Czytelnia

Polacy - Ukraińcy

Ewa Karabin

Ewa Karabin

Na granicy

O sztuce budowania mostów

29 sierpnia 2009 r. Kryłów wita wszystkich przyjezdnych tekturową planszą z wielkim napisem „Parking dla VIP-ów”, przy której stoją umundurowani przedstawiciele straży granicznej. W tym dniu odbywa się tu niezwykłe spotkanie, które przyciąga do tego sennego na co dzień miasteczka tłumy gości. Celnicy sprawdzają starannie każde auto, bo kilkaset metrów od tego miejsca przebiega granica polsko-ukraińska, zamknięta na głucho od ponad sześćdziesięciu lat.

W Kryłowie nie ma przejścia granicznego, więc większość jego aktualnych mieszkańców nigdy nie była po drugiej stronie rzeki. A jeszcze 100 lat temu, gdy Kryłów posiadał prawo organizowania jarmarków, przyciągał do siebie tysiące mieszkańców z terenów obecnej Ukrainy. Na Bugu funkcjonowały promy, więc przez lata był on rzeką spajającą dwa brzegi zamieszkane przez Polaków, Żydów i Ukraińców. Tradycja silnych związków pobliskich miejscowości sięga 1458 r., gdy w uznaniu zasług majątek o nazwie Włość Kryłowska ofiarował Janowi Tęczyńskiemu król Kazimierz Jagiellończyk. Dobra kryłowskie przetrwały przez stulecia i rozparcelowano je dopiero pod koniec lat dwudziestych XX wieku.

Po II wojnie światowej nowy podział granic państwowych odgrodził te tereny niewidzialnym, lecz szczelnym murem. Na tyle szczelnym, że dziś mieszkańcy z zaskoczeniem reagują na pytania o próby sforsowania granicy. — Absolutnie nie wolno było na drugą stronę przechodzić — opowiada Czesława Trzcińska, urodzona w Nowowołyńsku, ale mieszkająca w Kryłowie od ponad 60 lat. — A gdy po stronie ukraińskiej pokazali się jacyś Ukraińcy, nie wolno było do nich mówić. Czasem Polacy ich zaczepiali, ale oni wtedy zaraz uciekali, zakazano im rozmawiać, więc się bali. Zdarzało się, że po obu stronach rzeki chłopcy krowy pasali i coś do siebie zagadali, to we wsi mówiono od razu: „Ho, ho, to już Sybir”.

Spotkania

Sztucznie ustanowiona powojenna granica spowodowała nie tylko zerwanie więzi sąsiedzkich i rodzinnych, ale też ekspatriację ludności na wschód, w głąb Ukrainy lub na zachód, w głąb Polski. Mieszkańcy tych terenów zostali rozdzieleni i rozproszeni, dotąd wśród wielu z nich dochodzi do głosu poczucie krzywdy, nieufność i lęk przed innością. Dlatego ludność pogranicza tak rzadko zna swoich sąsiadów zza rzeki. — Byłam na Ukrainie dwa razy, jeszcze w latach siedemdziesiątych — wspomina Trzcińska. — Rodzinę tam miałam, przyjeżdżali do nas czasem, do siebie na wesele zapraszali. Ale małe dzieci miałam, nie mogłam pojechać i kontakt się urwał. Później nie było potrzeby jeździć, a zresztą nie mam paszportu.

Mieszkańcy Kryłowa, chcąc odwiedzić Krecziw, leżący pół godziny spacerem od Bugu, po ukraińskiej stronie, muszą jechać kilkadziesiąt kilometrów do najbliższego przejścia granicznego. Aby dać im szansę spotkania, w tym roku już po raz szósty w historii, ale po raz pierwszy w tym miejscu, nieopodal znaku granicznego nr 835, odbyły się Transgraniczne Europejskie Dni Dobrosąsiedztwa. Inicjatywa ta po raz pierwszy odbyła się w 2004 r. w Korczminie — wsi przedzielonej granicą polsko-ukraińską, a następne w Liskach, Dołhobyczowie i Uhrynowie.

1 2 3 4 5 następna strona

Polacy - Ukraińcy

Ewa Karabin

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?