Czytelnia

Cezary Gawryś

Cezary Gawryś, Mój syn, moja miłość (współp. Szczepan Czerski), WIĘŹ 2007 nr 10.

Cezary,

świat nam się zawala. Już mamy pewność, że Marcin cierpi na depresję. Straszne, jeszcze to doszło. Gdyby poszedł do „normalnego” psychiatry czy psychologa, to dostanie leki, ale czy to wystarczy? Czy nie powinien to być człowiek znający „temat”?

Najbardziej jestem przybity jego głodem miłości, poczuciem samotności. Jestem rozdarty pomiędzy wiarą a miłością do syna.

Szczepan


8.05.2006

Drogi Cezary!

Mam wrażenie, że mój stosunek do „problemu” przechodzi z teoretycznych rozważań nad losem ludzi dotkniętych tą skłonnością do rzeczywistego brania się za bary z tematem. Stanowiska obu stron nabierają dla mnie przez to większej wyrazistości.

Marcin czuje się przybity tym, że wobec najbliższej rodziny musi „grać”, że wszystko jest utajnione, a my od dwóch lat ukrywamy jego skłonności. Przejmujące było to, co powiedział ostatnio żonie podczas ich rozmów w Warszawie: „Przecież ja nic złego nie zrobiłem”...

Tak, przecież on nie zrobił nic złego! To stwierdzenie w jego ustach zrobiło na nas duże wrażenie i sprowokowało do głębszych refleksji, za którymi muszą pójść działania. Coraz bardziej doskwiera mu samotność, potwornie go męczy i rozbija. Przez całe studia mieszkał na stancjach, z własnego wyboru – cenił sobie spokój, samodzielność. Wtedy, gdy skłonność homoseksualna jeszcze drzemała, nie przeszkadzało mu to, było wręcz pożądane. Teraz, kiedy jest świadom swej osobowości, kiedy osiągnął kolejny etap życia, pragnie się usamodzielnić. Zasadniczo rodzice powinni temu tylko przyklasnąć i dać zielone światło. W tym wypadku troska rodziców nasila się, obarczona wieloma obawami o przyszły los dorosłego już dziecka.

Moją reakcją na wiadomość o skłonnościach syna było głębsze zanurzenie się w wierze i szukanie w Bogu łaski dla syna – nie tyle cudownego jego „uzdrowienia”, ile powstrzymania zdarzeń, których możemy nie udźwignąć psychicznie. Mówiąc inaczej –wierzyłem w pomoc Bożą, że potrafię unieść ciężar krzyża poddając się woli Pana. To wszystko układało mi się bardzo dobrze. Uczestnictwo w obrzędach religijnych, więcej modlitwy, to mi dawało otuchę i nadzieję. Ba, napełniało spokojem! Teraz czuję, że On zaczyna burzyć ten kartonowy, wyimaginowany świat. Marcin chce żyć, chce godnie uczestniczyć w życiu społecznym. Więcej, odzywają się w nim podstawowe pragnienia człowieka. Pragnienie miłości.

W tym trudnym momencie przychodzi nam zaznajomić najbliższą rodzinę z powstałą sytuacją, zmierzyć się z ich reakcjami, tłumaczyć, bronić i wyjaśniać. Na razie zderzenie z rzeczywistością jest zaskakująco pozytywne. Moi bliscy, brat, jego żona i ich córka (24 lata, po studiach, wierząca, praktykująca) mówią: „Nie martw się, znajdzie sobie kogoś, będzie szczęśliwy”... Podobnie zaczyna myśleć moja żona, przybita bólem, złamana, a jednak – kochająca matka. Najtrudniejsze jest dla mnie, jak się okazuje, ułożenie sobie właściwych relacji z synem i z żoną, w obliczu przedstawianych przez Marcina oczekiwań.

Zastanawiam się, jakie mam zająć stanowisko, skoro nadal i niezmiennie pokładam nadzieję w Bogu. Próbuję przekonać bliskich do zawierzenia Jemu właśnie, a oni mi się wymykają, pozostawiają mnie samego! Czy źle wybrałem? Ogromnie kocham syna. Wiem jednocześnie, że nie zrezygnuję z zawierzenia Bogu. Szukam drogi – nie „jak dać Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”, ale jak zachować więź z synem i jednocześnie umiejętnie przedstawić mu swoją filozofię. Filozofię człowieka wierzącego, opierającą się na wiekowej mądrości i Prawdzie. Przeraża mnie to, że nie wierzę w spełnienie w jednopłciowym związku. Nie wierzę, na podstawie racjonalnej, chłodnej wiedzy – przeczytanej, zasłyszanej, wypracowanej przez fachowców.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 następna strona

Cezary Gawryś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?