Czytelnia

Cezary Gawryś

Na pytania trzeba zapracować

Z Cezarym Gawrysiem rozmawia Alina Petrowa-Wasilewicz

Alina Petrowa-Wasilewicz: Czy łatwo jest dziś mówić w szkole o Panu Bogu?

Cezary Gawryś: Bardzo trudno. Młodzież jest bierna, nieufna i trudno ją zainteresować czymkolwiek. Katecheta musi przebić się przez mur obojętności. Musi poruszać interesujące tematy, używając żywego języka. Musi też być wiarygodny, zyskać zaufanie młodzieży. To może trwać dobrych parę miesięcy. Na początku podejmowałem nieprawdopodobne wysiłki, żeby zechcieli mnie w ogóle wysłuchać. Zdarzały się klasy, w których prowadzenie lekcji było prawie niemożliwe. Młodzież w szkołach jest nastawiona negatywnie do nauki i chce przechodzić z klasy do klasy kosztem minimalnego wysiłku. Katecheta wchodzi w ten system, a nie może stawiać stopni, które promują do następnej klasy.

Jaka była młodzież w szkole, w której Pan uczył?

— Pracowałem dwa lata w Liceum im. Roberta Schumana na warszawskiej Sadybie. Moi uczniowie byli tacy jak ogół polskiej wielkomiejskiej młodzieży. Osób praktykujących i pobożnych było około 20 proc., czyli cztery, pięć na dwadzieścia kilka, było też zawsze kilka osób nastawionych sceptycznie. Niektórzy wręcz deklarowali się jako niewierzący, a ja się z tego bardzo cieszyłem, gdyż wiedziałem, że oni będą stawiać pytania i angażować się w lekcje. Większość pochodziła z katolickich rodzin, ale była raczej obojętna religijnie. Niewielu brało udział w niedzielnej mszy św. W klasach młodszych na religię chodziła większość, w niektórych przedmaturalnych na religię uczęszczała tylko połowa uczniów. Nie znaczy to wcale, że pozostali byli niewierzący. Gdy organizowałem pielgrzymkę dla maturzystów na Jasną Górę, zgłosiło się wielu uczniów, którzy chodzili na etykę. Byli po prostu do religii zniechęceni albo nie mieli w domach wzorca głębokiej religijności. Większość w dzieciństwie aż do I Komunii św. chodziła do kościoła, niektórzy mieli potem niedobre doświadczenia z katechetami. W starszych klasach, gdzie na religię chodziła tylko połowa albo i mniej, było mi łatwiej nawiązać kontakt z uczniami. Pewnie dlatego, że byli dojrzalsi. Natomiast w klasach młodszych, gdzie jeszcze odsiew się nie dokonał i na religię chodziła większość klasy, napotkałem ogromne trudności.

Czy ta młodzież ma jakiekolwiek zainteresowania?

— Też chciałem to wiedzieć. Zrobiłem im test z pytaniami, jaki ostatnio film obejrzeli czy przeczytali książkę i czym się interesuj lub w co angażują poza szkołą. Okazało się, że tylko nieliczni interesują się sportem, muzyką lub mają jakieś hobby. Zrobiłem im wtedy lekcję pod tytułem „Za mało kochacie samych siebie”. Tłumaczyłem im, że potrójne przykazanie miłości mówi także o miłości do samych siebie, czyli o zauważeniu siebie, swoich talentów i zdolności, dbaniu o swój rozwój. Oni siebie nie kochają, gdyż za mało są kochani przez rodziców i w ogóle dorosłych. Ujawniło się to, gdy zrobiłem im sprawdzian polegający na tym, że mieli rozwinąć podane cytaty z Ewangelii. Napisali bardzo ciekawe prace, więc powiedziałem im, że jestem bardzo zadowolony, że potrafią myśleć. Zrobiło się cicho, po czym odezwała się najśmielsza dziewczyna: „A nam ciągle mówią coś odwrotnego”. Oni czują się nieakceptowani, więc akceptacja jest dla nich bardzo ważna. Szkoła nie jest w stanie zaspokoić tej ich potrzeby miłości, okazać im zainteresowania. A katecheta może, choćby częściowo. Dlatego od razu zrezygnowałem z systematycznego przekazywania im określonej porcji wiedzy religijnej. Nastałem się na nawiązanie ludzkiego kontaktu, żeby pobudzić ich myślenie o wierze i stymulować dojrzewanie w wierze.

1 2 3 4 następna strona

Cezary Gawryś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?