Czytelnia

Cezary Gawryś

Cezary Gawryś, Na pożegnanie Brata Rogera, WIĘŹ 2005 nr 10.

Byłem jedynym bodaj przybyszem z Europy Wschodniej i dlatego kiedyś poproszono mnie, abym po porannej modlitwie podzielił się swoimi wrażeniami wobec wszystkich zgromadzonych. Mówiłem o wzajemnym zaufaniu.

Sam byłem wówczas u progu dorosłego życia, z niejasnymi pragnieniami i tęsknotami, bez żadnego pomysłu na to, co miałbym robić, i całą masą lęku. Wiele godzin spędzałem w starym romańskim kościółku, przeznaczonym na miejsce cichej adoracji Najświętszego Sakramentu. Nie wiedziałem, o co mam prosić. Pragnąłem znaleźć drogę przez życie, która miałaby jakiś sens i była pożyteczna dla ludzi. Dodawała mi otuchy i niosła pokój obecność innych młodych, nieznanych mi osób, zatopionych w milczącej modlitwie. Zdarzało się, że niektórzy z nich zasypiali na podłodze ze zmęczenia. Przy każdym kolejnym pobycie w Taizé odwiedzam zawsze romański kościółek, do bezradnej niemej modlitwy dodając teraz słowa pokornej wdzięczności.

Po powrocie z Francji napisałem swój pierwszy w życiu reportaż – właśnie o Taizé – zatytułowany „Wiatr wieje od wzgórza”, który został wydrukowany w „Więzi”. Zostałem dziennikarzem, człowiekiem pióra. W 1976 roku Tadeusz Mazowiecki przyjął mnie do „Więzi” - i jestem w niej do dzisiaj.

W następnych latach brałem udział w kilku spotkaniach europejskich Taizé – zwanych pielgrzymką zaufania na ziemi – w Bredzie, Katowicach, Paryżu i Wrocławiu, gdzie znów miałem okazję zetknąć się z bratem Rogerem.

Ze spotkania w Katowicach, w maju 1978 roku, szczególnie utkwiły mi w pamięci dwie sceny. W piątek wieczorem w katedrze katowickiej miało miejsce spotkanie modlitewne z udziałem księdza biskupa Herberta Bednorza i brata Rogera. Wraz z kilkoma młodymi osobami, między innymi dwiema Niemkami, jedną z NRD, drugą z RFN, przez szereg tygodni przygotowywaliśmy katowickie spotkanie. Dzięki temu miałem możność poznać księdza, który wówczas w parafii katedralnej pełnił funkcję duszpasterza akademickiego. Trzeba przyznać, że był bardzo życzliwy i chętnie pomagał nam rozwiązywać różne problemy organizacyjne. Kiedy jednak spotkanie już trwało i katedra wypełniła się tłumem młodzieży, usadowionej na podłodze na specjalnie w tym celu rozłożonych dywanach, ksiądz nie potrafił się włączyć. Zastałem go w salce obok, jak siedział samotnie, zagubiony i wyraźnie przygnębiony. Pomyślałem ze współczuciem, że zapewne źle się czuje wytrącony z roli przywódcy, tego, który kieruje innymi i poucza. Po serdecznym powitaniu zebranych przez sędziwego biskupa Herberta rozpoczęła się adoracja krzyża, jak w Taizé w piątkowy wieczór. Śpiew kanonów, przeplatany momentami zupełnej ciszy, trwał potem bardzo długo, z udziałem brata Rogera, kilku innych braci oraz kilkudziesięciu osób, głównie chłopców i dziewcząt, klęczących na podłodze przed ikoną Krzyża otoczoną powoli dogasającymi świeczkami. W pewnym momencie podszedł do mnie ów ksiądz, odwołał mnie na bok i powiedział, że zrobiło się już późno i trzeba kończyć. Przekazałem jego uwagę jednemu z braci. Ten żachnął się i odpowiedział mi dość ostro: „To nie sklepik, który można zamknąć i wyprosić klientów. Modlitwa jest jak płomień, który musi się sam wypalić”... Odszedłem zawstydzony.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Cezary Gawryś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?