Czytelnia

Cezary Gawryś

Na pytania trzeba zapracować, Z Cezarym Gawrysiem rozmawia Alina Petrowa-Wasilewicz, ?Gazeta Wyborcza?, 7-8 września 2002.

Jak reagować na takie zachowania?

— Trzeba przyjąć ten krzyż. I pamiętać, że katecheza w szkole jest pierwszym i najtrudniejszym frontem pracy misyjnej Kościoła w Polsce. Niestety, mam poczucie, że władze kościelne nie podejmują tego wyzwania. A do szkoły powinni iść księża i świeccy z prawdziwym charyzmatem, ze zdolnościami pedagogicznymi i autentycznym zaangażowaniem, z poczuciem służby i gruntownym przygotowaniem intelektualnym — zwłaszcza do liceum. Nie można posyłać kogoś, kto usiłuje tylko przetrwać.

Z tego, co Pan mówi, wynika, że tę młodzież trzeba najpierw kochać i leczyć jej zranienia, a dopiero później robić wykłady o Trójcy Przenajświętszej.

— Trzeba też brać pod uwagę fakt, że wiek 15-17 lat to czas gruntownych przewartościowań, szukania własnego „ja” i odrzucania świata dorosłych. To rzutuje także na wiarę. Rzadko spotyka się osoby, które dorastając, nie przeżywają kryzysu wiary. Gdy rodzina jest zdrowa, te kryzysy są mniej niebezpieczne. Jednak zdrowych rodzin jest niewiele. Dlatego wszystkim klasom mówiłem, że wiara jest spotkaniem człowieka z tajemnicą Boga, zaś człowiek nieustannie się zmienia, więc to spotkanie jest dynamiczną przygodą. Ja też jestem w jakimś momencie drogi do Boga, oni są w innym — i możemy sobie nawzajem wiele dać. Oni kwestionują, krytykują, badają autentyczność wiary. To normalne, ja to rozumiem i chcę im w tym towarzyszyć. Wyciągnąłem rękę do wątpiących. Powiedziałem im też, że nie będę stawiał stopni za praktyki religijne, gdyż jest to tajemnica między nimi a Bogiem. Naturalnie zachęcałem ich, aby chodzili do kościoła, pytałem, jakie były czytania w ostatnim tygodniu.

Cenny wkład w lekcje religii wnoszą osoby wątpiące i poszukujące. Doszło nawet do paradoksu — w klasie, w której były osoby pobożne, ale może trochę pobożnością starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym; lekcje szły jak po grudzie. Natomiast w równoległej klasie, gdzie przeważały „niedowiarki”, lekcje szły jak na skrzydłach, gdyż oni szukali prawdy. Ukazywałem im wiarę jako wielką przygodę, w której realizujemy nasze człowieczeństwo, i drogę do szczęścia. I tak próbowałem ich ewangelizować. Miałem jednak świadomość, że w każdej klasie jest kilka głęboko wierzących osób, którym to nie wystarcza i którym trzeba dać solidny pokarm, wprowadzać w konkretne tajemnice wiary, przekazywać wiedzę o dogmatach, Biblii, zagadnieniach moralnych. Pochodzili oni z kochających rodzin i sądzę, że z nimi można by realizować taki program jak przed wojną, uczyć ich systematycznie, oczywiście odnowionej teologii, używając dzisiejszego języka. W obecnej szkole jest to niemożliwe.

Jestem przekonany, że lekcje religii w szkole są bardzo ważne, gdyż są szansą dotarcia do tej młodzieży, która w ogóle nie ma kontaktu z religią. Kiedyś pod koniec roku zapytałem „trudną” klasę, co trzeba zrobić, aby słuchali. Odpowiedzieli mi twardo, że nie ma takich metod. Spytałem jeszcze, kto z nich chodziłby na religię, gdyby była przy parafiach. Okazało się, że garstka. Dlatego uważam, że katechezie w szkole, która dociera do szerokiego, obojętnego religijnie grona uczniów, musi towarzyszyć żywe duszpasterstwo, przy parafiach, które objęłoby tych niegłęboko wierzących młodych ludzi. Niestety, takich grup przy parafiach jest niewiele.

poprzednia strona 1 2 3 4 następna strona

Cezary Gawryś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?