemy w niej ciszy i świadomości własnych niedostatków. Przed Bogiem — jak niestrudzenie podkreśla Barth — możemy stanąć tylko z pustymi rękami, ufni wobec jedynego Darczyńcy.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Krzysztof Dorosz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?