Czytelnia

Cezary Gawryś

Cezary Gawryś, Mój syn, moja miłość (współp. Szczepan Czerski), WIĘŹ 2007 nr 10.

Zapewne boi się Pan, że syn jako osoba homoseksualna będzie w życiu narażony na ryzyko szczególnego cierpienia?

Z tego, co wiem od Pana, wnioskuję, że Marcin naprawdę jest homoseksualny. A to nie zależy od jego woli, od jego wyboru. To nie jest jego wina, ani niczyja. Tak się stało. Oczywiście, stało się tak nie bez powodu. Głęboka, długotrwała terapia Marcina, za cenę jego wielkiego trudu, bólu, a także nakładów finansowych, zapewne pozwoliłaby mu uświadomić sobie psychologiczne uwarunkowania swoich skłonności. Nauka nie udowodniła bowiem, jak tego oczekiwali niektórzy, istnienia jednego genu odpowiedzialnego za homoseksualność – i takiego prostego wyjaśnienia zapewne nigdy nie uzyskamy. Zjawisko to jest o wiele bardziej złożone. Jakieś uwarunkowania genetyczne homoseksualizmu niewątpliwie jednak istnieją. Ale nawet jeśli założymy, że u Marcina kluczowe w pojawieniu się homoseksualności były uwarunkowania psychologiczne, a nie genetyczne, to nikt nie może zagwarantować, że terapia przyniosłaby w ostatecznym efekcie zmianę orientacji, czyli coś, co Richard Cohen, na którego sam się kiedyś bezkrytycznie powoływałem, nazywa „uzdrowieniem”. I to trzeba poważnie wziąć pod uwagę.

Cezary Gawryś


23.01.2005

Szanowny Panie!

W pewnym sensie uspokoił mnie Pan, zaczynam myśleć bardziej rzeczowo. Oczywiście treść Pańskiego listu niesie również rozczarowanie. Pańska szczerość jest jednak sto razy lepsza od litości, której nie potrzebuję.

Nie wstydzę się tego, co spotkało moją rodzinę, nie wstydzę się syna. Przekonanie o winie własnej jako rodzica jest we mnie, choć przybiera stonowaną postać. Tę ewentualną „winę” poddaję wszechstronnej ocenie, jednak raczej po to, aby wszystko to, co było w naszym życiu złe, nie rzutowało już więcej na dziś i jutro.

Rano, gdy przeczytałem w pracy Pański list, rozbolała mnie głowa i tak męczyłem się cały dzień, nie mogąc się doczekać momentu, kiedy Panu odpiszę. Zgadzam się, że trzeba przyjąć rzeczywistość za fakt – na dziś. Akceptacja, miłość bezwarunkowa, zaufanie, dodałbym – troska, potrzebne są Marcinowi od zaraz. Lęk byłby wyrazem naszej nieumiejętności sprostania wyzwaniom życia w rodzinie.

W pierwszym odruchu chciałem Panu odpisać: ja nie potrzebuję pomocy. Myślę jednak, że jakiś rodzaj pomocy jest mi potrzebny. Przede wszystkim byłoby mi potrzebne ludzkie zrozumienie. To dziwne, wszystkie moje dotychczasowe pragnienia i tęsknoty odeszły, nadzwyczajnie dojrzałem. Dziękuję Bogu za tę siłę. Płakałem „tylko” tydzień. To ważne, że mam o kim myśleć – żona, syn i jeszcze córka... też nad wyraz wrażliwa. O nią też się boję. To niezwykła para dzieci, bardzo zgodnych i kochających się.

Co do pogodzenia kondycji syna ze stanowiskiem Kościoła, myślę, że jest to istotnie poważny problem. Znając mocny „kręgosłup moralny” syna, jestem jednak ostrożnym optymistą. Marcin oznajmił nam, że miłość jako uczucie do drugiej osoby i kontakty fizyczne jako jej następstwo nie stanowią dla niego obecnie sprawy pierwszoplanowej. Pragnie najpierw osiągnąć coś w życiu, a dopiero potem „szukać miłości”.

Zastanawiam się często, czy wpływać na syna? Do jakiego stopnia „prostować ścieżki”, tak, aby nie uszkodzić delikatnej psychiki. Mam zamiar powoli dawać mu do myślenia, otwierać go. Jednak coraz bardziej zastanawiam się – otwierać na co? Chyba na samotność. Nie chciałbym wypłukać syna z uczuć, nie dając mu niczego w to miejsce. Zastanawiam się nad tym, co opisał Pan jako głęboką terapię, która mogłaby uświadomić synowi psychologiczne uwarunkowania jego homoseksualizmu. Chciałbym wiedzieć, czy to pomogłoby mu w życiu, czy zaszkodziło. To wydaje mi się podstawą dalszych rozważań.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 następna strona

Cezary Gawryś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?