Czytelnia

Liturgia

ks. Jacek Dunin-Borkowski, Msza święta infantylna, WIĘŹ 2002 nr 12.

W tzw. dialogowanej homilii ksiądz staje na głowie, żeby przykuć uwagę dzieci. Robi to nieomal dosłownie. Kazanie zamienia się w coś na wzór telewizyjnych talk-showów, z wszystkimi ich atrybutami. Pojawiają się różne rekwizyty: drabiny, krzesła, piłki, trampki, kwiatki... Język głoszenia słowa Bożego schodzi do poziomu nieudolnie naśladowanej gwary uczniowskiej oraz polszczyznopodobnej gwary telewizyjnej – „cool, fajnie, po prostu, ale radocha, jest świetnie, spoko” itp. W swoim życiu słyszałem kilku księży – wspaniałych gawędziarzy. Potrafili mówić tak barwnie i ciekawie, że dzieci słuchały jak zaczarowane. Nie musieli się uciekać do substytutu pseudodialogu. To bardzo trudne i nie dla każdego możliwe. Słyszałem też kilka dobrych homilii dialogowanych. Zawsze jednak miałem wątpliwość, czy robienie show, w jaki się zmienia taka homilia, licuje z powagą miejsca. Natomiast większość dialogowanych homilii nie przenosi żadnej treści, bo słuchacze nie na niej się skupiają, lecz na tym, że jest zabawnie.

Homilia dialogowana jest formą dla mistrzów kaznodziejstwa – wymaga genialnego zrozumienia dziecięcej mentalności oraz błyskawicznej reakcji. Jest dużo trudniejsza od gawędy prowadzonej od pulpitu, a tylko pozornie – dla dyletantów – łatwa. Na improwizację ważą się tylko najlepsi muzycy albo zupełni profani, którzy nie słyszą, że fałszują.

We Mszy infantylnej, tak jak w normalnej Mszy, kazanie poprzedzają czytania. Któż u licha wpadł na pomysł, że „aktywny udział dzieci w liturgii” oznacza dopuszczanie ledwo sylabizujących maluchów do funkcji lektorów? Przepisy liturgiczne wyraźnie stwierdzają, że czytania może wykonywać przygotowany lektor. Istnieją kursy lektorskie, których zaliczenie nie jest wcale łatwe. Na wszystkich innych Mszach czytania sprawuje lektor albo ksiądz. I oto nagle na jednej z Mszy niedzielnych do czytań podchodzi np. dziesięciolatek. Niesłychanie rzadko się zdarza, żeby czytał dobrze, a praktycznie nigdy – żeby umiał zinterpretować tekst. Trudno od malucha wymagać zrozumienia słów któregoś z listów św. Pawła, nad którym łamią sobie głowę przemądrzy bibliści. A bez zrozumienia nie ma dobrego czytania – jest odtwarzanie zapisu literowego.

Dopuszczanie dzieci do pełnienia funkcji lektora ma jeszcze jeden aspekt antypedagogiczny – obniża rangę słowa Bożego. Jeśli dziecko może coś robić, to często znaczy to, że dana czynność jest łatwa i mało ważna. Ile razy słyszymy: „nie ruszaj tego, to tata zrobi”, „za mały jesteś”. Dziecko marzy o tym, żeby dorosnąć do zaszczytu np. prowadzenia samochodu. A tu proszę: ciach-mach i zabiera się za jedną z funkcji liturgicznych.

Po kazaniu następuje modlitwa powszechna, czyli, zazwyczaj, następna katastrofa. Spotykamy dwie jej formy: „modlitwa spontaniczna” i odczytywana przez dzieci. W czasie modlitwy spontanicznej ksiądz biega po kościele, podsuwając mikrofon kolejnym orantom pchającym się jedno przez drugiego. I słyszymy: „módlmy się za marynarzy, żeby im morze nie wyschło”, „módlmy się za Matkę Boską”, „módlmy się za chorych” (o co?). Kreatorzy Mszy infantylnej sądzą prawdopodobnie, że taka spontaniczna modlitwa będzie autentycznym produktem dziecięcych serduszek. Niestety, nie wzięli pod uwagę, że wbrew obiegowym opiniom, dzieci uwielbiają naśladować i trzymać się konwencji.

Radośnie, czyli głośno i fałszywie

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Liturgia

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?