Czytelnia

Konrad Sawicki

Nie ma wojny polsko-polskiej

Dyskutują Aleksander Smolar i Tomasz Żukowski

WIĘŹ

Chcielibyśmy porozmawiać z Panami o podziałach w polskiej polityce i w społeczeństwie, a także o możliwości pojednania. Zacząć trzeba od opisania tych podziałów. Rozmawiamy pod koniec roku 2010. Był to rok pod tym względem znaczący, bo obudził nadzieje na przezwyciężenie podziałów, a w sumie okazało się, że je pogłębił.

Aleksander Smolar

Było to dla mnie zaskoczeniem, bo miałem głębokie przekonanie, że Polska po 2007 roku zmierza w kierunku przeciwnym. Moje przekonanie wynikało z prostej analizy ekonomiczno-socjologicznej. Bardzo traumatyczny okres — mam na myśli czas transformacji — zamyka się wraz z wejściem do Unii Europejskiej. Odzwierciedleniem tej traumy była radykalna polaryzacja polityczna, odrzucenie całej III RP i retoryka IV RP. Zdominowanie od 2005 roku sceny politycznej przez PO i PiS zakończyło pewną epokę w polskiej polityce. Między obu partiami istniał na początku daleko posunięty konsens. PO i PiS miały bardzo silne elementy populizmu i były zwrócone przeciwko elitom. Był to moment tragicznego rozjechania się Polski.

Wydawało mi się, że ewolucja PO i jej dojście do władzy w 2007 roku jest przejawem obecnej szeroko w społeczeństwie woli zamknięcia czasu transformacyjnej traumy, ale też polaryzacji dwóch lat rządów PiS — i że Polska polityka skupi się bardziej wokół centrum. Stąd, gdy podczas ostatniej kampanii prezydenckiej zobaczyłem zmianę retoryki Jarosława Kaczyńskiego na bardziej pokojową, wydawało mi się, że jest to wyrazem podobnej do mojej oceny tego, co się dzieje ze społeczeństwem: że właśnie przesuwamy się ku centrum, że wymierają skrajności zarówno na lewo, jak i na prawo, i że jest w tym optymistyczna wiadomość na temat stanu polskiego społeczeństwa i optymistyczna informacja o ewolucji polskiej polityki. Jak się okazało, myliłem się.

Tomasz Żukowski

Momentem przełomowym z pewnością był rok 2005. Większość społeczeństwa pragnęła wtedy zmian, głębokich reform. Chciała głosować na koalicję PO-PiS, sądząc, że różnice między obu partiami są niewielkie. Po wyborach wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość oraz Lecha Kaczyńskiego okazało się jednak, że te różnice są na tyle duże, że do koalicji nie doszło, o czym zdecydowała — jak wiemy z różnych źródeł — głównie Platforma. Alternatywą stał się proces rozdzielania posolidarnościowych braci syjamskich. A to musiało boleć. Z drugiej strony — wzmocniło to obie partie.

Konsekwencją zdominowania sceny przez rywalizujące PiS i PO było załamanie się tradycyjnego podziału zwanego przez socjologów i politologów (choćby Mirosławę Grabowską) „postkomunistycznym”. SLD i jego zaplecze uległy wyraźnej erozji, a 2005 rok stał się początkiem nowego rozdania, formowania się nowego podziału socjopolitycznego.

Zgadzam się, że ten czas otwierał nadzieję na nową stabilizację i na nowe ułożenie polskiej polityki. Naturalnie nie chodzi o to, że konfliktów miałoby nie być, bo są one naturalnym elementem polityki. Spory były, są i będą. Ale wydawało się, że ten nowy podział może dać impuls polityce, wzmocnić Rzeczpospolitą. To się jednak nie udało. Początkowo, w latach 2005-2007, bilans plusów i minusów nie był aż tak zły. Choć konflikt między środowiskami PiS i PO był bardzo ostry, to wskaźniki społecznego poczucia wpływu na życie publiczne poprawiały się. Do polityki włączono nowe grupy i środowiska. Toczyła się realna dyskusja na wiele tematów społecznych i gospodarczych. Podjęto kilka ważnych reform, zaś obie formacje umacniały się. Sprzyjała temu niezła sytuacja gospodarcza.

1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Konrad Sawicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?