Czytelnia

ks. Andrzej Draguła

ks. Andrzej Draguła, Niekulturalna kultura?, WIĘŹ 2002 nr 10.

Pisząc o popkulturze, choć kulturowi puryści uznają zapewne to stanowisko jako metodologicznie niepoprawne, nie mogę zapomnieć, że jestem księdzem. Ta perspektywa wymaga ode mnie bardzo konkretnego przednastawienia w podejściu do popkultury. Nie można zapomnieć, że ogromna większość naszych wiernych to odbiorcy popkultury i jeśli jeszcze coś dzisiaj rozumieją, to właśnie kulturę masową. W jej standardach wyrażana jest także ich wiara. Nie rozumieją i nie odbierają wysokiej muzyki sakralnej. Wielu z nich nie potrafi się odnaleźć w gregoriańskim chorale, a uczestnicząc w liturgii, której integralną części stanowią kompozycje wielkich mistrzów na orkiestrę i monumentalny chór, czują się obco, czekając, kiedy wreszcie będzie można się pomodlić. Z tego przecież m.in. wyrosły śpiewane współcześnie na Mszy św. pieśni nabożne. Ta potrzeba wyrażania swojej wiary poprzez muzykę rodzi dzisiaj takie zjawiska, jak chrześcijański rock, ewangelizacyjny hip-hop czy śpiewane na różnego rodzaju sacrosongach piosenki o typowo dyskotekowej aranżacji. Zdaję sobie sprawę, że muzykolodzy nie oceniają tych zjawisk zbyt pochlebnie. Co jednak zrobić z faktem, ze takie zjawisko istnieje? Najprościej byłoby wzgardzić tymi, którzy tego słuchają. Niestety, tego uczynić mi nie wolno. Zresztą problem współczesnej muzyki religijnej zasługuje na odrębny szkic.

Dla wszelkiej jasności muszę na koniec dodać coś o sobie. Z tego, co napisałem wyszło bowiem, że stałem się zagorzałym obrońcą muzycznej szmiry i sacro-polo. Żeby nie było niejasności, nie słucham ani słynnego ks. Stefana, ani 2 Tm 2, 3. Niestety, przyznaję, że „wysiadam” także przy Mahlerze czy Smetanie. Mój krąg muzyczny wyznaczają za to Edith Piaff, Fauré, koncerty na wiolonczelę Bacha, hiszpańskie pieśni pielgrzymów zmierzających do Santiago z XII wieku, muzyka filmowa Jana A. P. Kaczmarka i eks-DDRowski zespół Die Puhdys. Co z tego należy do kultury wysokiej (Fauré?), co do uszlachetnionej (Jan A. P. Kaczmarek?), a co do niskiej, proletariackiej, rodem z Prenzlauerbergu (oczywiście Die Puhdys) – nie ma dla mnie większego znaczenia. Słucham tego wszystkiego po trochu. Czego i kiedy, zależy od tego, gdzie jestem, co robię i jaki mam nastrój. I jakoś nie umiem o sobie pomyśleć, że jestem (niewystarczająco) nieuszlachetniony, gdy słucham postkomunistycznego rocka. A przecież – zdaniem Bartłomieja Dobroczyńskiego – powinienem. Przepraszam, nie umiem. Pewno zbyt wiele we mnie demokratycznego prawa wyboru i postmodernistycznego poczucia egalitaryzmu. Co więcej, staram się zrozumieć tych, którzy czują się podobnie jak ja, gdy słuchają np. okropnego, by nie powiedzieć prymitywnego moim zdaniem zespołu Ich Troje. A że takich jest wiele, mogliśmy się przekonać chociażby podczas ostatniego festiwalu polskiej piosenki w Opolu. Rozumiem ich, chociaż nie popieram. Rozumiem, bo jeśli nie, to zostaje mi tylko pogarda.

Kultura jarmarczna, przez wielu uważana za prymitywną, istniała zawsze. Wszystko wskazuje na to, że ma się dobrze. Przebiera się w kolejne szmatki, czasami są to bojówki, czasami dresy z kreszu, a czasami glany. Była, jest i będzie. I zawsze będą tacy, którzy będą ją uprawiać i którym się będzie podobać. Co więcej, wcale nie będą chcieli, by ją im ktoś uszlachetniał. I nie da się tego faktu skwitować tylko pogardliwym wydęciem warg.

poprzednia strona 1 2 3

ks. Andrzej Draguła

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?