Czytelnia

Małżeństwo: reaktywacja

Justyna i Michał Melonowscy

Małżeństwo: reaktywacja — ankieta

Pisze Wojtyła (autor najbardziej pewnie kompletnego „podręcznika” miłości) w Miłości i odpowiedzialności: „Jeżeli tę konkretną sprawę przemyślimy w całej jej prawdzie — a to znaczy zarazem w całej obiektywnej rzeczywistości — wówczas musimy uznać, że współżycie seksualne może być u c z c i w e i g o d z i w e tylko jako akt małżeński. P o z a małżeństwem, a więc i p r z e d małżeństwem również, jest ono zawsze nadużyciem „prawa daru”, jest (...) potraktowaniem osoby jako środka użycia”. W jaki sposób ma się to dziać, sam Wojtyła przyznaje, że da się to ująć jedynie przy szczególnej wrażliwości na problem osoby oraz dalece intuicyjnie (por. Zagadnienie katolickiej etyki seksualnej). Nie da się bowiem całkowicie obiektywistycznie wykazać owych dramatycznych przejść, którym poświęca Wojtyła częściowo swe analizy, pomiędzy aktem seksualnym małżeńskim otwartym na prokreację jako wyrazem miłości oblubieńczej a zamkniętym jako wyrazem używania; ani pomiędzy miłością małżeńską jako „prawem daru” i przedmałżeńską (a także pozamałżeńską) jako sprzeniewierzającą ów dar, a nawet nie zabezpieczającą jego obiektywnych skutków, związanych z celowością instynktu seksualnego (celowością właściwą całemu bytowi stworzonemu, w którym człowiek winien na sobie właściwych warunkach uczestniczyć poprzez rozum, wolę, samopoznanie i samostanowienie lecz jedynie w odniesieniu do obiektywnego porządku wartości). Nawet więc, gdy stwierdza Wojtyła kategorycznie: „Taka jest obiektywna kwalifikacja etyczna tego czynu i inna być nie może” (chodzi o seks przedmałżeński), to jest to raczej wyraz siły przekonań filozofa niźli siły argumentacji.

Problem z wykazaniem sensowności małżeństwa jest taki sam być może, jak problem z wykazaniem sensowności wiary. Podobnie też jak wiara małżeństwo jest tajemnicą (używam tego słowa jedynie w ostateczności — J.M.), a każda tajemnica jest intersubiektywnie niekomunikowalna, nieweryfikowalna, epistemologicznie opuszczona, czy może zawieszona. Jeśli się ona jakoś odsłania to jedynie na tej płaszczyźnie, którą w filozofii nazywamy Spotkaniem, a która zakłada szczególnie intensywną formę bytowania mojego Ja zwróconego ku jakiemuś Ty, równie intensywnie bytującemu ku mnie jako Ty tego Spotkania. To jest być może powód, by stanąć przy ołtarzu. Bo ten szczególny moment jest okazją do Spotkania z jej, jego Ty; jest jakąś formą konsekracji przez szczególne uczestnictwo mego skondensowanego, ścieśnionego istnienia w jego, jej istnieniu.

Ujmując rzecz od strony Arystotelesa, to jeśli doskonałość ma polegać na aktualizacji potencji czyli przechodzeniu od możności do aktu, to skoro jest możność, to zaistnienie aktu uznane być musi za stan wyższej doskonałości, gdyż krótko mówiąc bycie jest doskonalsze od niebycia, byt od niebytu.

Innym powodem, bardziej psychologicznym, może być to, że przy ołtarzu jest radość, speszenie, niepewność, lęk i trema, pewność, śmiech i niejedna okazja by popełnić faux pas, a w tym wszystkim jakoś pulsuje młodość, jakaś młodzieńcza insouciance, a dla tych wszystkich odczuć życie rezerwuje nam i określony czas (mamy na myśli czas psychologiczny, nie chronologiczny), ale i określoną liczbę sytuacji. Jest w tym akcie jakaś szczególna intensyfikacja życia. Jednocześnie wydaje się samo zawarcie związku małżeńskiego formą pokory względem życia właśnie i jego tremendum - nouminosum, z drugiej zaś rzuconą mu rękawicą. Ba! Jest nawet rękawicą rzuconą śmierci. A jak pisał Schiller:

„Kto mię tak kocha, jak po tysiąc razy
Czułymi przysiągł wyrazy,
Niechaj mi teraz rękawiczkę poda”...

Poza samym jednak aktem zawierania związku, samą ceremonią i przypisanymi jej powodami ( stroje, prezenty, jednodniowe lśnienie, czy możliwość zażegnania starych waśni rodzinnych), co takiego jest w samej strukturze małżeństwa, że dowodziłoby jego sensowności? Przychodzi nam do głowy klika powodów, z których żaden oczywiście przekonujący być nie może, ani nie musi.

1. Antropologicznie rzecz można ująć w dwu-perspektywie. Z jednej strony w kulturze naszej, w której tak niewiele jest rytuałów przejścia (a mają one kolosalną rangę psychologiczną i społeczną) każdy możliwy rytuał wart jest rozważenia. Z drugiej zaś małżeństwo w pewnym sensie zawsze służyło legitymizacji potomstwa. Osobom, które decydują się na dziecko poza małżeństwem należy uświadomić, że w Urzędzie Stanu Cywilnego, by zarejestrować maleństwo zjawić się będą musieli oboje (inaczej niż w przypadku małżeństw), matkę kierowniczka Urzędu oficjalnie spyta o to, czy wskazuje danego mężczyznę jako ojca, jego zaś, czy uznaje dziecko. Może to być dla rodziców krępujące, więź ojca z dzieckiem jest tu niejako „ustalana” urzędowo.

1 2 następna strona

Małżeństwo: reaktywacja

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?